Szymon Mierzyński: Stadiony wyjęte spod prawa. Bezradność służb wobec pseudokibiców poraża (komentarz)

PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: Race rzucane przez kibiców Lechii Gdańsk
PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: Race rzucane przez kibiców Lechii Gdańsk

Latające race, mecz przerwany na dziesięć minut i kolejna dyskusja, która skończy się zapewne niczym. Podczas spotkania Lech Poznań - Lechia Gdańsk pseudokibice gości doprowadzili do skandalu.

Trwała już druga połowa, na tablicy wyników było jeszcze 0:0 (ostatecznie "Kolejorz" zwyciężył 2:0) i ok. 66. minuty sędzia Piotr Lasyk musiał odesłać piłkarzy do szatni. Sympatycy klubu z Trójmiasta odpalili kilkadziesiąt rac, którymi zaczęli rzucać w sektory zajmowane przez fanów gospodarzy.

To był prawdopodobnie odwet, bo niedługo wcześniej w "kotle" (znajdują się tam najzagorzalsi kibice Lecha) pojawiły się dwie flagi należące wcześniej do fanów Lechii (mające być najpewniej elementami ich oprawy) - wywieszone do góry nogami, jako trofea.

Awantura wisiała w powietrzu praktycznie od początku spotkania. Jedni i drudzy obrzucali się wyzwiskami, a tuż po przerwie część sympatyków ekipy z Gdańska próbowała opuścić sektor, co uniemożliwiła im interwencja policji. Niedługo później odpalono wspomniane race i sędzia musiał przerwać mecz na dziesięć minut, które piłkarze przymusowo spędzili w szatni. Trudno się dziwić, na murawie zrobiło się niebezpiecznie, bo race poleciały nie tylko na trybuny, ale w części także właśnie na plac gry.

ZOBACZ WIDEO: Rzeźniczak przesadził z tweetem o Lechu Poznań. "Przeprosiłem, bo ten wpis był nie na miejscu. Czasem trzeba ugryźć się w język"

Takie zdarzenia pojawiają się na naszych stadionach cyklicznie, a organizatorzy, policja i wszystkie służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo są przeraźliwie bezradne. Stadionowi chuligani zakrywają twarze, popełniają przestępstwa, a potem zazwyczaj wtapiają się w tłum i bezkarnie opuszczają trybuny.

W grudniu 2017 roku pseudokibice Cracovii ostrzelali podczas derbów Krakowa fanów Wisły. Śledczym nie udało się ustalić sprawców, a kary nie poniósł dosłownie nikt. - Jako prezes nie mam żadnych narzędzi, żeby wyegzekwować porządek na stadionie. Nie mamy policji, nie mamy sądów. Monitoring przekazujemy i robimy wszystko tak, jak należy. Chcę zapytać: czemu ci ludzie, którzy byli w dobrze zdefiniowanym sektorze, nie zostali od razu na miejscu aresztowani? Mamy stadion, mamy wyjścia i to była prosta sprawa, żeby zatrzymać tych ludzi i zacząć wyjaśniać. A z tego co wiem, to oni sobie spokojnie wyszli ze stadionu. Jaki jest wpływ klubu na to? Jest szereg organizacji, które za ten porządek odpowiadają i muszą nam pomóc. Nie rozumiem, dlaczego osoby, które były na tym sektorze, nie zostały zatrzymane - komentował wówczas prezes "Pasów", Janusz Filipiak.

Podobnie mógłby zapewne powiedzieć Karol Klimczak i miałby sporo racji. Przy okazji wydarzeń w Poznaniu warto sobie jednak zadać kilka pytań. Dlaczego kibice Lechii wnieśli na stadion tak wiele rac? To jeszcze można w części wytłumaczyć faktem, że są one na tyle małe, że da się je schować nawet pod bielizną, co znacznie utrudnia pracę służbom. Jak to się jednak stało, że do "kotła" trafiły dwa sporych rozmiarów transparenty fanów Lechii i nikt z ochrony tego nie zauważył? Nie trzeba nadzwyczajnej intuicji, by przewidzieć skutki takiego zdarzenia.

Kluby mogą oczywiście oczekiwać pomocy policji, ale same też muszą uderzyć się w pierś. Jako organizatorzy najpierw wpuszczają na stadion bandytów, a potem się dziwią, że ci ludzie przerywają mecz, atakują normalnych kibiców i niszczą infrastrukturę. Jeśli otwieramy drzwi złodziejowi, nie dziwmy się, gdy nagle nam coś zginie.

Duże pole do popisu ma też Komisja Ligi. Awantury najczęściej wywołują zorganizowane grupy kibiców. Rozwiązanie jest więc proste: wprowadzić zakaz takich wyjazdów i śmiało można założyć, że na trybunach zrobi się spokojniej.

Po meczu Lech - Lechia pewnie posypią się kary. Fani z Gdańska być może nie pojadą na któreś z następnych spotkań, do tego dojść mogą sankcje finansowe, a my za jakiś czas zapomnimy aż do momentu, gdy na innym stadionie znów dojdzie do gorszących scen. Wszystko na oczach dziesiątek kamer, pod rygorami ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych i z bandytami coraz bardziej bezczelnymi, lżącymi policję i kibiców znienawidzonego klubu, a na końcu śmiejącymi się wszystkim w twarz.

Szymon Mierzyński

Źródło artykułu: