Godzina policyjna, brak leków i wielka inflacja. Dickson Choto mówi o sytuacji w Zimbabwe

East News / Jarosław Mazalon / Na zdjęciu: Dickson Choto
East News / Jarosław Mazalon / Na zdjęciu: Dickson Choto

- W szpitalach brakuje leków, ceny żywności ciągle się zmieniają - opowiada nam Dickson Choto. Były piłkarz Legii prowadzi w Harare piłkarską akademię, ale DC Academy stoi, bo uprawianie sportu jest teraz w jego kraju zabronione.

W tym artykule dowiesz się o:

- Możemy pogadać po polsku. Wciąż trochę pamiętam - zaczyna Choto. - Jak rozmawiamy z Tomaszem Kiełbowiczem, on mówi do mnie po angielsku, a ja mu odpowiadam po polsku. Może dlatego nie zapomniałem - wyjaśnia. I dopytuje, jak sobie radzi. Cieszy się, gdy słyszy, że bardzo dobrze. Zwłaszcza jak na osobę, która wyjechała z Warszawy już dawno.

"Legia to moja rodzina"

Choto nauczył się języka w ciągu 12 lat gry w Polsce. W Górniku Zabrze, Pogoni Szczecin i przede wszystkim w Legii Warszawa. Obrońca, o którym kibice śpiewali, że jest "czarnym złotem", dwa razy wygrał z "Wojskowymi" Ekstraklasę, czterokrotnie sięgał po krajowy puchar.

- Uważam ten klub za swoją rodzinę - nie ma wątpliwości. Dlatego cały czas śledzi, co dzieje się na Łazienkowskiej. Meczów nie ogląda, ale sprawdza wyniki i rozmawia z kolegami z czasów gry w stolicy. Najczęściej ze wspomnianym już Kiełbowiczem, szefem skautingu Legii.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: rzut wolny, z którego śmieje się cały świat. Co oni narobili?!

- Ucieszyłem się, gdy Aleksandar Vuković poprowadził drużynę do mistrzostwa Polski. Wiele mu zawdzięczam. Kiedy przyszedłem do Legii, był jednym z tych, którzy bardzo mi pomagali i dbali, żebym dobrze się czuł w nowej drużynie. Teraz ma w dorobku tytuł zarówno jako zawodnik, jak i trener. To duża rzecz - podkreśla Choto. - Cieszę się także ze względu na Kiełbowicza, Marka Saganowskiego i Tomasza Sokołowskiego II - wymienia zawodników, z którymi grał, a teraz sztabowców Vukovicia. - Widać, że wykonują dla klubu dobrą robotę.

Pan dyrektor Choto

Choto też stara się ją wykonywać, ale nie dla Legii, a dla piłki nożnej w Zimbabwe. Do swojego kraju wrócił na stałe w 2013 roku. Już sześć lat wcześniej założył tam akademię - DC Academy.

- Jestem jej właścicielem i dyrektorem, ale prowadzę też treningi i pomagam zawodnikom w szukaniu klubów, bo prowadzę też agencję sportową - wyjaśnia. - Najmłodsze dzieci w akademii mają 7 lat, najstarsi chłopcy 22. Mieszkają w różnych miastach, dojeżdżają do Harare, żeby brać udział w zajęciach. Chciałbym dać im szansę na karierę. Może któregoś dnia ktoś z mojej akademii trafi do Legii?

Dickson Choto przed swoim domem w Harare (fot. archiwum prywatne)
Dickson Choto przed swoim domem w Harare (fot. archiwum prywatne)

Pandemia pokrzyżowała mu plany

39-letni dziś były piłkarz mieszka w dwumilionowej stolicy Zimbabwe razem z żoną i dwójką dzieci. Zarówno 15-letni Sean, jak i 13-letnia Shalone urodzili się, gdy ich ojciec grał w Legii. - Syn był moim kibicem numer 1, chodził na większość meczów na Łazienkowskiej. W swoim pokoju ma klubowy szalik - opowiada Choto. - Gdy Sean przeczytał w internecie o powrocie Artura Boruca do klubu, nie mógł w to uwierzyć.  Zapytał mnie, czy to prawda. Kiedy powiedziałem, że tak, był bardzo szczęśliwy - zdradza.

Choć Choto i jego rodzina bardzo dobrze wspominają lata spędzone w Polsce, nie wracali do niej od wyprowadzki do Harare. - Chciałbym wreszcie przyjechać, spotkać się ze znajomymi z czasów gry w Legii. Zamierzałem zrobić to w tym roku, ale zaczęła się pandemia no i nie możemy się ruszać z Zimbabwe - wyjaśnia.

Dickson Choto z żoną i synem (fot. archiwum prywatne)
Dickson Choto z żoną i synem (fot. archiwum prywatne)

Wróciła godzina policyjna

Oficjalne dane sugerują, że w 15-milionowym kraju położonym w południowej Afryce koronawirusa prawie nie ma - niespełna pięć tysięcy przypadków, 104 śmiertelne. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Potwierdzonych zachorowań jest mało, bo przeprowadza się mało testów. A o tym, że sytuacja jest bardzo poważna, świadczą restrykcje, które obowiązują w kraju Choto.

- Pod koniec lipca przywrócono godzinę policyjną - nie wolno wychodzić z domu od 18 do 6 rano. Wszystko jest zamykane już o 15. Potem trzeba jechać do domu, żeby zdążyć przed godziną policyjną. Ale problemem jest to, że i tak nie wszyscy jej przestrzegają - opowiada były piłkarz Legii.

Za naruszenie obowiązujących w czasie "lockdownu" przepisów od marca aresztowano w Zimbabwe ponad 100 tysięcy osób. Te przepisy to, poza zakazem wychodzenia z domu od zmierzchu do świtu, obowiązek noszenia masek, ograniczenie zgromadzeń w miejscach publicznych do maksymalnie 50 osób oraz ograniczenie wizyt w szpitalu do jednej dziennie na pacjenta. Bary, kluby nocne, kina są zamknięte. Nie wolno wjeżdżać do kraju ani z niego wyjeżdżać.

- Zamknięte są szkoły, te dzieci, które mogą, uczą się przez internet. Jak nie musisz wyjść do pracy, trzeba siedzieć w domu. Ja wychodzę, bo mam obowiązki w piłkarskiej federacji Zimbabwe. Jestem jej członkiem zarządu związku z prowincji Harare. Jednak uprawianie sportu też jest teraz zabronione. Nie wydaje mi się, żeby udało się wystartować z nowym sezonem piłkarskiej ligi zgodnie z planem, czyli we wrześniu, bo liczba zachorowań rośnie każdego dnia - zaznacza Choto.

785 procent inflacji

Liczba aresztowań jest tak duża, bo w Zimbabwe ogromną rolę odgrywa "szara strefa" - większą ma tylko jeden kraj na świecie, Boliwia. Bardzo wielu rodaków Choto zarabia na życie jako uliczni sprzedawcy. Jeśli nie będą pracować mimo zakazu, nie zarobią na życie. Albo pójdą do pracy ryzykując aresztowanie i zachorowanie na COVID-19, albo będą głodować. A pieniądze też nie gwarantują, że uda się zdobyć jedzenie.

Głód, zdaniem ekspertów na skalę niewyobrażalną jak na kraj nieogarnięty wojną, był wielkim problemem już przed pandemią. To m.in efekt blisko 4 dekad rządów Roberta Mugabe. Koronawirus tylko pogorszył sytuację. Żywności w kraju brakuje, między innymi z powodu suszy. Do tego dochodzi ogromna inflacja - w czerwcu wyniosła w skali rocznej aż 785 procent. - Teraz ceny żywności zmieniają się każdego dnia. Zdarza się, że cena danego produktu wieczorem jest inna, niż była rano - mówi były legionista.

Dickson Choto obserwuje trening (fot. archiwum prywatne)
Dickson Choto obserwuje trening (fot. archiwum prywatne)

Jeden minister trafił do aresztu, drugi zmarł an COVID

Służba zdrowia w Zimbabwe jest niewydolna. - Od dawna jest problem z lekarstwami. W większości szpitali ich brakuje. A nawet jak są, to wielu ludzi nie stać, żeby je kupić, ponieważ leki są u nas bardzo drogie. Politycy mówią, że starają się robić coś dla ludzi, ale sytuacja się nie poprawia - opowiada.

Brakuje środków ochrony osobistej dla lekarzy i pielęgniarek, którzy z tego powodu strajkowali na początku pandemii. Minister zdrowia Obadiah Moyo miał załatwić sprawę, ale podpisał kontrakt na dostawę sprzętu medycznego oraz leków z szemraną firmą i został aresztowany. Inny członek rządu, minister rolnictwa Perrance Shiri, zmarł z powodu koronawirusa i stał się pierwszym na świecie ofiarą choroby wśród wyższych urzędników państwowych.

Najbardziej potrzeba leków

Dwukrotny mistrz Polski w barwach Legii przyznaje, że od przywrócenia godziny policyjnej przynajmniej na ulicach widzi się trochę mniej ludzi, bo wcześniej było na nich zbyt tłoczno jak na kraj zmagający się z pandemią. - Jak to teraz w Harare wygląda? Mieszkam blisko centrum miasta i ciągle widzę policjantów zatrzymujących auta i sprawdzających, czy kierowca ma pisemne zezwolenie na wykonywanie swojej pracy. Jeśli nie masz takiego zezwolenia, każą ci zawrócić i jechać do domu.

Jako osoba lepiej sytuowana niż większość swoich rodaków, były obrońca Legii stara się pomagać licznym krewnym oraz niektórym piłkarzom z akademii. Zapytany, czego najbardziej potrzebuje Zimbabwe, mówi, że leków i testów. - Jeśli zorganizowano by punkty, w których będzie się można zbadać, może sytuacja w kraju się poprawi. Może uda się opanować epidemię, część ludzi wróci do pracy i znów będzie mogła zarabiać na jedzenie - zastanawia się Choto z obawą w głosie.

Rozpogadza się, gdy życzymy zdrowia jemu oraz jego rodzinie, i żeby w Zimbabwe znów można było grać w piłkę. Odpowiada tym samym. - Ja życzę wszystkiego najlepszego całej rodzinie Legii. Kibicom, piłkarzom, trenerom, no i panu Borucowi. Za tę rozmowę też dziękuję. Cieszę się, że w Polsce nie zapomnieliście o Dicksonie Choto.

Czytaj także:
PKO Ekstraklasa. Legia Warszawa. "Artur Boruc teraz może być lepszy"
PKO Ekstraklasa. Legię będzie się oglądać "dla Boruca". Król Artur jak Zlatan w Milanie

Źródło artykułu: