Jest późny niedzielny wieczór w Monachium. Grudzień 2014. Robię duży wywiad z Robertem i reportaż dla Canal Plus. Byliśmy pierwszą ekipą telewizyjną z Polski, która odwiedziła "Lewego" w Bayernie. Miejscem, w którym nagrywamy rozmowę jest biurowiec BMW, w którym jest pokaźna ekspozycja samochodów.
W niedzielę biurowiec jest zamknięty, mamy spokój. Sala z kominkiem w restauracji - też otwartej tylko dla nas (a właściwie dla niego) - sprzyja rozmowie. Robert jest wyluzowany, mówi pewnie, odważnie. Jest kilka dni po ważnej rozmowie z Adamem Nawałką, której owoców opinia publiczna jeszcze wówczas nie zna.
Wtedy w reprezentacji wciąż żywy jest mocny konflikt o opaskę kapitana. To temat tabu, ale to właśnie w czasie tamtej rozmowy w Monachium "Lewy" mówi publicznie, że podoła roli kapitana drużyny. To moment zwrotny w dziejach kadry. Robert czuje, że ta reprezentacja naprawdę staje się jego drużyną, już nie Kuby Błaszczykowskiego, ale właśnie jego.
ZOBACZ WIDEO: Damian Kądzior szczerze o Robercie Lewandowskim. "To najlepszy piłkarz na świecie"
Ostateczne ustalanie hierarchii w zespole Nawałki jeszcze potrwa, bo to proces, który wymaga czasu. Sprawę ułatwiają kontuzje Kuby i jednocześnie rosnąca pozycja Lewandowskiego w Bayernie. To podwaliny pod budowę drużyny, która stanie się rewelacją Euro 2016. Fundamentem było przejęcie odpowiedzialności za reprezentację.
"Lewy" debiutował w kadrze u Leo Beenhakkera, grał u Franciszka Smudy i Waldemara Fornalika, ale drużyna stała się naprawdę jego dopiero u Nawałki. Kuba Błaszczykowski dalej gra w reprezentacji, m.in. zalicza świetny turniej Euro 2016, ale ich role się odwróciły. Gospodarzem tej kadry jest już "Lewy". I tak zostało do dzisiaj.
Tamten kilkudniowy pobyt w Monachium, w grudniu 2014, to był ostatni moment kiedy jeszcze można było swobodnie zrobić duży materiał telewizyjny z aktywnym udziałem Roberta. Byliśmy na treningu z Pepem Guardiolą, "Lewy" oprowadził nas po klubowych obiektach na Saebener Strasse, z Anią Lewandowską spacerowaliśmy po bożonarodzeniowym jarmarku, nagraliśmy mikołajkowe pozdrowienia dla kibiców od Roberta ubranego w czapkę Świętego Mikołaja.
Na koniec, gdy kupiliśmy mnóstwo pamiątek i trzeba je było podpisać, "Lewy" po treningu przebiegł w dresie przez Saebener Strasse, czym wprawił w osłupienie tłumek kibiców Bayernu, wskoczył do naszego busa i cierpliwie składał autografy. To była jeszcze epoka przedcelebrycka państwa Lewandowskich. Zarówno z Anią, jak i z Robertem byliśmy w restauracjach, nikt nas nie nagabywał. Machina promocyjna wokół Roberta dopiero się nakręcała.
Byłem świadkiem, jak to z dnia na dzień rosło. Jeszcze przed Euro 2012 robiliśmy duży projekt telewizyjny dla Coca-Coli. Lewandowski był twarzą turnieju Coca-Cola Cup. Nagrywaliśmy odcinki instruktażowe z dryblingu i techniki piłkarskiej. Bywało, że Robert niemal cały dzień spędził w... Sulejówku. Wręczał nagrody, pokazywał zagrania, oglądał mecze dzieciaków, a w wolnych chwilach ogrywał w gierkach boiskowych jednego z dziennikarzy tak bardzo, że to było aż śmieszne. Widać było, że Robert się bawi.
Z czasem obowiązków mu przybywało. Nie tylko sportowych, ale i biznesowych. Ludzie wiedzieli - bo przecież o tym czytali - że Lewandowski ma pieniądze. Przychodzili do niego z różnymi pomysłami. Nie tylko z propozycją zainwestowania w biznesowe startupy, ale na przykład by Robert spłacił im kredyt mieszkaniowy, bo wzięli we frankach.
Robert był zawsze otoczony grupą ludzi, którzy dla niego pracują. Ale i tak na końcu każdej oferty chciał "dotknąć" sam. W kwestiach finansowych jest twardym negocjatorem. Zresztą może sobie na to pozwolić. Laptop stał się dla niego nieodłącznym przyjacielem w podróży. I to nie po to, by oglądać filmy. Biznes i robienie pieniędzy go pociąga. Dużo inwestuje: w startupy, w nieruchomości, ziemię. I w biznesie zasady ma takie same jak na boisku: gra twardo, ofensywnie, nie odpuszcza i nie lubi przegrywać. Choć - przy dużej skali inwestycji - niektóre pomysły, siłą rzeczy, musiały nie wypalić. "Lewy" zdążył się już przekonać o tym, że czasem w interesach trafić trudniej niż do bramki na piłkarskim boisku.
Do dziś rozwija kolejne biznesy, inwestuje. Liczba jego współpracowników stale się powiększa, choć grono tych zaufanych jest bardzo wąskie. Robert wiele wymaga od siebie, ale tego samego oczekuje od innych. Dyspozycyjności, pełnego zaangażowania i cierpliwości. Dziś gdy - w przerwach w sezonie - przyjeżdża do Polski, kalendarz ma totalnie zapełniony. Wie, co robi każdego dnia, o każdej godzinie. Obowiązków reklamowych i marketingowych wobec sponsorów ma mnóstwo. Niełatwo to pogodzić ze sportem. A przecież ciągle tym najbardziej dochodowym dla niego biznesem jest gra w piłkę.
Pilnuje, by interesy nie szkodziły karierze piłkarza. Ma czas na trening, odpoczynek, drzemkę. Profesjonalizmu uczył się od najlepszych: Leo Beenhakkera, Juergena Kloppa, Pepa Guardioli. W decydujących o karierze momentach pomagała mu mama i Czarek Kucharski, jego były manager, z którym rozstali się w niezgodzie.
Gdy - jako autor książki dla dzieci i młodzieży "Lewandowski - Wygrane Marzenia" - opowiadam na spotkaniach w szkołach o naszym najlepszym piłkarzu, kładę akcent na jedną rzecz. Na pracę. Bo Robert od urodzenia miał w sobie to coś z geniusza, takie DNA mistrza, ale też od początku miał świadomość, że sam talent to zbyt mało. Zawsze chciał być najlepszy, więc nie bał się pracy na treningach. I to niezależnie od tego, jaką miał pozycję w futbolu i w którym klubie grał.
Jeszcze jako zawodnik Lecha Poznań, kilka ostatnich miesięcy przed odejściem do Borussii Dortmund, pracował nad poprawieniem... techniki biegu. On - król strzelców lig wszelakich od trzeciej po Ekstraklasę, zdobywca Pucharu Polski, za chwilę mistrz Polski, reprezentant, mając już pewny kontrakt w Bundeslidze - nie osiadł na laurach, tylko wziął się do pracy.
Kucharski przekonał go wówczas, że zostawanie po treningach Lecha z trenerem lekkoatletycznym ma sens, bo dzięki lepszej technice biegu będzie o ułamki sekund szybszy od rywali. Dziś najlepiej widać, że warto było nad tym pracować. A przecież wielu piłkarzy w jego sytuacji, z jego osiągnięciami, pozycją i kasą z Dortmundu już pewną, zaczęłoby ją przegrywać w kasynach i rozmieniać karierę na drobne w nocnych klubach i dyskotekach. Ale nie on.
Osiągnięcia Roberta Lewandowskiego są ogromne, nie będę tu wymieniał tej pokaźnej listy. Ale dla mnie ważniejsze od sukcesów - przed którymi chylę czoła - jest wpływ, jaki "Lewy" miał na rozwój piłki w Polsce. Nie chodzi jedynie o to, że dzieciaki w tysiącach szkółek chciały być Lewandowskim, ale także o fakt, że modę na profesjonalizm wprowadził w kadrze.
Reprezentanci naprawdę go podziwiają. Młodzi kadrowicze chcą trenować tak ciężko jak Robert, jest dla nich żywym "pomnikiem" kultu pracy, to wręcz wzór do naśladowania. Widzą, że można. Zarazili się wiarą w możliwość osiągnięcia sukcesu, czują, że jest on w zasięgu ręki. I to osiągnięcie Roberta jest nie do przecenienia.