W tym roku GKP Gorzów rozegrało osiem spotkań, w których podopieczni Mieczysława Broniszewskiego wywalczyli tylko dwa "oczka". W minioną niedzielę "niebiesko-biali" przegrali kolejny mecz ligowy - z drużyną GKS Jastrzębie.
- Trener musi pewne sprawy przemyśleć, ale w tej chwili nie podał się do dymisji. Namawiałem go do takiego kroku, bo musi być ta zmiana. Jeżeli my to zrobimy to będą to wysokie koszty, a na to nas nie stać. Przekazałem trenerowi, że potrzebna jest zmiana i lepiej jak przyjdzie nowy trener, ale decyzja należy do niego. Tyle co mogę zrobić to nakłaniać go do podania się do dymisji. We wtorek będę już w Gorzowie, widzę się z trenerem i podejmujemy decyzję. Nikt nie przypuszczał, że ściągając dziesięciu czy jedenastu piłkarzy w przerwie zimowej po ośmiu spotkaniach będziemy mieć dwa punkty, nie licząc walkowera z Kmitą. Teraz można się przyznać do błędu, że taka była umowa sporządzona i jesteśmy sobie winni - powiedział dla oficjalnej strony klubu Sylwester Komisarek.
Obecnie gorzowianie, nie licząc Kmity Zabierzów, która wcześniej wycofała się z rozgrywek, zajmują ostatnie miejsce w ligowej tabeli. Do pozycji gwarantującej baraże GKP Gorzów traci dwa punkty, jednak z taką grą nikt w mieście nad Wartą nie liczy na cuda. W gorzowskiej drużynie potrzebne są zmiany, chociaż takiej opinii nie potwierdza trener gorzowian.
- Nic na gorąco nie będę mówił, bo nie jestem trenerem, który pracuje rok w piłce. Najłatwiej wyładować się na zawodnikach. Wiadomo, że oni też biorą odpowiedzialność za grę i wynik. Jak widział pan pierwszą bramkę, która była kuriozalna... czasem ręce opadają. Jednak samodzielnej dymisji nie rozważam, a nikt też mnie nie będzie zwalniał, bo dlaczego mieliby mnie zwolnić? Na wyniki wszyscy pracują. W wielu spotkaniach zespół bardzo dobrze grał, ale zawodziła skuteczność, a tak to w piłce czasem bywa. Przed nami mamy jeszcze spotkania z drużynami, które są w naszym zasięgu - przekonuje trener gorzowian.