Trener Warty Poznań: Zrobiliśmy coś, co nie miało prawa się wydarzyć

PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: radość zawodników Warty Poznań
PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: radość zawodników Warty Poznań

- Jesteśmy klubem, w którym awans do ekstraklasy nie miał prawa się wydarzyć - mówi trener Warty Poznań, Piotr Tworek. Mimo wielu przeciwności losu i ekstremalnie trudnych warunków, zieloni po 25-letniej nieobecności wrócili do elity.

Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Co pan czuł tuż po ostatnim gwizdku sędziego? Rok temu objął pan znacznie przebudowany zespół, który miał za sobą trudną walkę o utrzymanie i właściciel wymagał tylko trochę spokojniejszego sezonu, a Warta robi awans do ekstraklasy.

Piotr Tworek, trener Warty Poznań: Jest wielka radość, bo osiągnęliśmy sukces, ale także zaskoczenie. Takie rzeczy w normalnym piłkarskim świecie się nie dzieją.

W tym normalnym świecie rządzi komercja i wielkie pieniądze.

My zrobiliśmy coś romantycznego. Jesteśmy klubem, w którym awans do ekstraklasy nie miał prawa się wydarzyć. Nie byłoby go jednak, gdyby komukolwiek zabrakło wiary. My jak mało kto wiemy, że trzeba pracować, nie zważając na otoczkę i wszystkie kwestie poboczne. Cieszyliśmy się z każdego drobnego sukcesu, a one zbudowały ten jeden największy. Kiedy awans stał się czymś realnym, cała drużyna uniosła bagaż odpowiedzialności. Byłoby przykro, gdyby bajka, którą rozpoczęliśmy w czerwcu ubiegłego roku, zakończyła się inaczej.

ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Ośrodek Legia Training Center oficjalnie otwarty. Obiekt robi wrażenie!

Dużo już powiedziano o przeciekającym dachu przy Drodze Dębińskiej i to w Warcie nikogo nie zniechęciło. Potrafię sobie jednak wyobrazić trenerów czy piłkarzy, którzy stwierdziliby, że to okoliczności, w których zrobienie sukcesu jest niemożliwe i oni się na to nie piszą.

Mi bardzo pomogło to, że już tu kiedyś pracowałem, gdy byłem asystentem Bogusława Baniaka. To co dla innych było czymś nowym, mnie nie zaskoczyło, bo przez te kilka lat zbyt wiele się nie zmieniło. Gdy byłem w Warcie poprzednio, tak samo trzeba było zakasać rękawy i robić swoje. Nigdy ani ja, ani zawodnicy nie szukaliśmy wymówek. Takie podejście byłoby najgorsze - tak jak zadowolanie się tym, co już zrobiliśmy i wmawianie sobie, że na więcej nas nie stać. Nikt nie mówił, że nie będziemy się pchać wyżej, jeśli w siłowni rosną nam grzyby. Te przeciwności musieliśmy pokonać, ale przede wszystkim sprawić, by pokonała je również drużyna, a w niej grali nie tylko zawodnicy doświadczeni, lecz także bardzo młodzi. Wielką sztuką było zaakceptowanie tych warunków przez wszystkich. Zapewniam, że nigdy, ani razu po którymś z przegranych meczów nie usłyszałem, że nie dało się wygrać, bo nie mamy takich możliwości jak inni. Za to mam ogromny szacunek do swoich podopiecznych. Pokazali wielką siłę mentalną.

Jesienią Warta spisywała się znakomicie i była najlepsza w I lidze, ale wiosna tak dobrze jej się nie układało. Rywale nabrali respektu, byli ostrożniejsi, także lepiej czytali pańską drużynę. Gra się nieco pogorszyła, było kilka słabszych wyników. Kiedy miał pan najtrudniejszy moment w walce o awans?

To były domowe porażki z Chrobrym Głogów i Puszczą Niepołomice. Te zespoły dobrze się na nas przygotowały i nie pozwoliły na wiele. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że samą taktyką, tym co mamy rozrysowane na tablicy, nie będziemy wygrywać meczów.

Zmienił pan wtedy podejście i Warta przestała się skupiać na budowaniu przewagi poprzez posiadanie piłki.

Wiele wówczas zmieniliśmy. Wiedzieliśmy, że pięknej gry już nie będzie. Kosztem Gracjana Jarocha postawiliśmy na wyższego napastnika - Łukasza Spławskiego. Przy napiętym terminarzu mieliśmy bardzo mało możliwości trenowania i odpoczynku. Dlatego zdecydowaliśmy się na prostsze środki i to nam pomogło. Dziś jesteśmy w piłkarskim niebie.

Dzięki temu, że mecz ze Stomilem Olsztyn był o nic, zyskaliście półtora tygodnia na spokojne przygotowania do barażu. Ten czas okazał się bezcenny.

Zdecydowanie tak, bo wreszcie był moment, w którym mogliśmy dać wypocząć zawodnikom, a oni mogli obserwować jak to wszystko wygląda nie tylko z perspektywy boiska. Nie musieli się opierać wyłącznie na analizach pomeczowych. To im pomogło, bo szybko wyłapywali elementy, które warto skorygować.

Po utracie szans na bezpośredni awans, sprawnie udało się zamknąć ten rozdział i nikt w Warcie nie traktował udziału w barażach jak kary.

Mówiliśmy sobie, że nic nam nie uciekło, że ciągle jesteśmy w grze o awans. Trzeba też sobie wyobrazić, co by było, gdybyśmy do końca walczyli o pierwszą dwójkę, ale np. zwycięstwo ze Stomilem Olsztyn nie zagwarantowałoby nam awansu. Wtedy moglibyśmy mieć większy problem. Wierzę, że gdzieś na górze wszystko jest zaplanowane i miało być właśnie tak, że do barażów przygotujemy się na spokojnie.

Pan nigdy nie ukrywał, że jest człowiekiem głęboko wierzącym. Właśnie wiara była tym, z czego czerpał pan największą siłę?

Wiadomo, że to dla każdego indywidualna sprawa i każdy może podchodzić inaczej. Ja jednak jestem przekonany, że nic nie dzieje się bez przyczyny i jeśli coś nie idzie dobrze, wiem komu zaufać.

Ogromne wrażenie zrobiła odprawa przed meczem z Radomiakiem. Piłkarze Warty przez kilka dni zgrupowania w Grodzisku Wielkopolskim nie mieli kontaktu z rodzinami, ale zobaczyli twarze bliskich na specjalnych nagraniach. Bartosz Kieliba, który na co dzień zmaga się z poważną chorobą córeczki, usłyszał od swojej żony: "Kochanie, wiesz, że dla nas nie ma rzeczy niemożliwych..." Nie ma w klubie nikogo, kogo to nie chwyciło za serce, a sam kapitan miał łzy w oczach.

Od zawsze powtarzam zawodnikom, że w piłkę gra się sercem. Nie można wychodzić na boisko i być schematycznym. Po to się trenuje i ciężko pracuje, by potem czerpać z tego radość. Trzeba było uderzyć w mocne tony. Reakcje były różne - u jednych uśmiech, u innych łzy, a jeszcze inni zachowali ciszę. Wahania nastrojów były ogromne, ale zadziałało, bo takiego okrzyku przed wyjściem na murawę jeszcze nie słyszałem. Wcześniej znałem żonę Bartka Kieliby głównie ze zdjęć, potem ją zobaczyłem na żywo i przekonałem się, ile ta drobna kobieta ma w sobie siły. Przeszła już tak wiele, a tuż przed finałem barażu potrafiła przekazać mężowi wielką moc, zamiast prosić o nią dla siebie. Bartek nosi opaskę kapitańską nieprzypadkowo. Jest symbolem wszystkiego, co może spotkać człowieka, który się nie poddaje i idzie do przodu, rozpychając się jak taran.

Z Wartą odniósł pan jak dotąd największy sukces, ale doświadczenia, zwłaszcza z pracy w roli asystenta, panu nie brakuje. Spotkał się pan w jakimkolwiek zespole z zawodnikami, którzy przechodzili drogę z III ligi do ekstraklasy? W tej drużynie to nie jest pojedynczy przypadek. Wspomniany Bartosz Kieliba, Adrian Laskowski, Nikodem Fiedosewicz, Łukasz Spławski...

Nigdy się z czymś takim nie zetknąłem. To ewenement, którego chyba nikt nie powtórzy. Żeby taka sytuacja miała miejsce, musi się spotkać odpowiednia grupa ludzi w odpowiednim czasie. Wątpię, by kogoś innego było stać na wyczyn, którego dokonali chłopacy w Warcie. Nic ich nie załamywało, nic im nie podcinało skrzydeł. Sukcesami się radowali, a niepowodzenia brali na klatę. Właśnie dlatego od początku wiedziałem, że z tym zespołem możemy zrobić awans. Kiedy szansa stała się naprawdę realna, obiecaliśmy sobie, że jej nie wypuścimy, bo bylibyśmy na siebie źli. Kiedyś napiszemy książkę o mijającym roku.

Pod względem sportowym ta drużyna kilka razy przebiła sufit. Kilka razy wydawało się, że poszczególni piłkarze więcej już nie są w stanie zrobić. Teraz chyba nie warto tak mówić.

U sportowców nie ma czegoś takiego jak maksimum możliwości. Nigdy się nie mówi, że na więcej mnie nie stać. Moi piłkarze jeszcze zaskoczą w ekstraklasie, obiecuję to.

Jaka będzie pańska przyszłość? Umowa obowiązywała do końca sezonu z opcją przedłużenia.

Nie wiem. Usiądziemy i będziemy rozmawiać.

Nie wierzę, że nie ma pan ochoty skonsumować tego sukcesu.

Trzeba to zrobić, ale mój kontrakt miał zostać przedłużony w przypadku utrzymania w I lidze, a ja tego utrzymania nie wywalczyłem. Żartuję oczywiście. Dokonując jakichkolwiek zmian - czy to w zespole, czy gdziekolwiek indziej, nie możemy zatracić warciańskiej tożsamości. To nasza największa wartość.

Źródło artykułu: