W pierwszym spotkaniu podopieczni Frediego Radojkovicia pokonali czwarty zespół ubiegłego sezonu polskiej ekstraklasy 33:26, a szkoleniowiec Cimosa narzekał, że sędziowie uniemożliwili jego zespołowi szybką grę, która mogła zaowocować zwycięstwem niepomiernie znacznie. Siedem bramek zaliczki z własnego parkietu okazało się zapasem wystarczający, szczypiorniści Azotów nie byli w stanie zniwelować strat. Spotkanie rewanżowe zakończyło się remisem 25:25.
- Niezwykle cieszymy się z awansu do kolejnej rundy - nie ukrywa bramkarz drużyny z Kopru, Jure Vran, który był jednym z bohaterów sobotniego meczu. Golkiper słoweńskiej reprezentacji, mający za sobą grę w Bundeslidze, do bramki wskoczył awaryjnie, w trakcie rozgrzewki kłopoty z kolanem dopadły bowiem Darko Stanicia. Vran w roli zastępcy spisał się wybornie, odbił mnóstwo trudnych strzałów, w drugiej połowie potrafił zachować czyste konto przez 13 minut.
- Poleciłem moim zawodnikom rzucać górą, oni tymczasem po przerwie zaczęli celować w dolne rogi bramki - narzekał po ostatnim gwizdku szkoleniowiec Azotów, Bogdan Kowalczyk. Twierdzić, że puławianie zrobili z Vrana bohatera dnia, byłoby jednak sporym nadużyciem. Słoweniec wielką klasę pokazał kilkukrotnie, przebieg boiskowych wydarzeń kreował do spółki z... Maciejem Stęczniewskim i Piotrem Wyszomirskim, którzy także spisywali się znakomicie.
- Azoty mają bardzo dobrą drużynę - zaznacza jednak Vran w rozmowie z dziennikarzami. - Sobotni mecz rozpoczęliśmy tak, jakby było 0:0, nie myśleliśmy o bramkowej zaliczce z pierwszego spotkania. W pewnym momencie mieliśmy kryzys, gospodarze mieli nawet cztery bramki przewagi, ale później uszczelniliśmy obronę i wydaje mi się, że końcowy wynik jest rezultatem jak najbardziej sprawiedliwym - kończy. Jego zespół wyrasta na głównego faworyta Challenge Cup, rywala półfinałowego Słoweńcy poznają we wtorek.