Obserwując 27-letniego bombardiera podczas dwudniowej imprezy rozgrywanej we wrocławskiej Hali Stulecia (14-15 stycznia), gołym okiem było widać, że jego samopoczucie jest dalekie od optymalnego. W najważniejszych spotkaniach Pucharu Polski rywalizował nie tylko z rywalami, ale też z własnym organizmem. Dopadła go choroba.
Przełamanie słabości
Pierwsze minuty półfinałowego pojedynku z Jastrzębskim Węglem były dla niego trudne. Nie mógł skończyć praktycznie żadnego ataku. Z tym problemem zmagał się niemalże przez dwa sety. Później jednak stopniowo wracał do wysokiego poziomu, który regularnie pokazywał we wcześniejszych spotkaniach.
Pomógł mu w tym wydatnie rozgrywający Benjamin Toniutti, który widząc słabość swojego atakującego, rozłożył ciężar gry ofensywnej na innych zawodników. Kolejnego dnia, w finale z PGE Skrą Bełchatów, Konarski dużo szybciej wskoczył na właściwe obroty.
- W finale i tak się czułem zdecydowanie lepiej niż w półfinale. Było jednak widać, że każda dłuższa akcja zostawiała na mnie ślad. Ale cóż, raz jest kolorowo, raz nie - mówił tuż po zwycięstwie 3:1 nad bełchatowianami i odebraniu nagrody MVP turnieju finałowego. Mocno osłabiony wywalczył w decydującym meczu aż 24 punkty. Zanim przystąpił do zmagań we Wrocławiu, tylko trzy razy w sezonie dostał okazję do dłuższego odpoczynku.
ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi: Młodych trzeba uczyć, jak się pracuje w pierwszej reprezentacji
Głodny gry i nowości
Nie wystąpił w ligowych spotkaniach z BBTS-em Bielsko-Biała (decyzja trenera) i Espadonem Szczecin (kontuzja) oraz w ćwierćfinale PP z Effectorem Kielce (choroba). - Zawsze powtarzałem, że mogę na boisku przebywać cały czas. Udział w spotkaniu jest bowiem nagrodą za ciężką pracę wykonaną w tygodniu. Niespieszno mi do schodzenia z placu boju, gra mnie nie męczy - mówił Konarski po spotkaniu z Łuczniczką Bydgoszcz w 8. kolejce PlusLigi.
Szkoleniowcowi kędzierzynian Ferdinando De Giorgiemu praktycznie nie dawał powodów do ściągania go z boiska. Pod wodzą Włocha z każdym kolejnym miesiącem coraz mocniej rozwijał skrzydła, aż dorósł do pełnienia roli lidera ZAKSY. Jego udane występy to także efekt znakomitej, ciągle rozwijającej się współpracy z Toniuttim.
- Dostrzegliśmy, że można jeszcze popracować nad przyspieszeniem tempa akcji. W niektórych ustawieniach już regularnie prezentujemy zagrania, które wprowadzaliśmy w życie dopiero pod koniec poprzednich rozgrywek - wyjaśniał w listopadzie bombardier kędzierzynian.
Pomoc przy zadyszce
W PlusLidze rozegrał od końca września 55 setów, w których zdobył 268 "oczek". Średnio punktuje blisko 17 razy na mecz (dokładnie 16,8 - przyp. red.). Może się przy tym pochwalić bardzo wysoką, 52-procentową skutecznością w ataku (218/422). Zgarnął już 5 nagród dla najlepszego gracza spotkania, co pozwala mu być liderem tego rankingu, do spółki z Salvadorem Hidalgo Olivą i Grzegorzem Łomaczem.
Poważniejszą zadyszkę, wywołującą reakcję trenera w postaci dłuższej zmiany, złapał dopiero w Moskwie, podczas meczu Ligi Mistrzów z Dynamem. Trzy dni po tym, jak nie w pełni zdrowia wygrał podwójną walkę we Wrocławiu. W stolicy Rosji i tak odegrał ważną rolę, bowiem to dzięki jego koncertowej grze ZAKSA wygrała pierwszego seta 25:23. Problemy nadeszły później.
Konarski swoje już jednak osiągnął. Na dobre udowodnił niedowiarkom, że miejsca w reprezentacji wcale nie posiadał tylko dzięki dobrej grze w bloku. Pod skrzydłami De Giorgiego wyrósł na armatę z prawdziwego zdarzania.
Tak trzymać !