- Motto? Nie mam, ale myślę, że kluczem jest dobór współpracowników. Wybieram osoby, do których mam zaufanie i daję im sporo luzu. To pozwala mi rozwijać projekty, nie muszę ciągle kontrolować, sprawdzać – mówi Tomasz Salski.
Prezes ŁKS Łódź właśnie wyszedł ze spotkania z trenerem Kazimierzem Moskalem. Ustalili, że pomimo wyników nic się nie zmienia. - Mam nadzieję, że jeśli będziemy konsekwentni, że w końcu znajdziemy drogę do zwycięstwa - mówi.
Tak było w I lidze. Po 6 kolejkach zespół miał 7 punktów i ludzie zaczęli się niecierpliwić. Ale prezes, trener i dyrektor sportowy, Krzysztof Przytuła, twardo stali przy swoim. Ustalili wcześniej, ze ŁKS musi mieć swój rozpoznawalny, charakterystyczny styl i cierpliwie czekali na efekty. W pewnym momencie przyszła seria 17 meczów bez porażki.
ZOBACZ WIDEO Serie A. Juventus nie zachwycił, ale zwyciężył. Czyste konto Wojciecha Szczęsnego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Na rozmowę z prezesem ŁKS umówiliśmy się dzień po jego 44. urodzinach, gdy przyjmuje kolejne "wycieczki". Trenerzy, pracownicy, delegacja piłkarzy. I nie ma w tym nic z podlizywania się. Widać, że Salski jest bardzo lubiany, że ludzie po prostu chcą z nim pracować. Zaufanie działa w obie strony.
W pewnym momencie wydawało się, że z ŁKS nic już nie zostało, że nie jest potrzebna pomoc a sprawny przedsiębiorca pogrzebowy, który ładnie przygotuje zwłoki do "ostatniego pożegnania". Wtedy zjawił się właściciel domu pogrzebowego Klepsydra, Tomasz Salski. Pogrzeb szybko zamienił się w wesele, bo okazało się, że Salski nie tylko jest sprawnym biznesmenem, ale też świetnie zna się na piłce, co jest unikalne na polskim rynku. Krok po kroku stworzył w Łodzi poważny klub piłkarski. - Klucz do sukcesu? Zarówno w mojej branży funeralnej, jak i w piłce nożnej jest to cierpliwość - mówi spokojnym głosem.
Przełom nastąpił w czerwcu 2016 roku. Do tej pory zarząd ŁKS był kilkuosobowy. Kto pierwszy przyszedł do klubu, podejmował decyzję. Przypominało to bardziej partyzantkę niż zorganizowane działanie. W pewnym momencie Salski powiedział: "Wszystko albo nic" i przejął całkowicie stery. Od tego czasu zaczął się marsz ŁKS w górę. Być może sukces Salskiego polega na tym, że w przeciwieństwie do większości właścicieli klubów sam grał w piłkę i to na całkiem niezłym poziomie.
ZOBACZ. Vuković: Carlitos miał grać w Łodzi
- Piłka była moją wielką pasją, moją grę w piłkę przerwał wypadek - mówi. Gdy miał 18 lat jego Suzuki Alto uderzyło w kant nieoświetlonej przyczepy. Wielka dziura w głowie oznaczała koniec marzeń o grze. Trzy lata później jego ojciec, Marian Salski, zginął w wypadku samochodowym niedaleko Rzgowa. Wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Jego żona Barbara oraz synowie musieli wziąć sprawy we własne ręce.
- W takich sytuacjach praca jest dobrą ucieczką - mówi Salski. Jego ojciec, producent trumien, był wtedy jednym z udziałowców firmy pogrzebowej "Klepsydra". Żona i synowie zaczęli skupować udziały od pracowników i na końcu wykupili udziały od francuskiego współwłaściciela. Na szefa firmy rodzina wybrała starszego z dwóch braci, Tomasza. 23-latek w takim biznesie? - To i tak mniej ryzykowne niż powierzenie biznesu komuś obcemu - mówi.
ZOBACZ. Kazimierz Moskal: Nie szukamy radykalnych rozwiązań
Dziś Salski, 44-latek, jest jednym z polskich potentatów w branży pogrzebowej. Jego konkurenci wyrażają się o nim ze sporym szacunkiem. To drugi największy w Łodzi przedsiębiorca pogrzebowy, ma też dwa krematoria, w Łodzi i Krakowie, również w Krakowie kończy budowę cmentarza. A do tego jest właścicielem największej na świecie firmy zajmującej się międzynarodowym transportem ciał.
- Podobieństwo jest takie, że zarówno w tej branży jak i w sporcie najważniejszy jest spokój i cierpliwość. Pośpiech zawsze obraca się przeciwko nam. A różnice? Na pewno moja branża funeralna jest niemal całkowicie przewidywalna, ponieważ wszystko jest w Excelu. Statystyka jest stała. Corocznie około 1 procent populacji umiera. Łatwo sobie to wyliczyć - mówi. Piłka nożna, można powiedzieć, jest bardziej ekscytująca.
- Wie pan, trudno robić pogrzeby z pasją - śmieje się. - A piłka nożna? Czego byśmy nie zbudowali, nie zrobili, na końcu wszystko zależy od 22 gości na boisku. Można pomagać szczęściu w dobrym doborze ludzi i tak dalej, ale w pewnym momencie możesz tylko patrzeć.
Gdy pytamy o niekorzystne wyniki, rozkłada ręce, zauważa, że klub to coś więcej niż tylko drużyna seniorów.
- Klub to kilka elementów. Pierwsza drużyna, stadion, akademia połączona ze szkołą i kibice. To są te cztery najważniejsze elementy, które staramy się poprawiać w każdym aspekcie. Jeśli chodzi o pierwszą drużynę, to wyprzedziliśmy nasze plany. Jeśli chodzi o akademię, to sporo pracujemy. Na pewno nie da się zrobić drużyny złożonej z samych wychowanków, ale jeśli rok w rok będziemy dostarczać choćby jednego grającego zawodnika do drużyny ekstraklasowej, to na pewno będziemy zadowoleni - mówi.
W ŁKS nie ma pośpiechu. Salski wie, że decyzje podejmowane pod wpływem emocji zniszczyły wiele dobrych projektów. Gdy przejmował klub dał sobie 7 lat na przerobienie trupa w zdrowy organizm. Do celu ma jeszcze 3,5 roku. Gdzie będzie wtedy ŁKS?
- Chcemy mieć zakończone sprawy związane z infrastrukturą, zarówno dla pierwszej drużyny jak i akademii. Poza tym chcemy być stabilnym podmiotem gospodarczym. Chcemy grać o jak najwyższe cele, ale mamy sporo pokory i proszę nie naciągać mnie na buńczuczne zapowiedzi. Nikt tu nie mówi o pucharach - kończy.