- Mecz z Danią to najważniejszy mecz w historii naszego kraju. Nie byłoby mnie na zgrupowaniu, gdybym nie wierzył w sukces - opowiadał przed czwartkowym meczem Stevan Jovetić. Kapitan Czarnogóry opuścił jednak okręt nie jako ostatni, lecz pierwszy. I to po ledwie 20 minutach gry. O tym jak znacząca była to strata niech świadczą słowa byłego szkoleniowca kadry Branko Brnovicia, który twierdzi, iż "Jovetić dla Czarnogóry jest ważniejszy niż Messi dla Argentyny".
Może coś o tym powiedzieć Milivoje Raičević. Napastnik Budućnosti Podgorica, któremu piłkarz Monaco zafundował leczenie, gdy ten złamał więzadła krzyżowe, a klub odmówił mu pomocy. Dziś jednak Jovetić może oszczędzać pieniądze na własne zdrowie, gdyż znów przed meczem z Polską nabawił się urazu. A jego casus pokazuje, jak 90 minut przeciwko Duńczykom (porażka 0:1) załamało morale mieszkańców Czarnogóry, gdzie już nikt nie mówi o tworzeniu historii, pozostało jedynie lizanie ran.
Kto przy nieobecności Joveticia ma zagrozić polskiej defensywie? Czy będzie to Luka Dordević, który w lecie zasłynął hucznymi zapowiedziami o przenosinach do Celticu Glasgow, po czym trafił do…rosyjskiego Arsenału Tuła? A może Stefan Mugoša, który jako napastnik może pochwalić się tylko jednym golem w narodowych barwach? I tak, jak Fatos Beqiraj jedynie w eliminacjach zdobył o 4 razy więcej bramek od swojego konkurenta, tak też jako jedyny z napastników nie pojawił się choćby na moment w meczu z Danią.
Szukanie jakichkolwiek powodów do optymizmu przychodzi więc na Bałkanach z wielkim bólem. Nie dodaje im ich na pewno zdziesiątkowana formacja obronna. Brak Marko Simicia grającego na co dzień w Uzbekistanie pozostawiła plamę, którą można wymazać korektorem. W przeciwieństwie do absencji za kartki Stefana Savicia. Stopera Atletico Madryt zabraknie w pierwszym meczu o punkty od 27 marca 2015 roku, kiedy to kibice zgromadzeni na stadionie w Podgoricy trafili racą bramkarza Igora Akinfiejewa.
ZOBACZ WIDEO: Dariusz Tuzimek: Robert Lewandowski to piłkarz wszechczasów. Mamy herosa!
- To wielki wstyd. Teraz z pewnością nie mamy szans na awans – opowiadał wówczas w mediach były trener kadry Branko Brnović. Szkoleniowcowi nie chodziło jednak o bezmyślną utratę punktów walkowerem, lecz fakt, iż... następny mecz u siebie Czarnogórze przypadło rozegrać bez udziału kibiców. W końcu to w Podgoricy znajduje się prawdziwa twierdza, spoza której bałkańska kadra najlepiej nie wychylałaby nosa (choć w marcu Polska wygrała tam 2:1). O czym dobrze świadczy fakt, iż nigdy w dziesięcioletniej historii pod egidą UEFA, Czarnogóra nie wygrała punktowanego wyjazdu po niedawnej porażce u siebie.
W niedzielę trudno będzie o przełamanie złej passy. Być może nazwiska nie grają, zwłaszcza w futbolu reprezentacyjnym. O tym jednak jak kończy się budowa naprędce defensywy przed Robertem Lewandowskim mogą co nieco powiedzieć Ormianie. Tym razem z umiejętnościami napastnika Bayernu zmierzy się Nemanja Mijušković. Stoper kazachskiego Taraza, który jako 25-latek rozegrał w reprezentacji ledwie dwa spotkania.
I tak jedyną osobą, która zapłaciłaby głową za zwycięstwo na Stadionie Narodowym pozostaje Dejan Savicevic. Niegdyś piłkarz Crveny Zvezdy, dziś prezes rodzimego związku piłkarskiego, który brał czynny udział w referendum nadającym Czarnogórze niepodległość. Miał w tym swój cel, gdyż w Serbii nie mógł liczyć na przychylność władz, która przymyka oko na kolejne korupcyjne afery z samym sobą w roli głównej, czy groźby stawiane opozycyjnym dziennikarzom.
Swojego pracodawcy boi się sam trener Dukanović, który wydawało się, iż po pracy dla Partizana Belgrad podczas wojny na Bałkanach, nie zna definicji strachu. Jednak jak sam Savicević opowiadał policjantom zatrzymującym go za spowodowanie stłuczki: - Jako Boga prawo mnie nie obowiązuje.
Robert Lewandowski i reszta polskiej kadry muszą udowodnić kto tak naprawdę posiada w swoich nogach jakiekolwiek nieziemskie atrybuty. W końcu to my gramy o spełnienie marzeń, Czarnogórcy tą batalię przegrali w czwartek.