Tak wspomina Polaka. "Miał niesamowitą możliwość spożywania alkoholu"

Getty Images / Ross Kinnaird / Na zdjęciu: Marcin Wasilewski
Getty Images / Ross Kinnaird / Na zdjęciu: Marcin Wasilewski

Marcin Wasilewski mógł trafić do Legii Warszawa, ale ostatecznie strony nie doszły do porozumienia. To było najlepsze, co mogło mu się przytrafić. Zamiast w stolicy Polski, Wasyl wylądował w Leicester City, gdzie spełnił swoje największe marzenie.

W lutym 2013 roku Marcin Wasilewski był już po słowie z Legią Warszawa. Wiadomo było, że opuści RSC Anderlecht i stolica Polski wydawała się świetnym miejscem na spędzenie ostatnich lat kariery. "Wasyl" miał zarabiać 100 tysięcy złotych miesięcznie.

W pewnym momencie zażądał jednak 1,5 miliona złotych za sam podpis. Transfer nie doszedł do skutku. "Fakt" napisał wówczas: "Chytry Wasyl traci dwa razy". Tyle że kilka miesięcy później Polak zyskał zdecydowanie więcej. Przeszedł do angielskiego Leicester City, w którym z czasem został małą legendą, członkiem mistrzowskiej drużyny z 2016 roku.

Ówczesny prezes Legii, Bogusław Leśnodorski, żartował potem w rozmowie z naszym serwisem: - Jaką ja "Wasylowi" przysługę zrobiłem. Nawet w Brukseli u niego byłem, negocjowaliśmy po tym, jak odchodził z Anderlechtu. A on później trafił do Leicester City, został mistrzem Anglii i zarobił furę pieniędzy. O 50 tysięcy złotych poszło, nie dogadaliśmy się. Powinien mi pomnik postawić.

Bandycki faul

Wasilewski zawsze marzył o Anglii. Wcześniej miał trafić do Hull City, ale plany legły w gruzach po tym, jak Axel Witsel w bandycki sposób zmasakrował nogę Polaka. Ta opowieść już na zawsze będzie obecna w każdym wspomnieniu kariery naszego reprezentanta. Reprezentant Belgii trafił w piszczel Polaka, zaś fani Anderlechtu nie mieli wątpliwości, że zrobił to celowo.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co wyczyniał piłkarz PSG? Trening "na Neymara"

- Spojrzałem na leżącego Marcina i miałem wrażenie, jakbym ujrzał w lesie powalonego niedźwiedzia. To widok, który musiał szokować - mówił Jelle Van Damme, kolega "Wasyla". Jeszcze gdy był w szatni, jego krzyk przebijał się przez ściany budynku.

Wtedy wydawało się, że nigdy nie wróci do poważnej piłki. Gdy więc wrócił i zagrał w Premier League, było to coś więcej niż zaskoczenie. Choć, żeby było jasne, w czasie gdy Polak przechodził do "Lisów", nie był to wielki klub. Drużyna grała w The Championship, a więc na drugim poziomie rozgrywkowym. Nie było wtedy mowy o tym, że w przyszłości może poważniej zaistnieje na piłkarskiej mapie Anglii.

Szukali ludzi z mentalnością

James Sharpe, dziennikarz "Leicester Mercury": - W sezonie 2012/13 wiele wskazywało na to, że Leicester wejdzie do Premier League, ale potem zespół miał serię dziewięciu meczów bez wygranej i stracił nawet miejsce w play-offach. Odzyskał je rzutem na taśmę, ale przegrał z Watford. Wtedy Nigel Pearson stwierdził, że do awansu potrzebuje kilku doświadczonych zawodników, takich jak Marcin, którzy w odpowiednim momencie nie przegrają mentalnie.

W składzie z Polakiem drużyna awansowała do Premier League, po dwóch latach wywalczyła tytuł. Sam piłkarz ma na koncie 31 meczów w Championship i 30 w Premier League. W mistrzowskim sezonie nie odegrał znaczącej roli na boisku, ale w szatni był nie do przecenienia. Był klubowym wodzirejem.

Kevin Phillips wspominał w rozmowie z magazynem The Athletic: "Po tym, jak podpisałem kontrakt, wszedłem do szatni z Andy Kingiem i Dannym Drinkwaterem. Pokazali na Marcina i powiedzieli: "Jeśli chcesz grać w piłkę jeszcze przez parę lat, omijaj tego gościa na treningu. On tak samo ćwiczy, jak gra w lidze. To zwierzę". Nigdy nie zrobił nikomu krzywdy na treningu, bo wszyscy go omijali. A jeśli już kogoś kopnął, to nie dlatego, że chciał. Co najwyżej się przeliczył".

"Wasyl" faktycznie był jak zwierzę. Anglicy pisali o nim, że nie broni a rzuca się cały swoim ciałem by powstrzymać rywala. Gdzie jak gdzie, ale na Wyspach to musiało zrobić wielkie wrażenie.

Wasilewski: - Każdy ma inne walory. Są techniczni wirtuozi z niesamowitym dryblingiem, którzy miną trzech przeciwników i strzelą bramkę. Ja jestem od czarnej roboty. Pracuję na tych, którzy tam z przodu czarują, robią jakieś przekładanki, cuda na kiju.

Zjadł szkło

Swoją legendę twardziela budował skrupulatnie. W 2013 roku podczas jednej z imprez pił szampana. Odgryzł kawałek szklanki i po prostu go zjadł. Ludzie zdębieli.

Liam Moore, były kolega klubowy, w rozmowie z "The Athletic": - Gdy podpisał z nami kontrakt, poszliśmy na kolację. Po kilku drinkach zaczęliśmy go podpuszczać. Nie znaliśmy go, wyglądał groźnie, ale nic o nim nie wiedzieliśmy. Wtedy nagle rozbił kieliszek po szampanie i jak gdyby nigdy nic zaczął żuć szkło.

Inny były zawodnik Leicester, Dean Hammond: - Pomyślałem wtedy… jaki charakter musi mieć ten gość.

Charakter to słowo, które zresztą świetnie oddawało Wasilewskiego. Ale też był prawdziwą duszą towarzystwa.

Nigel Pearson, menedżer zespołu, mówił o nim w 2014: - Kocham go. Jest świetny. Piłkarze też go uwielbiają. To zawodowiec i wariat. Nawet dla mnie. A jeśli jest spóźniony, zmieniam czas spotkania.

Była to jasna deklaracja menedżera i odpowiedź na pytanie, czy klub przedłuży z nim kontrakt. Polak był dla Leicester ważnym ogniwem scalającym drużynę.

- Lubił drinki i kolegów z szatni. Jeśli razem wychodziliśmy, zawsze tam był. Parę razy udało mu się mnie upić. On miał niesamowitą możliwość spożywania alkoholu. Nigdy nie wyglądał na wstawionego, a następnego dnia był pierwszy na treningach - śmiał się Moore.

Na filmach z tamtego okresu Wasilewski jest zawsze na pierwszym planie, jeśli chodzi o imprezy. Choć na boisku w pewnym momencie był już postacią tylko drugoplanową, kibice i pracownicy klubu kochali go. Podczas świętowania tytułu koledzy z drużyny podrzucali go a kibice urządzili owację na stojąco. "Wasyl" się rozpłakał. W 2017 roku wrócił do Polski i skończył karierę w Wiśle.

Liga Europy, Grupa C: Legia Warszawa - Leicester City (18.45), SSC Napoli - Spartak Moskwa (18.45)

Źródło artykułu: