Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Słyszałem, że nie śledzi pan mediów, nie czyta o sobie.
Krzysztof Piątek, napastnik Genoa CFC i reprezentacji Polski: Niedawno zgłosiła się "La Gazzetta dello Sport". Udzieliłem jednego z pierwszych wywiadów we Włoszech i szczerze przyznam: myślałem, że to jakaś lokalna, mała gazetka. Na drugi dzień znajomi z Polski bombardowali mnie wiadomościami. Byłem lekko w szoku, że to się tak szybko rozniosło. Zastanawiałem się, czy prasa w Genui może mieć tak duży zasięg?! "Jesteś w największym dzienniku we Włoszech, gratulacje!" - pisali. I w ten sposób dowiedziałem się, że to najbardziej poczytna gazeta w kraju. Jeżeli chodzi o media, takie mniej więcej mam do tego podejście, trzymam się raczej na uboczu.
Dlaczego?
Generalnie staram się cały czas tonować nastroje. To banał, ale nie wybiegam dalej w przyszłość niż następny trening. Staram się niczego nie czytać, opinii o sobie, czy drużynie. Czasem coś mi znajomi podeślą, raz spojrzę, raz nie.
A zdaje pan sobie w ogóle sprawę z rekordów, jakie pobił w tym sezonie?
Słyszałem jedynie, że wyrównałem jakieś osiągnięcie Andrija Szewczenki?
Ten rekord to pięć goli w pierwszych czterech meczach sezonu Serie A, ale wyrównał go pan prawie dwa tygodnie temu. Teraz są nowe. Takiego debiutu we włoskiej lidze nie miał żaden piłkarz od 69 lat. Na starcie sezonu nikt tak jak pan nie strzelał goli przez 125 lat istnienia klubu. I tak dalej.
No to dowiedziałem się tego od pana. To miłe. Kiedyś może bym się z takich rzeczy cieszył, czytał, szukał informacji na ten temat. Kiedyś. Trochę dorosłem. Wiem, że na takim poziomie jesteś rozliczany z czegoś więcej niż kilku meczów. Prawda jest też taka, że jak zagram 2 lub 3 spotkania słabiej, to jest spore prawdopodobieństwo, że mogę trafić na ławkę rezerwowych. Konkurencja w ataku jest bardzo duża.
Pamięta pan dzień przylotu do Genui i podpisanie kontraktu?
Pyta pan o zainteresowanie kibiców? Nikt na mnie nie czekał. Zresztą, tłumów się nie spodziewałem. Podczas testów medycznych w klinice klubu kilka osób się zorientowało, że przyjechał chyba ktoś nowy. Zawodnik. Paru kibiców i dziennikarzy podeszło. Ale też nie za wielu.
Po czterech miesiącach jest... trochę inaczej.
W ciągu tych kilku minut, gdy czekałem na pana, podeszło do mnie 30 osób z prośbą o zdjęcie. Czasem trudno przejść spokojnie sto metrów. Kibice we Włoszech wołają na mnie: Bomber! Pistolero! Starają się poprawnie wymówić moje nazwisko. Coraz rzadziej zdarza się, że Piątek mówią przez "a", nie przez "ą". Podchodzą, dziękują za gole, życzą podtrzymania passy.
A jak się pan zatnie, to co?
To pracuję dalej. Nie będę się wkurzał. Zaliczkę już mam, osiem goli w sześciu meczach, z małą nawiązką postrzelałem. Jestem świadomy, jak to wszystko funkcjonuje. Prześledźmy to od początku. Najpierw mówiono: po co jadę do Genui, będę rezerwowym. Później: że strzelam gole, ale amatorom w sparingach. Następnie: zdobył cztery bramki, ale w pucharze Włoch, z Lecce, klubem z drugiej ligi. A gdy zacząłem trafiać w Serie A, gdzieś w powietrzu unosiło się przekonanie, że ta passa zaraz się skończy.
Trochę nie rozumiem, czemu w Polsce część ludzi zamiast się cieszyć, szuka na siłę problemów. Dlatego podchodzę bardzo spokojnie od kwestii ewentualnego "zacięcia się". Wszystko zależy od meczu. Jeżeli będzie trudny i sytuacji zabraknie, to nie mogę się przecież obwiniać. A przyjdą takie spotkania. Jedno, może i trzy, w których nie strzelę gola. Tak się stanie i ja to wiem. Nawet Cristiano Ronaldo ma problem z regularnym strzelaniem.
A pan go ma przecież zastąpić w Juventusie! Ta lokalna "La Gazzetta dello Sport" krzyczała o tym z pierwszej strony.
Tak, tak, już od zaraz! Zejdźmy na ziemię. Piłkarze pokroju Ronaldo są wielcy, praktycznie nie ma szans, by dojść do ich poziomu.
Ale nie uśmiecha się pan patrząc w klasyfikację najlepszych strzelców ligi włoskiej? Jest pan jej liderem. Piątek 8 goli, Ronaldo 3.
Bądźmy poważni. Nigdy w życiu nie osiągnę tyle, co Ronaldo. A że teraz jestem wyżej w tabeli strzelców od Ronaldo, nic nie znaczy. Sam z siebie będę zadowolony, jak taką skuteczność utrzymam 2 lub 3 sezony.
Zadam pytanie, które pewnie nasuwa się jako pierwsze każdemu kibicowi w Polsce: jak pan to robi? Wymienię. Serie A: 6 meczów, 8 goli. Puchar Włoch: 1 mecz, 4 gole. Sparingi: 6 meczów, 13 goli.
Czy to szczęście? Może? Ale też trudno mówić o nim, gdy zachowuje się taką powtarzalność. Nic nie zmieniłem w swoich nawykach. Nadal przykładam wagę do jedzenia i treningów, tak jak w Cracovii. Pracuje tak samo ciężko.
Łatwo to panu przychodzi?
Szukam tych bramek, nie zastanawiam się, czy idzie łatwo, czy trudno. Jestem cały czas głodny. Nie popadam też w hurraoptymizm, jeszcze nic nie osiągnąłem. Wiadomo, że w każdym spotkaniu nie jestem w stanie strzelać goli. To jest niemożliwe dla każdego zawodnika na świecie. Zacznę się rozliczać dopiero na koniec sezonu. Teraz mam jeden cel: zachować regularność.
Która jest lepsza niż gdy pan grał w polskiej ekstraklasie.
Lepsze statystyki mam na razie we Włoszech. Jeżeli mam porównywać, to we Włoszech jest większa intensywność treningu. Kładzie się duży nacisk na zajęcia z taktyki gry. W naszej ekstraklasie na pewno więcej jest walki, trudniej dojść do sytuacji strzeleckiej. Wiele drużyn w Polsce jest ustawionych defensywnie. W Serie A częściej dochodzę do sytuacji strzeleckiej. Grają też lepsi zawodnicy, którzy zawsze pomogą wypracować szansę. Już wcześniej poprawiłem też kilka elementów. Przede wszystkim przestałem załamywać się po zmarnowanej akcji.
Wcześniej się pan denerwował?
Jak byłem młodszy, mocno się frustrowałem, gdy podczas meczu nie miałem sytuacji do zdobycia bramki lub po prostu nie strzelałem gola w spotkaniu. Kiedyś nawet trzy dni myślałem o zepsutej akcji. Później zmieniłem nawyki: jak nie szło pod bramką, to przestawiałem się na pracę dla drużyny. Poprawiłem koncentrację, jestem bardziej cierpliwy. Pojawił się spokój i przekonanie, że mogę strzelić przecież w 70. albo 90. minucie. I poprawił się całokształt.
Kiedy nastąpił ten przeskok w myśleniu?
W Cracovii. Trener Michał Probierz nauczył mnie myśleć pozytywnie. Przy nim stałem się bardziej cierpliwy. Mówił: "Masz jedną sytuację, zaraz będzie kolejna". Przy nim nabrałem też pewności siebie. Gdyby nie trener, to pewnie trudniej byłoby mi wystartować w lidze włoskiej. A tak przyjechałem do Włoch z dobrym nastawieniem.
Nie myślałem, że przychodzę z Polski, a tu są sami wielcy piłkarze. Był szacunek, ale też pewność, że i ja potrafię kopać prosto piłkę. I to się przełożyło na skuteczność. Początek naszej współpracy z trenerem Probierzem był taki, że marnowałem sporo sytuacji. Trener widział, że chodzę przytłoczony, że myślę o tym. Zmienił moje nastawienie. Pokazywał różne ćwiczenia na treningach, wypracował u mnie pewne schematy.
Na drugiej stronie przeczytasz między innymi, co Piątkowi radził Robert Lewandowski, do czego zmotywowała zawodnika dziewczyna i co sądzi o zainteresowaniu wielkich klubów, w tym Barcelony.
ZOBACZ WIDEO Show Krzysztofa Piątka! Polak z dubletem! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
[nextpage]
Probierz mówił o panu już dawno: to będzie drugi Lewandowski.
Podchodziłem do tego raczej spokojnie. Wiem przecież, kim jest Lewandowski. Nie wiem, co chciał tym osiągnąć, ale w środowisku na pewno wytworzył pewną presję. To też był test, żebym sobie z tym poradził.
A Lewandowski jest dla pana wzorem?
Podpatrywałem go jeszcze grając w Zagłębiu Lubin w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy. Później oglądałem każdy jego mecz w Borussii Dortmund. To, jak się ustawiał na boisku, starałem się później naśladować. Zawsze imponował mi grą tyłem do bramki. Na ostatnim zgrupowaniu rozmawialiśmy. Podpytywałem o różne aspekty, na przykład pracę w siłowni.
Robert ma też zupełnie inne spojrzenie na piłkę, niż wiele osób w naszym kraju. Wiele nauczył się od poprzednich trenerów. Opowiadał o Guardioli, jak dużą wagę przykłada do detali, jak w każdej sytuacji potrafi znaleźć rozwiązanie, nawet jeżeli wydawało ci się, że wymyśliłeś trzydzieści i już nie wiesz, jak mógłbyś daną akcję zakończyć inaczej. Guardiola miał zawsze nowe pomysły. Robert dużo mi pomagał. W spotkaniu z Irlandią trudno grało się nam z przodu, cały zespół rywala był głęboko cofnięty. W przerwie meczu Robert podszedł do mnie i poradził, żebym zbiegł w boczną strefę boiska, żeby podwoić pozycję skrzydłowego, bo Wyspiarze grają piątką w obronie. Jego wskazówki były trafne, pomogły.
W Genui ma pan jednak lepszy start od Lewandowskiego w Bayernie Monachium. Ktoś w klubie powiedział panu wprost: nie wierzyłem, że tak zaczniesz?
Sporo osób jest w lekkim szoku, ale wiele też mówiło, nawet po meczach sparingowych, że mogę być pierwszym napastnikiem zespołu, a na pewno dużym wsparciem. Kierownik drużyny stwierdził nawet, że zdobędę wiele bramek. Ja sam te słowa odbierałem sceptycznie. Dopiero co rozpakowałem walizki po przeprowadzce z Krakowa, odbyłem kilka treningów, a on mi takie rzeczy opowiadał.
Prezes Genui Enrico Preziosi przyznał nawet, że kupił pana na podstawie nagrań wideo i nikt w klubie nie widział grającego Piątka na żywo.
Poznałem prezesa, lubi żarty, ale raczej jest poważną osobą. Szczerze nie wiem, jak mam się do tego odnieść, czy prezes żartował, czy mówił prawdę. Jeżeli tak faktycznie było, to powinien częściej oglądać kompilacje wideo. Ma dobre oko.
Szybko da się zauważyć, że sukcesy nie zawróciły panu w głowie. Na ziemi trzymają też pana najbliżsi?
Choć nie muszą, ale czasem i tak to robią: na wyrost. Wyszedłem z domu z dużą pokorą. Mama i ojciec nie są milionerami, nie mają za dużo pieniędzy. A ojciec do dziś pracuje jeszcze w kilku miejscach, dorabia do emerytury. Kilka dni temu świętował 70. urodziny. Trzeba go hamować, ma przecież swoje lata, a ciągle coś robi: biega, gra w tenisa, pływa. Charakter mam po nim. Też lubię ciężko pracować, zmęczyć się. Pamiętam słowa mamy, żebym bez względu na to, co osiągnę, ile zarobię, został tym samym człowiekiem.
Udało się?
Myślę, że tak. Czuwa również nad tym moja dziewczyna. Czasem przygniata mnie do ziemi, nawet jak jest bardzo dobrze. Ale i w drugą stronę. Jak zdarzyło mi się wrócić z meczu zdołowanym, nie pozwalała mi myśleć o problemach. Mam od niej bardzo duże wsparcie. Uczy mnie nowych rzeczy i pokazuje, że nie można się zadowalać jedną dobrą sytuacją. Nawet czasem na wyrost szpilkę mi wbije. Nie jest ważne, że strzelę cztery gole - śmieci się same nie wyrzucą. Zmobilizowała mnie do kilku spraw, które kiedyś długo odkładałem.
Jakich na przykład?
Poznaliśmy się z Pauliną w Lubinie, grałem wtedy w Zagłębiu. Ja bez auta, bez niczego. Prawa jazdy też nie miałem. Podchodziłem do tego ze spokojem. "Jest czas, zrobi się, spokojnie". Można w końcu zamówić taksówkę, wsiąść w autobus, albo Paulina po mnie przyjedzie. Aż w końcu powiedziała: do roboty. Przycisnęła mnie. Dzięki niej dużo nad sobą pracuję. Zmotywowała mnie też, żebym zaczął się uczyć języka angielskiego. Powiedziała: w piłce wszystko szybko się dzieje, możesz wyjechać z Polski i będziesz się musiał dogadać. I miała rację: teraz to się bardzo przydaje. Włoskiego jeszcze dobrze nie znam, dlatego trenerzy tłumaczą wszystko po angielsku. Warto się jej czasem słuchać. Dziś mogę powiedzieć, że się usamodzielniłem. Już nie siedzę sześć godzin dziennie przed komputerem czy konsolą, jak kiedyś.
Potrzebuje pan bata nad głową?
Bata nie, ale taka forma mobilizacji jest dobra. Różnie mogą potoczyć się losy człowieka, o dużych rzeczach często decydują małe. W podstawówce i na początku gimnazjum byłem niezłym urwisem. Uczyć się nigdy nie lubiłem, do głowy przychodziły zazwyczaj głupie pomysły. Później zmądrzałem. Wiele osób z miejscowości, w której się wychowałem, Niemczy, przepadło. Poszli w używki, narkotyki. Trudno się też dziwić. O pracę tam trudno, nie mówiąc o wybiciu się. Niektórzy nie wytrzymują psychicznie. Mi się udało uciec z tego miasteczka.
Panu też groziło zejście na złą drogę?
Piłka mi pomogła. Byłem zakochany w tym sporcie. W innym przypadku nie wiem, co mogłoby się ze mną stać, gdybym nie uciekł od tego wszystkiego. Na szczęście już w wieku 17 lat wyjechałem do Lubina. Wpadłem w ryzy trenerów, głowę przestawiłem na rozwój, profesjonalizm. Po to, by coś osiągnąć. Dobrze też, że chodziłem do szkoły w Dzierżoniowie, co wiązało się z dojazdami. W Niemczy praktycznie mnie nie było.
A w Barcelonie pan będzie? Tak piszą.
(Piątek zaczyna się śmiać). Słyszałem. Nie wierzę w to.
Jak pan zareagował na takie informacje?
Tak jak teraz. Parsknąłem śmiechem. Tam już jest jeden "Pistolero". Ja na ten moment tam nie pasuje.
Rozmawiał w Genui Mateusz Skwierawski
* Krzysztof Piątek
karierę piłkarską rozpoczynał w Lechii Dzierżoniów. Później grał w drużynach juniorskich Zagłębia Lubin i w barwach tego klubu debiutował w polskiej ekstraklasie. W 2016 roku zmienił klub. W Cracovii grał dwa lata. W ostatnim sezonie strzelił w lidze 21 goli - 3 trafień zabrakło mu, by zrównał się w liczbie bramek z królem strzelców. Latem, za 4 mln euro, wykupiła go włoska Genoa CFC. W reprezentacji narodowej zadebiutował we wrześniu w meczu przeciwko Irlandii - wcześniej Adam Nawałka powołał go do szerokiej kadry na mundial, ale już do Rosji nie zabrał. Piątek ma 23 lata.
Biegasz, jeździsz na nartach, a może grasz w tenisa? Strój i sprzęt sportowy skompletujesz w okazyjnych cenach dzięki stronie Nike kody rabatowe