TOMASZ LIPIŃSKI
Jeśli to miały być futbolowe gwiezdne wojny, to Andrea Agnelli obsadził się w roli Luka Skywalkera, a mistrzem Yodą z racji wieku i większego doświadczenia był Florentino Perez. Za nimi stanęli inni rycerze Jedi i wszyscy razem wystąpili przeciwko imperium zła pod nazwą UEFA, które ciemiężyło ich i wyzyskiwało.
W rękach Johna
Z zapowiadanej efektownej jatki, której reżyserem mógłby być George Lucas, wyszła parodia w stylu Lesliego Nielsena i futbolowych jaj. Końcowa scena wyglądałaby więc tak: Agnelli-Skywalker z Yodą-Perezem ruszyli na pewniaka do decydującego starcia, czując wsparcie sojuszników i zarazem strach i słabość wroga. Kiedy wyszli z ukrycia i stanęli na otwartym polu, okazało się, że zostali raz, że samiuteńcy i dwa, że szybko otoczeni przez obce wojsko, które wyłoniło się znikąd. Miecze świetlne zwiędły im w dłoniach.
ZOBACZ WIDEO: Jacek Magiera zdradził, co wyprowadza go z równowagi. Padły mocne słowa
Andrea Agnelli z dnia na dzień zbrzydł i zmienił się w personę non grata. Ot, czarny charakter do szpiku kości. Jeden z najbardziej poważanych piłkarskich prezesów w Europie, spadkobierca wielkiego nazwiska i takich samych tradycji po przejściu na złą stronę mocy przestał odbierać telefony od niedawnych przyjaciół, dla których był już tylko Judaszem, kłamcą i postacią godną potępienia. Żaden z Agnellich tak nisko nie upadł.
Skandal z Superligą wyglądał jak wybuch granatu trzymany w jego ręku. Zresztą z wyciągniętą zawleczką chodził od wielu miesięcy. Zaczęło się od Luisa Suareza, któremu Juventus postanowił ustawić egzamin z języka włoskiego i tym samym ułatwić zdobycie włoskiego paszportu. Karabinierzy zwietrzyli podstęp, zorganizowali podsłuchy telefonów, wykonali nagrania, z czego czarno na białym wyszło, że komisja egzaminacyjna została przekupiona, a Suarez niedouczony. Oczywiście konsekwencje ponieśli tylko ci, których winę dało się zobaczyć i usłyszeć na nagraniach (egzaminatorzy), czyli pionki. Organizatorom całej akcji: Agnellemu, dyrektorowi Fabio Paraticiemu i innym funkcjonariuszom wyższego szczebla Juventusu uszło na sucho. Zadbali o to, żeby trwałych śladów nie zostawić. Jednak smród pozostał, podobnie jak społeczne przekonanie, kto rzeczywiście za tym stał i dołożył wielu starań, żeby złamać prawo i dopuścić karanego więzieniem przestępstwa.
Na boisku nadszarpniętego wizerunku nie udało się poprawić. Było tylko gorzej. Koń, którego wybrał i na którego postawił prezydent, nie okazał się czempionem. Andrea Pirlo raz za razem potykał się na przeszkodach i zwalniał bieg. W lidze włoskiej odjechał mu nie tylko Inter. Zagrożone jest miejsce w pierwszej czwórce, co oznaczałoby nieobecność w Lidze Mistrzów i kolejne straty finansowe. Budżet świecił się na czerwono. Pandemia systematycznie powiększała minus. Według szacunków tylko z tytułu zamknięcia stadionu Juventus stracił w tym sezonie 80 milionów euro (co pokryłoby roczne wynagrodzenie dla Cristiano Ronaldo i Mathijsa de Ligta - dwóch najdrożej opłacanych piłkarzy).
Jednocześnie wydawał ogromnie dużo, na przykład miał na garnuszku dwóch zwolnionych trenerów Massimiliano Allegriego i Maurizio Sarriego. Tylko w poprzednim sezonie Juventus wydał 640 milionów, zarobił 407.
Generalnie miał dług wielkości 458 milionów. W niepewnych czasach i sezonie, który przynosi niemal same rozczarowania, pomysłów na poprawienie sytuacji brakowało. Znów poduszkę powietrzną musiałby podsunąć John Elkann, szef holdingu Exoru, który w przeszłości już zasypywał dziury w budżecie.
Elkann to wnuk Gianniego Agnellego, syn jego córki. Choć nie nosi rozpoznawalnego nazwiska, jest najważniejszą osobą w rodzinie. Uważa się, że w kryzysie, który właśnie nastąpił, to w jego rękach leży los Andrei i przyszłość w roli prezydenta klubu. Gdyby w świetle ostatnich wydarzeń i popełnionych błędów, stał się osobą niewygodną dla klubu, to Elkan mógłby dać władzę Alessandro Nasiemu (też z rodziny), Evelinie Christillin (od lat związana z rodziną i działającą przy FIFIE) lub Marcello Lippiemu, którego przedstawiać nie trzeba.
Król Włoch
Agnelli to potęga i nazwisko wytrych. Otwierało we Włoszech każde drzwi. Tylko na podstawie dziejów rodzinnych można by napisać alternatywną historię Włoch XX wieku, zahaczając o pierwsze lata nowego stulecia. Wokół niej kręciły się wielkie postaci ze świata polityki, biznesu, kultury i sportu.
Ponad wszystkich wybił się i najmocniej wrył w pamięć, stając nieśmiertelną ikoną, Gianni Angelli, zwany Adwokatem, którego przypadająca niedawno setna rocznica urodzin nie mogła przejść bez echa. Stanowił uosobienie tego, czego pragną mężczyźni: władzy, pieniędzy, powodzenia u kobiet i sukcesu. Wpatrzeni w niego byli wszyscy. Prezydent Stanów Zjednoczonych John Fitzgerald Kennedy nazywał go królem Włoch. Na jachcie gościł najwybitniejsze osobowości swojej epoki. Miał gust do kobiet i rzeczy. Kreował trendy w modzie. Kiedy nosił zegarek na mankiecie koszuli, to inni zaczęli go naśladować. Miał charyzmę. Skłonność do szaleństw odziedziczył po matce, która przechadzała się z leopardem na smyczy. Po ojcu wziął Fiata i Juventus.
24 lipca 1923 roku prezydentem został Edoardo Agnelli. Dzięki niemu nie tylko Juventus, ale całe piłkarskie Włochy weszły w inną epokę. Jakby z wozów konnych przesiedli się do samochodów. Niespotykane wcześniej pieniądze napędzały koniunkturę, pojawiły się transfery, futbol nabierał profesjonalnych kształtów, piłkarze już nie wtapiali się w szare społeczeństwo i nie klepali biedy, ale stali się gwiazdami jak na przykład Gianpiero Combi. Prezydent zatrudnił pierwszego zawodowego trenera, Węgra Jeno Karoly'ego. W Europie i Ameryce Południowej zorganizował siatkę łowców talentów. Wyniki nie kazały na siebie długo czekać.
Po olimpiadzie w Amsterdamie Edoardo zakochał się po uszy w umiejętnościach Raimundo Orsiego, dla niego był gotowy na wszystko. Kupił z Independiente Avellaneda za 100 tysięcy lirów (85 tysięcy euro), dał pensję 8 tysięcy lirów (wtedy średnie zarobki rzadko przekraczały 400 lirów), podarował samochód z szoferem. Wokół Orsiego zbudował drużynę, na którą nie było mocnych od 1930 roku aż przez pięć lat - nazwanych złotym pięcioleciem. W sezonie 1931-32 Juventus odniósł dziesięć kolejnych zwycięstw.
Dopiero 82 lata później to osiągnięcie poprawili Antonio Conte i jego drużyna. Między 27 grudnia 1931 roku a 29 marca 1936 roku nikt z gości nie potrafił wygrać w Turynie. Na fascynującą passę złożyło się 71 meczów, 58 zwycięstw i 13 remisów. Końca tej passy prezydent nie doczekał - zginął w wypadku awionetki w 1935 roku, którą leciał na wakacje na Sardynię. Jego syn Gianni miał 14 lat, dziesięć lat później w wypadku samochodowym stracił matkę.
U klubowych sterów stanął w 1947 roku. - Juventus zawsze należał do naszej rodziny i nie może być biznesem. To pasja - mówił. Na pierwszej linii frontu realizował ją przez siedem lat. Kiedy zrezygnował, to bianconeri obniżyli loty do 9. miejsca w lidze. Po roku Agnelli wrócili, ale już w osobie młodszego o trzynaście lat brata Umberto. To ojciec urodzonego w 1975 roku Andrei. W 1962 roku władza znów przeszła w inne ręce, ale wszystko działo się za wiedzą i przyzwoleniem i przede wszystkim za pieniądze rodziny. Zwłaszcza wtedy, kiedy numerem 1 w klubie na niemal trzy dekady został Giampiero Boniperti.
Roztaczający magiczną aurę Gianni dominował, Umberto był w cieniu. Adwokat słynął z nieśmiertelnych bon motów, jak ten o Michelu Platinim: - Kupiliśmy go za cenę kromki chleba, a on posmarował ją foi-gras. Jako miłośnik malarstwa porównywa kunszt Roberto Baggio do geniuszu Raffaello, a Alessandro Del Piero do Pinturicchio. Piłkarze z dawnych lat z nostalgią wspominają jego wyrywające ze snu między 6 a 7 rano telefony. Zmarł w 2003 roku, brat przeżył go o 16 miesięcy.
Strzał w dziewiątkę
Życie ich dwóch męskich potomków skończyło się przedwcześnie. Syn Gianniego - Edoardo popełnił samobójstwo w 2000 roku, rzucając się z mostu. Syn Umberta - Giovanni zmarł na raka w 1997 roku. Andrea to ostatni dorosły noszący nazwisko Agnelli. Ma dwóch synów z pierwszego małżeństwa i córkę z drugiego związku z Turczynką Deniz Akalin. Dla niej się rozwiódł i wystawił na szwank reputację całej rodziny, ponieważ uwiódł żonę podwładnego, jednego z dyrektorów Juventusu. W związku z tym swego czasu dostarczył używki plotkarskim czasopismom.
Odebrał staranne wykształcenie na uniwersytetach w Oxfordzie i Mediolanie. Następnie odbywał staże w rozsianych po całym świecie rodzinnych firmach i ich filiach. Jak to było w zwyczaju Agnellich od pokoleń, poznawał pracę od podszewki. Pracował fizycznie, podobnie jak jego kuzyn John Elkann, który jak głosi legenda stał przy taśmie produkcyjnej fabryki w Tychach. Od 2005 roku zajmował kierownicze stanowiska w grupie Fiata, wszedł do holdingu Exor, zarządzającego i kontrolującego wszystkie interesy Agnellich. Do Juventusu pierwszy zbliżył się w 1998 roku, kiedy był asystentem w dziale marketingu. 19 maja 2010 roku został wybrany prezydentem.
To był okres odbudowywania tego, co zburzyło calciopoli. Juventus stracił na długie lata władzę w Italii na rzecz Mediolanu i walczył o jej odzyskanie.
W pierwszym sezonie AA poniósł klęskę, przed drugim zatrudnił Antonio Conte, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Niech będzie, że w dziewiątkę, bo z tym trenerem Juventus zbudował bazę pod dziewięć kolejnych tytułów mistrzowskich, do których dołożyli się Allegri i Sarri. Blaski zdecydowanie przesłaniały cienie. Największy związany był z mało eleganckim pożegnaniem Del Piero. W większym wymiarze nieosiągalnym marzeniem pozostała Liga Mistrzów.
W międzyczasie systematycznie rosła potęga finansowa klubu. Stać go było na bicie transferowych rekordów i kupienie Gonzalo Higuaina i Cristiano Ronaldo. Wszystkie plany wzięły w łeb wraz z wybuchem pandemii. Wyszło, że kolos miał gliniane nogi. Chwiał się i byle podmuch mógł go przewrócić. Powstała panika i w tej panice Agnelli zarządził ucieczkę do przodu. W jej trakcie zgubił się, został dogoniony i sprowadzony na ziemię.
Zobacz także: Wyciągnął Juventus za uszy! Tak Cristiano Ronaldo zapewnił mu zwycięstwo [WIDEO]
Zobacz także: Włoskie media oceniły występ Wojciecha Szczęsnego. "Plotki o Donnarummie mu nie pomagają"