"Wy, Polacy". Tak nazwał to, jak nasz kraj potraktował Ukrainę

PAP/EPA
PAP/EPA

Ołeksij Dytiatjew od ponad miesiąca, od początku wojny w Ukrainie, pomaga swoim rodakom. Z kraju nie zdołali się wydostać jego rodzice. Rosjanie w Nowej Kachowce ostrzeliwują samochody z cywilami - zabili m.in. miesięczne dziecko.

Dytiatjew to obrońca, który trafił do polskiej drużyny w 2017 roku z Karpat Lwów. W naszej ekstraklasie rozegrał 75 meczów. Z Cracovią zdobył Puchar Polski oraz Superpuchar.

Od momentu ataku Rosji na Ukrainę (24 lutego), mieszkanie zawodnika zamieniło się w punkt logistyczny. Piłkarz na początku załatwiał swoim rodakom noclegi, odbierał ludzi z Ukrainy na granicy. W pierwszych dniach wojny Ołeksij Dytiatjew dostał wolne z klubu. Jak mówił, jego telefon dzwonił co kilka minut. Ludzie pytali, czy wie, gdzie mogą się zatrzymać w Krakowie. Zawodnik szukał mieszkań dla rodzin, robił za tłumacza, bo bardzo dobrze mówi po polsku. Organizował także samochody na granicę.

Pomoc armii

W Polsce ustalał, gdzie można kupić potrzebny sprzęt. - Hełmy, kaski, ochraniacze na kolana, łokcie. Również kamizelki, żyletki, noże. Przekazujemy na granicę to wszystko, a także bandaże oraz inne rzeczy - mówił nam piłkarz na początku marca.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szokująca scena! Zdzielił rywala łokciem w twarz

Dziś jego pomoc wygląda inaczej. - Dużo ludzi wyjeżdża z okupowanych terenów, nie tylko do Polski, ale też do innych miast Ukrainy. Staram się załatwić leki i je tam dostarczyć. Nie jest łatwo uzyskać lekarstwa na receptę, a zwłaszcza, że potrzebujemy nie jednego, a sto opakowań tabletek. Dosłownie worek leków - opowiada.

Dytiatjew wcześniej skupował sprzęt wojskowy. Z grupą osób dalej wspiera ukraińską armię. - Ale już w trochę inny sposób. Nie za bardzo mogę mówić o tym publicznie, po prostu pomagamy armii, by niczego chłopakom nie brakowało. Z wiadomych względów nie zdradzę szczegółów - mówi.

Czeka na rodziców

Dytiatjew mieszka z żoną i córką w Krakowie. Rodzice piłkarz są w mieście Nowa Kachowka - w całości okupowanym przez Rosjan.

- Oni ostrzelali dwa samochody, które chciały wyjechać z miasta. Zabili tak dwie rodziny z małymi dziećmi. W jednym aucie zginęło dziecko w wieku 6 lat, w drugim miesięczny bobas. Rodzice też chcieli uciekać, ale nie zdążyli. Wojsko zablokowało wyjazd - mówił.

- Cieszę się, że dalej mam kontakt z rodzicami - relacjonuje, co zmieniło się po kilku tygodniach. - Póki z nimi jest w porządku, to śpię spokojnie. Jest im jednak coraz trudniej, bo kończy się jedzenie, które stało się dodatkowo bardzo drogie. Dużo produktów się kończy. Dzwonimy do siebie i to są trudne rozmowy. O co mam pytać: "jak tam"? - zawiesza głos.

- Niby mogliby spróbować ruszyć stamtąd, szanse są, ale bezpieczniej siedzieć w domu - komentuje. - 60 kilometrów za miastem stoją punkty kontrolne, jest ich kilkanaście. Nie wiadomo, co Rosjanom do głowy przyjdzie, przecież strzelali już do cywili. Jeżeli otworzy się "zielony korytarz", to od razu chciałbym sprowadzić bliskich do Krakowa - mówi Dytiatjew.

Raz uciekał

Piłkarz Cracovii pamięta, jak sam uciekał z kraju przed wojną. W 2014 roku grał w Olimpiku Donieck.

- Mieszkaliśmy obok budynku telewizyjnego. Wojsko zatrzymało się pięć metrów od naszego mieszkania i zaczęło ostrzeliwać siedzibę telewizji. Widzieliśmy to z żoną przez okno, żona stała z roczną córką na rękach. Nawet nie wiem, jak opisać tamte emocje. To był szok, paraliż. Człowiek czuł "zamieszanie" w głowie. To jest tak, że widzisz strzały i nie wierzysz, że to się dzieje naprawdę. Niesamowity strach. Na szczęście ewakuowano nas wtedy dość szybko, całą drużyną wyjechaliśmy z miasta autokarem - wspomina nasz rozmówca.

Wszyscy w biegu

Piłkarz przez ponad miesiąc tylko raz poprosił w Cracovii o wolne. Wolny czas poświęca na pomoc, robi to między treningami. Dytiatjew przyznaje, że nigdy nie widział tylu rodaków w innym państwie. - W Krakowie jest bardzo dużo Ukraińców. Słyszę swój język na ulicy, wszyscy gdzieś biegną... Wy Polacy, jesteście zaangażowani, pomagacie nam, to wielkie, co robicie. Każdy z Ukraińców to docenia, ale ludzie czują się źle, że nie mogą wrócić w domu - kończy piłkarz Cracovii.

Mieszkańcy Lubaczowa wyszli przed domy. Obudził ich wybuch