Ola Piskorska, WP SportoweFakty: Od kiedy się znamy, zawsze twierdził pan, że lubi wyzwania, a im trudniejsze tym lepsze. Po paru tygodniach pracy z reprezentacją Belgii jak ocenia pan to nowe wyzwanie?
Vital Heynen, selekcjoner reprezentacji Belgii: O, muszę powiedzieć, że to jest nie tylko wyzwanie. To jest naprawdę ogromne i bardzo trudne wyzwanie. Po tych kilku tygodniach widzę dwa problemy. Po pierwsze ja byłem poza krajem przez ostatnie pięć lat i moja mentalność bardzo się zmieniła pod wpływem tych wszystkich międzynarodowych doświadczeń. Trudno mi się z powrotem przyzwyczaić do wyluzowanego belgijskiego podejścia, nadmiernie zrelaksowanego i unikającego wysokich celów wymagających wysiłku. Ja już myślę inaczej i czego innego oczekuję. A drugi problem wynika z tego, że w ciągu tych pięciu lat bardzo pozmieniali się moi zawodnicy. Wszystkich ich bardzo dobrze znałem i trenowałem, ale pięć lat temu. Teraz to są inni ludzie i muszę z powrotem ich poznać. Można powiedzieć, że obecnie jesteśmy na początku procesu wzajemnego poznawania się i wypracowywania odpowiedniej formy współpracy. I z tego powodu cieszy mnie ten udany start w Lidze Światowej, bo po zwycięstwach zawsze rośnie zaufanie do trenera i będzie nam teraz łatwiej.
O zwycięstwach jeszcze porozmawiamy, ale najpierw chciałabym zapytać pana o te wysokie cele. Jakie konkretnie cele stawia pan swoim podopiecznym w tym sezonie?
Wszystkie możliwe, oczywiście! Chodzi mi o mentalne podejście, w którym zawodnicy mają do każdego meczu i turnieju podchodzić z założeniem, że go wygrają.
Ale pan jest trenerem męskiej reprezentacji Belgii, która w historii współczesnej siatkówki nie zdobyła ani jednego medalu ME, MŚ, Ligi Światowej, nie wspominając już nawet o igrzyskach, na które regularnie się nie kwalifikuje. Jak oni mają znienacka zacząć grać z wiarą, że mogą zdobyć medal?
Właśnie o to chodzi, że czas zacząć stawiać sobie cele, jakich dotąd ta reprezentacja w ogóle sobie nie stawiała. Miejsca w pierwszej ósemce były uznawane za dobry wynik. Ja chcę innego myślenia na przykład takiego: okej, Francja w obecnej formie jest całkowicie poza naszym zasięgiem, więc walczymy na tym turnieju o drugie miejsce. Ale nie zakładamy od razu, że połowa Europy jest od nas lepsza. Oczywiście, to jest proces, żeby nauczyć moich zawodników takiego podejścia, to się nie stanie z dnia na dzień. I to nie ja ich zmienię, oni muszą sami się zmienić. Ja mogę tylko ich motywować, pokazywać im różne rzeczy, podrzucać pewne idee, ale ja się za nich nie zmienię, a to oni grają na boisku. To będzie długi i trudny proces.
Zwłaszcza, że jako cel długoterminowy założyliście sobie awans na igrzyska w Tokio. Bardzo ambitnie.
Nie, nie, proszę nawet nie wymawiać słowa "Tokio"! Oczywiście, podpisałem kontrakt czteroletni i wszyscy mamy w głowie igrzyska jako cel długoterminowy, ale myślenie o tym teraz, na trzy lata wcześniej, w ogóle nie pomaga. To jest tak odległy termin, że to w ogóle nie działa motywująco. Niewątpliwie cel jest ambitny, bo męska reprezentacja Belgii zagrała na igrzyskach ostatnio w 1968 w Meksyku, możliwe, że wtedy tylko dwanaście krajów w ogóle grało w siatkówkę. Powrót na igrzyska po ponad 50 latach na pewno jest wyzwaniem, ale o tym będziemy myśleć później. Najpierw musimy nauczyć się regularnie pokonywać zespoły z czołówki, bo bez tego na żaden awans nie ma co liczyć. I Liga Światowa jest do tego doskonałym poligonem, więc naszym najbliższym celem jest awans do turnieju finałowego. Na początku zawodnicy patrzyli na mnie jak na wariata, kiedy mówiłem o Final Six, ale po dwóch zwycięstwach w Nowym Sadzie na niektórych twarzach zobaczyłem zmianę. Jakby taki pierwszy przebłysk: może jednak to nie jest zupełna abstrakcja ten awans. Po pierwszym weekendzie jesteśmy na drugiej pozycji w tabeli na dwanaście zespołów, całkiem nieźle jak na Belgię, czyż nie?
ZOBACZ WIDEO Kochanowski jak Milik. "Naszym celem jest złoto MŚ juniorów"
Zaskakująco dobrze. Mimo wszystko ważniejsze będą jednak mistrzostwa Europy, zgadza się?
Tak, to będzie pierwsza impreza, po której i ja sam i inni będą mogli ocenić moje trenerskie osiągnięcia z tą drużyną. Ten sezon zaczął się dla nas bardzo szybko, po dwóch tygodniach wspólnych treningów i to jest jeszcze za wcześnie, żeby trener miał realny wpływ na zespół. Na mistrzostwach Europy będziemy po trzech miesiącach pracy i jeżeli wtedy nie zobaczycie progresu w grze reprezentacji Belgii w porównaniu z poprzednimi latami, to możecie spokojnie mówić, że jestem złym szkoleniowcem. I nie mam tu do końca na myśli wyników, bo do nich potrzeba też trochę szczęścia, ale jakość gry. Pamiętam jak reprezentacja Niemiec w 2013 nie wygrała żadnego znaczącego trofeum, ale regularnie grała tak dobrze, że ja się w ogóle nie martwiłem. Widziałem rozwój i postępy i graczy i drużyny i że wszystko szło w dobrą stronę. I w 2014 wywalczyliśmy brąz mistrzostw świata. I od reprezentacji Belgii oczekuję, że na ME będzie grała na poziomie pozwalającym myśleć o medalu. Może się nie uda, bo zabraknie szczęścia w ćwierćfinale, ale musi być jakość. Czyli na przykład można przegrać z zespołem z czołówki, ale nie w godzinę z prysznicem.
Jest pan trenerem Belgów od kilku tygodni, a już zdążyliście zagrać dwa ważne turnieje - przed Ligą Światową były kwalifikacje do MŚ. Ten pierwszy turniej był udany? Wygraliście cztery spotkania, ale przegraliście ostatnie, ze Słowenią, i będziecie walczyć o awans w barażach.
Powiedziałbym, że zrobiliśmy w kwalifikacjach minimum, awansując do baraży. Uważam, że generalnie jest coś niesprawiedliwego w tym systemie, bo z czterech dobrych drużyn czyli Francji, Niemiec, Słowenii i Belgii jedna nie pojedzie na mistrzostwa świata. I niestety wypada z rankingu, że to powinna być Belgia. Dlatego za sukces uznam już samo zakwalifikowanie się, czyli uzyskanie awansu w lipcu. Co ciekawe, CEV w ostatniej chwili zmieniła termin tej 3. rundy na środek lipca, kiedy siatkarze zwykle mają wolne. Moi zawodnicy zaplanowali już sobie ten czas, jeden na przykład bierze ślub i nie będzie mógł zagrać.
W kwalifikacjach zrobiliście minimum, ale w pierwszy weekend Ligi Światowej na pewno więcej, bo wyjeżdżacie z dwoma zwycięstwami i siedmioma punktami na koncie. Ale nie zaczęliście zbyt dobrze, bo spotkanie z Kanadą...
..spotkanie z Kanadą było po prostu bardzo złe w naszym wykonaniu, proszę nie szukać tu eufemizmów. Bardzo, bardzo złe. Bardzo żałowałem, że w siatkówce nie można zejść z boiska przed końcem meczu.
Jak to?
Uważam, że powinien być taki przepis, że trener może poddać w dowolnym momencie mecz i zabrać drużynę z boiska. Ja bym tak zrobił po trzech setach spotkania z Kanadą. Powiedział: "Starczy na dziś, panowie, to wygląda coraz gorzej, tego nie powinna oglądać żadna publiczność" i poddał mecz. Na to właśnie zasługiwaliśmy w piątek. Proszę pomyśleć, jaki to byłby dobry przepis. Jaki to mocny przekaz dla zawodników, że ich własny trener nie może patrzeć na to, co wyprawiają i kończy spotkanie przed czasem. Byłaby to naprawdę dobra lekcja.
Bardzo mi się podoba ten pomysł. Ale chyba i tak coś pan swoim podopiecznym powiedział, bo następne dwa spotkania były znacznie lepsze i zakończone wygranymi.
Coś faktycznie im powiedziałem i chyba poskutkowało. Serbia zagrała dosyć słabo, a my umieliśmy to wykorzystać, a z Amerykanami mecz był dość zacięty, ale umieliśmy przechylić go na swoją korzyść w kluczowych momentach.
Mówi pan o tym tak prosto, ale jednak Belgia pokonująca obrońców tytułu w pełnym składzie w szybkich trzech setach i na ich boisku to spora niespodzianka.
Ja bardzo lubię sprawiać niespodzianki. Czasem pozytywne, czasem negatywne, ale na pewno jest inaczej, niż wszyscy się spodziewają. Mam nadzieję, że to nie jest ostatnia niespodzianka w wykonaniu Belgów w tym sezonie.
I po tych dwóch turniejach patrzy pan bardziej optymistycznie na wyzwanie, jakim jest prowadzenie swoich rodaków?
Wręcz przeciwnie! Te pierwsze tygodnie głównie zderzałem się ze ścianą i to było bardzo trudne i wyczerpujące.
Jaką ścianą?
Ścianą mentalności belgijskiej. "O, przegraliśmy mecz? Spoko, nic się nie stało, chodźmy na piwko." Albo: "Ale o co chodzi, Belgia zawsze jest siódma albo ósma, po co mierzyć wyżej?", albo: "Mi pasuje bycie na siódmym miejscu. I pasuje mi granie w przeciętnym klubie bez aspiracji.". I tym jest przesiąknięta cała kultura belgijska, a co za tym idzie federacja, trenerzy, zawodnicy i cała reszta. Wszyscy są zadowoleni z bycia przeciętnymi. I jak pewnie pani rozumie, dla mnie, nienawidzącego przeciętności i obrażającego się na nazwanie przeciętnym, jest to wyjątkowo niezrozumiałe i budzące sprzeciw. To się musi zmienić.
Fakt, że prowadzi pan swoją ojczystą reprezentację, dodaje presji?
Nie, to nic nie zmienia dla mnie. Ja kochałem moich Niemców, ja nawet do dziś ich kocham. Każdy z nich to nadal mój przyjaciel albo dobry znajomy, na przykład wkrótce pojadę na ślub i wesele Christiana Fromma. I przegrywanie jakiegokolwiek ważnego meczu czy turnieju z nimi bolało mnie strasznie. Najkoszmarniejszym momentem całego mojego siatkarskiego życia było przegranie kwalifikacji olimpijskiej w Berlinie z Niemcami. To był najbardziej dramatyczny i najtrudniejszy emocjonalnie mecz mojego życia. I mimo tej porażki byliśmy i jesteśmy wszyscy razem nadal, oni nie odwrócili się ode mnie. Spotkania z reprezentacją Belgią nie będą dla mnie ważniejsze.
To wszystko wydaje się być dość podobne do pana poprzedniego wyzwania, reprezentacji Niemiec. Wziął pan średni europejski zespół bez osiągnięć i bez aspiracji i doprowadził ich do awansu na IO oraz do brązowego medalu MŚ. Widzi pan też tę analogię?
Nieźle mi wyszło z tymi Niemcami, nie? Widzę, ale są też różnice. W Belgii jest znacznie mniej siatkarzy grających na poziomie reprezentacyjnym. Ujmę to tak: dziesięciu najlepszych z obu krajów jest pewnie na podobnym poziomie, ale już trzydziestu najlepszych jest znacznie lepszych w Niemczech. Ale jeżeli wyzwanie jest łatwe, to jest nudne. W Belgii na pewno nudzić się nie będę ani przez chwilę. A poza tym to jest mój kraj. Chciałbym jakoś się odwdzięczyć belgijskiej siatkówce za wychowanie mnie, to było zawsze moje marzenie. Jeżeli mi się nie uda, to cóż, będę umierał ze świadomością, że spróbowałem i przegrałem. Ale nie ze świadomością, że w ogóle nie spróbowałem.