Arkadiusz Malarz nie miał wiele pracy we wtorkowym meczu mistrza Polski w Gliwicach (1:0). Najniebezpieczniej pod bramką Legii Warszawa zrobiło się, gdy w trakcie drugiej połowy fani gospodarzy odpalili race, a na boisko rzucili petardy.
Jedna z nich znalazła się blisko 38-latka. Po jej wybuchu bramkarz padł na ziemię i potrzebna była interwencja lekarzy. Po kilku minutach trochę oszołomiony zawodnik wrócił do gry.
Malarz wyznał po końcowym gwizdku, że nadal odczuwa skutki zdarzenia. - Nieco przygłuchłem, gdy petarda spadła blisko mnie. Do tej pory mam trochę przytkane ucho - wyznał w rozmowie z legia.net. - Bardziej się jednak przestraszyłem całą sytuacją, nic wielkiego się nie stało - dodał.
To nie pierwsza sytuacja w ostatnich latach dla bramkarza z Łazienkowskiej. Podczas ubiegłorocznego finału Pucharu Polski na Stadionie Narodowym został trafiony racą rzuconą przez kibiców Lecha Poznań.
- To była zupełnie inna sytuacja - ocenił doświadczony piłkarz.
Po zwycięstwie nad Piastem Legia wskoczyła na pozycję lidera tabeli Lotto Ekstraklasy.
ZOBACZ WIDEO: Morawiecki: dobrze, że nam Lewandowskiego nie zabrali