Życie dało mi po dupie - rozmowa z Kamilem Kosowskim, piłkarzem APOEL Nikozja

Z Polski wyjeżdżał jako wielka gwiazda i piłkarz, który wkrótce podbije Europę. Ale w Lidze Mistrzów zadebiutował dopiero teraz, jako 32-latek. - Gdyby nie niektóre moje decyzje, być może moja kariera potoczyłaby się lepiej. Trochę pojeździłem po Europie, trochę mi życie piłkarsko po dupie dało. Ale zdobyłem doświadczenie, które dziś procentuje. Życie teraz oddaje to, co wcześniej zabrało - mówi Kamil Kosowski, piłkarz APOEL Nikozja.

W tym artykule dowiesz się o:

Piotr Tomasik: Jakie wrażenia po debiucie w Lidze Mistrzów?

Kamil Kosowski: Bardzo miłe, choć nie jestem do końca zadowolony. Mieliśmy szanse na zdobycie co najmniej dwóch goli i powinniśmy je wykorzystać. Niektórzy mówią, że gdybyśmy objęli prowadzenie, to ostatecznie przegralibyśmy wysoko. Jestem jednak zdania, że najpierw trzeba strzelić to, co można, a dopiero potem myśleć o końcowym wyniku. Samo spotkanie mogło się też dla nas źle skończyć, gdyby nie nasz bramkarz. Sam Diego Forlan oddał aż dziesięć strzałów. Wstydu nie przynieśliśmy, ale jest jeszcze trochę do poprawy.

Nie powiedział pan ani jednego zdania na swój temat. A to przecież o Kamilu Kosowskim, co błysnął w Hiszpanii, mówi się ostatnio bardzo wiele.

- Jestem już w takim wieku, że tego typu sprawami się nie podniecam. Nie będę jednak ukrywał, że czasem miło jest przeczytać coś dobrego na swój temat. Nie był to zły mecz w moim wykonaniu, ale na pewno mógł być jeszcze lepszy.

Cypryjski kopciuszek może niespodziewanie awansować do następnej rundy?

- Za daleko wybiegamy w przyszłość. W klubie nikt o tym jeszcze nie myśli, bo koncentrujemy się na niedzielnym meczu ligowym. Sezon zaczęliśmy bardzo słabo i wyjazdowe spotkanie z Paralimni ma być przełomowe. Trzeba wygrać zdecydowanie, pokazać z dobrej strony i gonić zespoły z czołówki. Choć za nami dopiero dwie kolejki, do lidera tracimy pięć punktów. Nie będzie łatwo odrobić stratę, bo czekają nas ciężkie trzy miesiące. O samej Lidze Mistrzów na razie nie myślę. Przyjdzie jeszcze na to czas.

Prezesi postawili przed drużyną jakiś konkretny cel w europejskich pucharach?

- Chyba pan żartuje... Żadnego minimum sobie nie zakładaliśmy. Póki co kibice świętują udany występ i pierwszy zdobyty punkt w Champions League. Kontynuujemy i chcemy kontynuować dobrą robotę, jaką wykonał w pucharach rok temu Anorthosis Famagusta. Mam nadzieję, że APOEL podąży tą samą drogą.

I to chyba pokazuje, że liga cypryjska rośnie w siłę.

- Tutejsze rozgrywki nie stoją w miejscu. Co roku kluby pozyskują coraz lepszych zawodników, dysponują większymi budżetami. Cypr cały czas idzie do przodu. Drugi sezon z rzędu drużyna z tej ligi gra w Lidze Mistrzów, więc o przypadku nie może być mowy.

Widać też, że pobyt na Wyspie Afrodyty wyraźnie panu służy.

- Ciężko powiedzieć. Wcale nie jestem innym zawodnikiem, niż byłem kilka lat temu. Słyszę opinie, że Kosowski przeżywa drugą młodość i jest lepszym piłkarzem. Ja po prostu nigdy wcześniej nie miałem okazji grać z lepszymi od siebie i się rozwijać. Kluby, do których trafiałem, albo spadały z ligi, albo broniły się przed spadkiem. To nie była łatwa sytuacja, a ja nie jestem zawodnikiem, który nadaje się do walki o utrzymanie. W Nikozji są warunki, aby grać o mistrzostwo i najwyższe cele. Ja tutaj pasuję, zawsze stawiałem sobie wysoko poprzeczkę. Tak jest i teraz, bo nie spoczywamy na laurach i chcemy pokazać, że mała cypryjska drużyna może osiągnąć wielkie rzeczy.

Zanim Kamil Kosowski rozpoczął grę o najwyższe cele, trochę pobłądził po świecie. Żałuje pan pewnych decyzji sprzed lat?

- Trzeba by się cofnąć siedem lat wstecz. Gdyby nie niektóre moje decyzje, być może moja kariera potoczyłaby się o lepiej. A być może o wiele gorzej. Można teraz gdybać... Trochę pojeździłem po Europie, trochę mi życie piłkarsko po dupie dało. Ale zdobyłem doświadczenie, które dziś procentuje. Życie teraz oddaje to, co wcześniej zabrało.

Nie ma pan wrażenia, że za późno trafił do Ligi Mistrzów i zaczął grać na miarę swoich możliwości?

- Powtórzę raz jeszcze: nie jestem lepszym piłkarzem, niż kiedyś. Po prostu grałem w nieodpowiednich klubach. Ale nie miałem na to większego wpływ, bo byłem przecież głównie wypożyczany. Teraz wszystko się dobrze układa, odpowiedni człowiek zajął się moimi sprawami. Nie ma co narzekać, nie ma co przesadnie zachwalać.

Wierzy pan jeszcze w wielki transfer do dobrego europejskiego klubu?

- Staram się o tym nie myśleć. Czytałem ostatnio w internecie, że ktoś mnie bardzo chwalił. Cieszę się i dziękuję. Nie mam już jednak 25 lat, spokojniej podchodzę do wielu spraw. Gdyby wypalił jakiś fajny transfer, byłaby to spora niespodzianka na plus. Nie spodziewam się jednak takiego scenariusza. Znalazłem się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, ale wkrótce będzie trzeba pomyśleć co dalej. W czerwcu wygasa mi obecna umowa.

Powrót do Polski wchodzi w grę czy to tylko opcja awaryjna?

- Nie zastanawiam się nad tym. Na Cyprze żyję z dnia na dzień, dobrze mi tutaj. Muszę się cieszyć każdą chwilą, spędzoną tutaj. O swojej przyszłości zdążę jeszcze pomyśleć.

Liczy pan jeszcze na powołania do kadry narodowej? Wraz ze zwolnieniem Leo Beenhakkera, pana akcje powinny automatycznie wzrosnąć.

- Jeżeli trener dostrzeże moją dobrą formę i wyśle powołanie, bardzo się ucieszę. Celem każdego zawodnika jest przecież gra dla swojej ojczyzny. Ale nie wyczekuję specjalnie tego powołania, nie wymagam tego od selekcjonera. Swoją ewentualną przydatność do reprezentacji będę mógł udowodnić tylko na boisku. To mój jedyny argument.

Nie ma pan wrażenia, że Beenhakker lekceważył ligę cypryjską, a na występy grających tam Polaków patrzył z przymrużeniem oka?

- Podam panu prosty przykład. Rok spędziłem w Chievo Werona, w którym rozegrałem 25 spotkań. Nikt nie pofatygował się, aby zobaczyć, jak gram przeciwko Interowi czy Milanowi. Wówczas byłem mocniejszy i fizycznie, i psychicznie. Występowałem w jednej z najlepszych lig Europy, ale i tak nikt nie przyjechał. W tym, że Leo miał nie po drodze z Cyprem, nie widzę więc żadnego związku.

Wkrótce poznamy nowego trenera reprezentacji Polski, który zastąpi tymczasowo wybranego Stefana Majewskiego. Kto jest pana faworytem na to stanowisko?

- Przed naszą drużyną jeszcze dwa mecze eliminacyjne i niewykluczone, że trener Majewski nadal będzie prowadził kadrę. Tego mu właśnie życzę. A jak nie on, to kto? Szczerze mówiąc, nie wiem. W Polsce mamy wielu trenerów. I tych bardzo doświadczonych, i młodych ze świeżymi umysłami. PZPN będzie miał więc szerokie pole do popisu. Oby wybrali jak najlepiej.

Czyli pan, gdyby mógł wybrać, postawiłby na polskiego szkoleniowca?

- W Polsce są dobrzy piłkarze, co niejednokrotnie pokazywali to w ważnych meczach. Podobnie jest z trenerami.

Komentarze (0)