"Chciałem przypomnieć Niemcom, że żyję". Stanisław Marusarz - pierwszy polski bohater TCS

PAP / CAF
PAP / CAF

Po pięćdziesiątce, w garniturze, za dużych butach i pożyczonych nartach, 9 lat po zakończeniu kariery - tak konkurs w Ga-Pa otwierał Stanisław Marusarz. Legendarnego "Dziadka" Niemcy oklaskiwali na długo przed Adamem Małyszem i Kamilem Stochem.

Myśl o skoku nie dawała mu spokoju. Miał już 54 lata, od dawna nie skakał, nie miał ani swoich nart, ani narciarskich butów. Ale bardzo chciał jeszcze raz przez kilka sekund znaleźć się w powietrzu. Pokazać Niemcom, że wciąż żyje. I że stać go na więcej, niż taneczne popisy, na które mimochodem go namawiano.

[tag=10161]

Stanisław Marusarz[/tag], srebrny medalista mistrzostw świata w Lahti z 1938 roku, bohater Armii Krajowej, na rozbieg skoczni postanowił dostać się podstępem. W czasie wojny nie raz udało mu się przechytrzyć okupanta, a nawet uciec z więzienia Gestapo, zatem wyprowadzenie w pole organizatorów konkursu w Ga-Pa było dla niego zabawą, dziecinną igraszką.

Gdy już dostał się na rozbieg i otrzymał zgodę na skok, pokazał, że czas się go nie ima. Miękko wybił się z progu, w powietrzu zaprezentował nienaganny styl, a wylądował pewniej od wszystkich, którzy startowali po nim. Niemieccy kibice szaleli z radości, część z nich wdarła się na zeskok, by nosić "Dziadka" na rękach. A Marusarz, na którego ćwierć wieku wcześniej hitlerowcy wydali wyrok śmierci, płakał ze wzruszenia.

Wszystko to zdarzyło się w 1966 roku, gdy słynny zakopiańczyk został zaproszony na otwarcie dwunastego Turnieju Czterech Skoczni jako gość honorowy. Był drugim zawodnikiem, który dostąpił takiego zaszczytu - rok wcześniej gospodarze zaprosili Norwega Birgera Ruuda, dwukrotnego mistrza olimpijskiego i pięciokrotnego mistrza świata.

ZOBACZ WIDEO: Ojciec Macieja Kota: decyzja Łukasza Kruczka zabolała syna

"Przyjmowano mnie bardzo serdecznie, użyczając gościny z dużym gestem, obdarowywano upominkami" - wspominał Marusarz w swojej biografii "Na skoczniach Polski i świata". Nieśmiało namawiano go też na zaprezentowanie swoich możliwości na tanecznym parkiecie, opowiadając o saltach, które rok wcześniej prezentował na nim Ruud.

Marusarza popisywanie się takimi akrobacjami nie interesowało. Od kiedy zobaczył skocznię w Oberstdorfie, był owładnięty myślą o powrocie na rozbieg, o tym, by raz jeszcze wybić się z progu i przez kilka sekund szybować w powietrzu. Pokusa oddania takiego honorowego skoku okazała się nie do przezwyciężenia. "Dziadek" postanowił - swoje marzenie spełni w Garmisch-Partenkirchen.

"Chciałem przypomnieć Niemcom właśnie w Garmisch-Partenkirchen, pamiętnym z olimpiady w 1936 roku, że żyję, mimo skazania mnie przez okupanta na śmierć" - tłumaczył swoją decyzję. To była jego najważniejsza motywacja, ale nie jedyna. Pokazem brawury i sprawności fizycznej zamierzał zdopingować polskich uczestników TCS i pokazać organizatorom, że stać go na coś więcej niż salta Ruuda, o których nasłuchał się w Oberstdorfie.

Plan Marusarza miał wszelkie znamiona szaleństwa. Miał już 54 lata, nie skakał od lat dziewięciu, nie znał skoczni w Ga-Pa. Narty pożyczone od Józefa Kocjana okazały się za krótkie, a za duże buty od Niemca Eisgrubera wymagały wypchania papierem toaletowym. Zamiast wygodnego narciarskiego stroju "Dziadek" założył elegancki garnitur.

Nie chcąc, by ktoś próbował go powstrzymać, legendarny skoczek swoje zamiary utrzymywał w tajemnicy. Kocjanowi powiedział, że narty pożycza "dla rozprostowania kości", a na rozbieg zaniósł je pewien młody zawodnik, któremu polecił to Eisgruber. Pod progiem i na szczycie rozbiegu Marusarz przyłączył się do polskich zawodników i udawał, że jest bardzo zainteresowany elementami technicznymi. A kiedy zaczął się konkurs, wprawił wszystkich w osłupienie - szybko przypiął narty, wcisnął się przed pierwszego skoczka i nakazał starterowi, by ten go zapowiedział.

"Trzeba było widzieć jego minę. Chyba w całym okresie pełnienia swojej funkcji nie oglądał na rozbiegu tak ubranego skoczka" - wspominał Marusarz. Starter, widząc pana w sile wieku w białej koszuli i ciemnym garniturze, z błyszczącym krawatem pod szyją, przezornie postanowił skonsultować się z kierownikiem zawodów. Ten chciał odwieść Polaka od jego pomysłu, ale bez powodzenia. Zapowiedział więc, że Marusarz będzie mógł skoczyć, jeśli zgodzi się na to kolegium sędziowskie.

Sędziowie debatowali przez prawie kwadrans i w końcu postanowili - honorowy gość Turnieju Czterech Skoczni może skakać. Co więcej, organizatorzy zadbali, by zgromadzeni pod skocznią kibice dobrze zapoznali się z życiorysem i osiągnięciami Marusarza.

"Publiczność przyjęła mnie gorąco, a gdy spiker dodał istotny szczegół z mojej metryki, że mam pięćdziesiąt cztery lata, na trybunach wybuchł prawdziwy entuzjazm" - wspominał główny bohater tamtych wydarzeń.

Kiedy Marusarz szykował się do swojej próby, zapanowała cisza. Polski weteran z całych sił koncentrował się na tym, by skoczyć ładnie stylowo i powtarzał sobie, że za żadną cenę nie wolno mu upaść. I dopiął swego - lekko wybił się z progu, ułożył ręce wzdłuż tułowia i elegancko wylądował, osiągając 66 metrów.

Widzowie byli zachwyceni, głośnym brawom i okrzykom radości nie było końca. Grupa kibiców wbiegła nawet na zeskok, pochwyciła Marusarza i zaczęła podrzucać go w górę. "Byłem wzruszony - wstyd powiedzieć - do łez. Na bankiecie serdecznie mi dziękowano za tak wspaniałe uświetnienie zawodów i gratulowano śmiałego pomysłu. Już nie usłyszałem aluzji o saltach Birgera Ruuda na parkiecie..." - pisał.

Wyczyn legendy z Zakopanego zrobił w Niemczech i Austrii furorę. W Innsbrucku Marusarz już nie musiał ukrywać swoich zamiarów - o oddanie skoku otwierającego konkurs poprosili go sami organizatorzy. Na jego popis liczył również burmistrz Bischofshofen, ale Marusarz odmówił ze względów dyplomatycznych - skoro w Niemczech oddał tylko jeden skok, w Austrii nie wypadało robić tego dwa razy.

Po powrocie do Polski z "Życia Warszawy" Marusarz dowiedział się, że zagraniczni dziennikarze wyrażali się o nim z wielkim szacunkiem i uznaniem. "Tylko arcymistrzowie potrafią dokonywać takich sztuczek" - pisali o nim. Numer gazety z artykułem o tytule "Stanisław Marusarz zawstydził skoczków" wręczyła mu wraz z bukietem kwiatów jego córka Barbara.

Skoki w Ga-Pa i Innsbrucku nie były dla Marusarza ostatnimi. Ostatni skok oddał w 1979 roku w Zakopanem, gdy reżyser Janusz Zielonacki kręcił film o 66-letnim wówczas "Dziadku".

Stanisław Marusarz, medalista mistrzostw świata, czterokrotny uczestnik igrzysk olimpijskich, bohater konspiracyjnej walki z hitlerowskim okupantem, a po wojnie zasłużony dla polskich skoków narciarskich trener i działacz sportowy, zmarł 29 października 1993 roku w Zakopanem, po tym jak zasłabł na pogrzebie swojego przyjaciela i dowódcy z czasów wojny Wacława Felczaka. W czasie uroczystości pogrzebowych w szklanych drzwiach kościoła pod wezwaniem Świętego Krzyża odbijała się Wielka Krokiew.

W 2010 roku prezydent Lech Kaczyński pośmiertnie odznaczył Marusarza Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.

Przy pisaniu tekstu korzystałem z książki "Na skoczniach Polski i świata", wspomnień Stanisława Marusarza spisanych przez Zbigniewa Rogowskiego.

Pełne transmisje z Turnieju Czterech Skoczni (kwalifikacje i konkursy) tylko w Eurosporcie 1. Najbliższa relacja (kwalifikacje w Oberstdorfie) w czwartek o godzinie 16:30. 

Komentarze (1)
avatar
LUCKY OBIEKTYWNY
30.12.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Cześć i chwała bohaterom !