Jimmy White - Przegrał sześć finałów MŚ i miliony funtów, wykradł ciało brata z kostnicy

PAP/EPA
PAP/EPA

W poniedziałek albo Mark Selby zostanie mistrzem świata w snookerze po raz trzeci, albo John Higgins po raz piąty. Jimmy White o tytuł grał sześć razy, ale nie zdobył go nigdy. A i tak stał się legendą. Jego życiorys to gotowy scenariusz na film.

Śmierć starszego brata Martina była dla Jimmy'ego White'a i jego rodziny potężnym ciosem. Facet powinien żyć jeszcze wiele lat, nie miał jednak tyle szczęścia co Jimmy, który po operacji raka jądra całkowicie wyzdrowiał. Dla niego rak płuc okazał się przeciwnikiem nie do pokonania.

W noc przed pogrzebem Martina Jimmy topił smutki w alkoholu razem z drugim bratem i siostrą. Kiedy rachunek w barze był już pokaźny, wybitny gracz w snookera uznał, że chce jeszcze raz pożegnać się ze zmarłym. I ruszył do zakładu pogrzebowego.

Kiedy dotarł na miejsce, kopnął w drzwi wejściowe. Zamek wypadł, było otwarte. Jimmy uznał to za znak, że postępuje słusznie. Wszedł do środka i zobaczył Martina ubranego w garnitur. Zadzwonił więc po pomoc i zabrał brata na ostatnią wspólną imprezę. Przez pięć godzin on i jego bliscy pili i grali z Martinem w karty. Na zmianę śmiali się i płakali. A o piątej rano odstawili nieboszczyka tam, skąd go zabrali.

Prawdziwa "trąba powietrzna"

Do Jimmy'ego White jego przydomek "Whirlwind", czyli "trąba powietrzna", pasuje idealnie. Jeden z największych, według wielu największy naturalny talent w snookerze. Przy stole wymoszczonym zielonym suknem efektowny, widowiskowy i skuteczny, ale często też największy wróg samego siebie. Tak samo, jak w życiu.

- Od kiedy miałem dwanaście lat, najbardziej lubiłem wbijać bile - mówi Jimmy White. Zaczął je wbijać za sprawą swojego taty, choć nie był to modelowy przykład, jak ojciec pomógł synowi w rozwoju zainteresowań i talentu.

Jimmy jako młody chłopak spędzał z tatą piątkowe popołudnia, a że Tom White chodził wtedy do pubu, syn przesiadywał tam razem z nim. Któregoś razu wziął do ręki kij do gry w bilard i zaczął grać. Tak mu się spodobało, że w krótkim czasie przeniósł się do klubu snookerowego.

Przy długim, zielonym stole Jimmy radził sobie znacznie lepiej niż w szkolnej ławce, bo też uczniem był tam zdecydowanie bardziej sumiennym i pracowitym. A do tego piekielnie utalentowanym. W środowisku szybko zrobiło się głośno o leworęcznym dzieciaku z południowego Londynu, który z czerwonymi, białą i czarną wyprawia cuda.

Dalej poszło już szybko. Amatorskie mistrzostwo Anglii i świata zdobył jeszcze jako nastolatek, w 1981 roku zadebiutował świątyni snookera - Crucible Theathre w Sheffield. W mistrzostwach świata przegrał co prawda w pierwszej rundzie, ale tylko 8-10 z wielkim Stevem Davisem, który zmierzał wówczas po pierwszy ze swoich sześciu mistrzowskich tytułów. 

Rok później był już półfinał i porażka 15-16 z idolem, rozrywkowym Aleksem Higginsem. W 1984 - finał i 16-18 z Davisem, cesarzem snookera całych lat 80.

Sześć przegranych finałów

Wydawało się, że mistrzostwo świata dla White'a, wcielonego talentu do wbijania kolorowych bil, jest kwestią czasu. Lata jednak mijały, a "Whirlwind" zatrzymywał się w ćwierćfinale, półfinale, wreszcie - pięć razy z rzędu - w finale.

Cztery z pięciu finałowych pojedynków, które rozegrał pomiędzy 1990 a 1994 rokiem, przegrał ze Stephenem Hendrym. W roku 1993 prowadził z niesamowitym Szkotem już 14-8 i do triumfu brakowało mu tylko trzech frejmów (najmniejsza część meczu snookera, w finale MŚ gra się do 18 wygranych frejmów). Nagle jego gra się załamała, jakby w jednej chwili zapomniał o wszystkim, co potrafi. Hendry wygrał dziesięć kolejnych partii i to on zabrał do domu puchar. Pewnie stało się tak dlatego, że przy wysokim prowadzeniu Jimmy szukał już dla trofeum miejsca na swojej półce. Myślał o tym, komu podziękuje po jego odebraniu, a kogo w podziękowaniach pominie.

- Stephen zaczyna mnie wkurzać - mówił "Whirlwind" niemal dokładnie rok później, po szóstym przegranym finale mistrzostw, tym razem 17-18. Brytyjczycy współczuli wtedy swojemu bohaterowi, skazanemu na los wiecznie drugiego. - Wrócę tu w przyszłym roku - zapewniał wtedy White. Do finału MŚ Nie wrócił jednak już nigdy.

Używki warte dziesięciu tytułów

White nigdy nie był typem sportowca, który zdrowo się odżywia, nie tyka alkoholu i wcześnie chodzi spać. Jeśli ktoś szuka wzoru niesportowego trybu życia, to właśnie znalazł swój ideał. Imprezy, alkohol, narkotyki, hazard - to była codzienność Jimmy'ego. - Kosztowały mnie pewnie dziesięć tytułów mistrza świata - przyznał po latach zawodnik, który w finale MŚ grał sześć razy, ale wszystkie decydujące starcia przegrał. 

Kiedy młody chłopak z londyńskiej dzielnicy Tooting wchodził na snookerowe salony, wzorem był dla niego Alex Higgins. Równie widowiskowy, czasami wręcz szalony w swojej grze, równie nonszalancki w swoim zachowaniu. I podobnie jak Jimmy - rozrywkowy do przesady. Kiedy grali ze sobą, nad stołem powietrze było gęste od papierosowego dymu, bo wtedy w czasie meczów można jeszcze było palić. Kibice i telewidzowie kochali tę dwójkę.

- Oni byli pierwszymi snookerzystami i gwiazdami rocka zarazem. Mieli tą samą charyzmę, ludzie ich kochali. Grali z sercem na dłoni. Myślę, że Alex patrzył na Jimmy'ego jak na młodszego brata, kogoś, kto przejmie pałeczkę - tak o dwóch niezwykłych zawodnikach opowiadał Ronnie O'Sullivan.

White dał Higginsowi zmianę w sztafecie nie tylko przy zielonym suknie, ale też na stronach brukowców. Ze względu na swoje pozasportowe wybryki gościł tam bardzo często. - Nie wiem, kiedy miałem czas na sen czy grę w snookera. Między 20. a 30. rokiem życia byłem zbyt zajęty zabawianiem się. Zdarzyło się, że byłem tak zajęty hazardem, że nie spałem przez trzy noce - wspominał White. - Byłem wtedy chory - dodał.

Jimmy White i Ronnie O'Sullivan
Jimmy White i Ronnie O'Sullivan

Przegrane miliony

Sześć przegranych finałów mistrzostw świata nie było tylko pechem, zrządzeniem losu. Było efektem rozcieńczenia niesamowitego talentu alkoholem i kokainą, nieprzespanych nocy, spędzonych na trwonieniu ogromnych kwot na hazard. - Moim największym problemem było picie. A kiedy brałem kokainę, mogłem pić więcej - wyznał. Uzależnienia przez długi czas pochłaniały 10 tysięcy funtów miesięcznie.

W swojej autobiografii zatytułowanej "Drugi Powiew", wydanej w 2014 roku, White wyznał, że na kokainę wydał w swoim życiu około 200 tysięcy funtów, a zamiłowanie do gier hazardowych uszczupliło jego majątek o 2 miliony.

W pewnej warszawskiej legendzie Artura Oppmana biedny szewczyk dostaje od złotej kaczki obietnicę bogactwa, jeśli w jeden dzień wyda sto dukatów tylko na swoje potrzeby i uciechy. Nie udaje mu się. Jimmy White z wykonaniem takiego zadania nie miałby najmniejszego problemu. Za występ w swoim ostatnim finale mistrzostw świata zarobił 128 tysięcy funtów. W 24 godziny roztrwonił je na hazard.

"Whirlwind" zdradził też, jak zwykle wyglądały jego przygotowania do turniejów.
"Nie chciałem, żeby złapano mnie na zażywaniu narkotyków, więc przestawałem brać dwa tygodnie przed turniejami. Nie można tego nazwać przygotowaniami. Sam powrót do normalności zajmuje trzy, cztery dni".

Sześć finałów mistrzostw świata i dziesięć wygranych turniejów rankingowych przy takim trybie życia zakrawa na cud i pokazuje tylko, jak gigantyczne możliwości miał White. On sam uważa, że gdyby zdobył tytuł już w 1982 roku (porażka z Higginsem w półfinale), mógłby przypłacić to życiem - taki sukces zawróciłby mu wtedy w głowie tak bardzo, że któregoś dnia mógł przesadzić z ulubionymi używkami.

- Jesteś dzieciakiem z robotniczej rodziny i nagle masz mnóstwo pieniędzy, ładne dziewczyny chcą z tobą rozmawiać, alkohol leje się strumieniami. Żyłem jak gwiazda rocka. Wydaje ci się wtedy, że jesteś kimś, kim nie jesteś. Zaczynasz kręcić, okłamujesz sam siebie i wszystkich dookoła. Ja tak wtedy żyłem - opisuje ten okres sześciokrotny wicemistrz świata.

Na kolejnej stronie dowiesz się, który narkotyk Jimmy White uważa za najgorszy na świecie, dlaczego zabrał ciało zmarłego brata z zakładu pogrzebowego na ostatnią imprezę i o co zapytała go Elżbieta II, gdy wręczała mu order.
[nextpage]"Najgorszy narkotyk na świecie"

Latami wydawał wielkie kwoty na gorzałę, narkotyki i hazard, jednak za najgorsze z czym się zetknął uważa coś, z czym zmagał się zaledwie trzy miesiące - "crack". Wynalazek lat 80., który pali się w specjalnej "fifce". Działa krótko, ale bardzo mocno i silnie uzależnia.

To było w roku 1984, po porażce z Davisem w finale mistrzostw świata. Jimmy dobrze już wtedy wiedział, że karty kredytowe i banknoty służą nie
tylko do tego, żeby nimi płacić. Kolegował się wtedy z kanadyjskim snookerzystą Kirkiem Stevensem, który też lubił biały proszek. I "crack".

"To najgorszy narkotyk na świecie" - wspominał w swojej biografii. "Jeśli kokaina to wciąganie łupieżu diabła, to palenie cracku jest gorsze. Znacznie gorsze" - pisał.

ZOBACZ WIDEO Ciężki nokaut na gali Kickboxing Talents!

Któregoś razu White i Stevens nie mieli specjalnego palnika, więc żeby podgrzać "crack", zaczęli demontować meble w hokejowym pokoju, żeby zrobić z nich opał. 
W tamtym czasie obaj starali się jak mogli, żeby się zabić. Swoje rodziny, szacunek do samych siebie, pieniądze, snookera, wyrzucali za hotelowe okno.
Dobrze się dogadywali, bo chodziło im o to samo: gorzałę, dziewczyny i narkotyki.

Przyjaźń z crackiem trwała na szczęście tylko trzy miesiące. W swojej biografii White opisuje, jak się skończyła. Pewnego dnia pojechał do domu Stevensa. Sam był spłukany, liczył na to że Kanadyjczyk podzieli się z nim narkotykiem. Walił do drzwi, ale nikt nie otwierał. - Otwórz stary, to ja, Jimmy - krzyknął. Wtedy Stevens podszedł do drzwi i wychylił przez nie głowę. Wyglądał fatalnie, był wychudzony i brudny. White trzymał w dłoni jabłko, Kanadyjczyk sięgnął po nie i niemalże połknął w całości. Otumaniony crackiem Stevens nie wychodził z mieszkania od trzech dni i był wygłodniały.

Wtedy White zrozumiał, że z tym świństwem lepiej dać sobie spokój.
Pierwsze dni po odstawieniu były torturą, ale Jimmy wytrwał. W ciągu trzech miesięcy wydał na ten nałóg 32 tysiące funtów. Stosunkowo niewiele, biorąc pod uwagę historię jego wydatków na wszelkiego rodzaju używki.

Ostatnia impreza z bratem

Najbardziej niezwykła, lekko upiorna historia z udziałem Jimmy'ego White'a, wydarzyła się po śmierci jego starszego brata. To było już po wszystkich przegranych finałach mistrzostw świata, "Whirlwind" był wówczas wolny od narkotykowego nałogu. W 1995 roku wykryto u niego raka jądra, ale szybka operacja przyniosła efekty. Martin White nie miał tyle szczęścia, rok później przegrał z nowotworem płuc.

Noc przed pogrzebem brata Jimmy, jego drugi brat, siostra i przyjaciel rodziny siedzieli w pubie i topili smutki w pokaźnych ilościach alkoholu (rachunek wyniósł 4600 funtów). W pewnym momencie White postanowił, że idzie po Martina. Poszedł do zakładu pogrzebowego, a kiedy kopnął w drzwi, wypadł z nich zamek.

- Tak po prostu, drzwi się otworzyły! Wszedłem do środka, żadnego alarmu. Martin leżał tam, ubrany w garnitur. Zadzwoniłem więc po kierowcę, przywieźliśmy go i piliśmy dalej. Płakaliśmy, śmialiśmy się i tak na zmianę przez pięć godzin - wspominał Jimmy.

Kiedy członkowie tego nietypowego orszaku pogrzebowego około piątej nad ranem uznali, że czas już skończyć picie i grę w karty z nieboszczykiem, wezwali taksówkę, żeby odwieźć Martina do zakładu. Kierowca nie oponował, powiedział tylko, że Martin nie wygląda zbyt dobrze. - Wszystko w porządku, jest tylko trochę pijany - odpowiedział mu Jimmy.

Zanim White wraz z kompanami zjawił się w zakładzie pogrzebowym z ciałem brata, zatrzymała ich policja. Funkcjonariusze nikogo jednak nie aresztowali. Co więcej - okazali Jimmy'emu współczucie i zrozumienie i pomogli odstawić ciało Martina do kostnicy.

"Ludzie mogą mówić, że to było złe, ale mi wydawało się, że robię co trzeba. Chciałem tylko jeszcze raz się z nim pożegnać. Przeprosiłem później jego rodzinę, ale nie żałuję tego" - wyjaśnił White w swojej książce. I dodał, że to dobre wspomnienie ze złego dla niego czasu.

Królowa wie, kim jest Jimmy

55-letni obecnie Jimmy White od narkotyków trzyma się z daleka od wielu lat. Udziela się w grupach anonimowych alkoholików i narkomanów, jest "sponsorem" dla kilku osób z tego rodzaju problemami. - Jeśli ktoś przy mnie robi cokolwiek z kokainą, natychmiast wychodzę. Staram się ostrzec przed nią tylu ludzi, ilu jestem w stanie - mówi.

Dla piątki swoich dzieci z dawno już zakończonego związku z Maureen jest wzorem. Od czasu do czasu wypija lampkę wina i oddaje się hazardowi, oczywiście z umiarem - na cudze konie czy psy nie stawia już wielkich kwot, pieniądze woli przeznaczać na własnych pupili - jak wtedy, gdy w 1998 roku jego bull terrier Splinter został... porwany. Trafił nawet, jako pierwszy pies w historii, na pierwszą stronę "Timesa". "Dognapperzy", jak nazwała ich gazeta, oddali Splintera w zamian za 300 funtów.

Od brytyjskiej królowej otrzymał Order Imperium Brytyjskiego i temu wydarzeniu także poświęcił kilka słów w swojej autobiografii. W Pałacu Buckingham Elżbieta II, opanowana i powściągliwa jak zawsze, przypięła mu odznaczenie i zagadnęła: - Jimmy (w tym momencie White uświadomił sobie, że królowa wie, kim jest). Jimmy, powiedz proszę - dlaczego skróty meczów snookera pokazują w telewizji tak późno?

Jimmy White wciąż nie porzucił marzenia o mistrzostwie świata w snookerze. W tym roku wystartował w eliminacjach. Przygotowania utrudnił mu pożar domu, w którym stracił sporo cennych pamiątek. W pierwszej rundzie eliminacji przegrał 7-10 z Jackiem Lisowskim. Za rok pewnie spróbuje znowu.

- Czy możesz jakoś podsumować swoje życie? - zapytał White'a dziennikarz na koniec reportażu telewizji ITV, którego "Whirlwind" był głównym bohaterem. - Jak trąba powietrzna. Zawsze k*** w ruchu - odpowiedział Jimmy.

Przy pisaniu artykułu korzystałem z publikacji angielskich dzienników "Daily Mail", "The Sun" i "The Telegraph", fragmentów biografii Jimmy'ego White "Second Wind" zamieszczonych w tychże dziennikach, oraz z reportażu telewizji ITV "Jimmy White: Sports Life Stories".

Źródło artykułu: