Marek Wawrzynowski: Po erze Lewandowskiego wpadniemy w otchłań (felieton)

PAP / Piotr Polak / Reprezentacja Polski U-21
PAP / Piotr Polak / Reprezentacja Polski U-21

Polska tak bardzo świętowała wyniki pierwszej drużyny, że nie zauważyła co się dzieje w tle. Mimo wielokrotnych ostrzeżeń. Słabiutka gra naszej młodzieżówki powinna być kolejnym sygnałem ostrzegawczym.

Nie chodzi nawet o wstydliwy wynik, bo przecież rozmawialibyśmy zupełnie inaczej, tak przypuszczam, gdyby Napoli nie zablokowało Arkadiusza Milika i Piotra Zielińskiego. Zresztą mam wrażenie, że właściwie do tego się ograniczał plan naszej drużyny - przyjadą Zieliński z Milikiem i coś zrobią.

Tymczasem występ reprezentacji Polski U-21 na mistrzostwach rozgrywanych na naszych boiskach to dla nas ostrzeżenie. Przyzwyczailiśmy się tak bardzo do zwycięstw pierwszej reprezentacji, dowodzonej przez Adama Nawałkę, że jakby zapomnieliśmy o tym, co było wcześniej i nie myślimy o tym, co będzie później. A później będzie już wkrótce.

A przecież mija zaledwie 5 lat od jednej z największych kompromitacji w dziejach polskiej piłki - klęski na EURO 2012. Co się potem wydarzyło? Kilka różnych rzeczy, nagły, niespodziewany wzrost formy kilku piłkarzy, m.in. Kamila Glika, Grzegorza Krychowiaka, Kamila Grosickiego. I przede wszystkim Roberta Lewandowskiego. Oczywiście do tego dobre decyzje Nawałki, ale te wszystkie zmiany nie miałyby miejsca bez Lewandowskiego.

Od tego ostatniego tak naprawdę wszystko zależy. Po tym jak wygraliśmy z Danią 3:2, Age Hareide, selekcjoner naszych rywali powiedział: - Drużyny są na podobnym poziomie, tyle że wy macie Lewandowskiego.

ZOBACZ WIDEO ME U-21. Karol Linetty: Zawaliliśmy

Sporo w tym racji. Lewandowski w poprzednich eliminacjach brał udział w ponad 54 procentach bramek, w tych eliminacjach... w ponad 73 procentach.

Co będzie, gdy wyjmie się Lewandowskiego? Z całym szacunkiem do innych piłkarzy, ale dziś każda licząca się kadra narodowa ma po kilku zawodników klasy Milika, Glika, czy nawet Piotrka Zielińskiego. A Lewandowski jest jeden. Człowiek, który zmienia oblicze meczu, zawodnik ze światowego TOP 10.

Nasza drużyna jest coraz starsza i potrzebuje następców. W Rosji średnia wieku piłkarzy podstawowej jedenastki będzie wynosiła ok. 30 lat. Na turnieju to już może być zabójstwo, choć nie musi. Ale na pewno jest to informacja, że kolejny turniej, w 2020 roku, będzie trzeba rozegrać w zupełnie innym składzie. Potrzeba świeżej krwi.

A tej, jak widzieliśmy, zbyt wiele nie ma. Nie przekonują mnie rozmowy o tym, że trzeba czekać na pokolenie. Na to mogą czekać małe kraje - Belgia, Dania, Szwajcaria, Czechy. 40-milionowy kraj powinien mieć kadrę na stałym wysokim poziomie i liczyć na to, że czasem trafi się zawodnik klasy Lewandowskiego, który wywinduje ją wyżej niż kiedykolwiek. Mówiąc wprost - Polska nie powinna cieszyć się ćwierćfinałem dużego turnieju. Powinien być on normą. Powinniśmy mieć 15-20 zawodników grających na dobrym poziomie w czołowych liga europejskich.

Ludzie pytają: Okej, ale ten sam problem ma Portugalia, odejdzie Cristiano Ronaldo i co dalej?

Różnica jest zasadnicza. Portugalia była mocna przed Ronaldo i będzie mocna po. To kraj, który od 1996 roku grał w 10 z 11 turniejów o mistrzostwo świata i Europy, 8 razy wychodził z grupy, 5 razy był w półfinałach, 2 razy w finale i jeden z tych finałów wygrał. W tym samym czasie my byliśmy na 5 turniejach, raz wyszliśmy z grupy i ludzie upili się ze szczęścia tak bardzo, że do tej pory nie mogą wytrzeźwieć.

Ćwierćfinał dużego turnieju nie jest dla Portugalczyków żadnym wydarzeniem, dla nas to było największe osiągnięcie od 30 lat.

Czy możliwe, żebyśmy i my zrobili krok do przodu? Żebyśmy byli jak Portugalia? Jak najbardziej, trzeba tylko mocniej przyłożyć się do spraw szkoleniowych. Mamy dziś spory postęp oddolny, trenerzy się szkolą, jeżdżą na staże, kursy, zakładają prywatne szkółki. Pełno prywatnych szkółek. Widzę ten ruch z bliska, sam mam w domu 5,5-latka.

Ale też jest druga strona - Polska jest krajem dziesiątek czarnych dziur szkoleniowych, lokalnych klubików, gdzie dzieci trenują za niewielką dotację z gminy byli lokalni zawodnicy, często bez przygotowania, po podstawowym kursie, pozbawieni wiedzy. Pochodzę z Otwocka, 45-tysięcznego miasta, gdzie lokalny klub kompletnie zaniedbał szkolenie dzieci i młodzieży, marnuje potencjał, nie rozumie tego zagadnienia. Takich miejsc jest sporo.

Rozmawiam z doświadczonymi trenerami, zajmującymi się prowadzeniem kursów i słyszę, że wciąż jest ogromny nacisk na wynik w najmłodszych grupach, wciąż jest brak wiedzy o podstawowych zachowaniach wobec dzieci, wciąż są problemy z ustawieniem priorytetów.

Widzimy postęp, bo on jest naturalny, ale ważne też, żeby dostrzec problem. Gdzieś w małym klubiku wiejskim, szkoleniowiec nie ma wiedzy. Ma ją związek, bo ma na to środki. A te małe kluby to podstawa. Tam wykuwa się talent. W trudnych warunkach, gdzie nie ma wiele do roboty, gdzie dzieci nie mają tysiąca rozrywek na każdym rogu.

Od lat walczymy z grupą trenerów i dziennikarzy (niestety teraz niektórzy odeszli z zawodu) o duże zmiany w systemie szkolenia. Czy właściwie o stworzenie czegoś takiego od podstaw. To trudny temat, dlatego było to walenie głową w mur, sporo śmiechu, oskarżenia o sianie fermentu, ignorancję i tak dalej.

Ale cóż, postęp wymaga ofiar. Opłacało się. Dziś nawet w mediach, które najgłośniej krzyczały przeciwko "systemowi szkolenia", pojawiają się artykuły na ten temat. Spora jest zmiana, tak się wydaje, w myśleniu działaczy klubowych. Bardzo dużo w tym zakresie zrobiły władze Ekstraklasy, które podejmują różne działania promocyjne i edukacyjne, oraz pojedyncze kluby, które coraz śmielej stawiają na swoich wychowanków.

Wszystkich przekonuje aspekt finansowy. Choćby przykład belgijski - od momentu wprowadzenia zmian w szkoleniu dochody tamtejszych klubów urosły ponad 7-krotnie. To oznacza, że kluby stać na ściąganie zawodników z nazwiskami, to oznacza większą frekwencje, przychody z dnia meczowego i tak dalej i tak dalej.

Nic nie działa na wyobraźnię lepiej niż kasa. To świetnie rozumie Lech Poznań. A że jest dziś trzeci w lidze, że kibice płaczą, że Legia wygrywa? I tak nie było gwarancji, że nie wygra z takim budżetem i takimi piłkarzami. Poza tym najtrudniejszy etap Lech ma za sobą, Legia przed. Za chwilę "Kolejorz" sprzeda Jana Bednarka i wszystko zacznie się zwracać. Tak funkcjonuje w Szwajcarii FC Basel, tyle tylko że sprzedaje dużo drożej, robi to na większą skalę, mimo że działa na znacznie mniejszym terenie. Teraz klub, co roku, z samych transferów jest 10 milionów euro na plusie. Czasem wystarczy do tego jeden, dwóch sprzedanych piłkarzy.

Dlaczego mogło udać się Szwajcarom a tak ciężko jest u nas? Z prostego powodu - bo u nas w szkolenie na wysokim poziomie bawi się kilka dużych klubów, u nich jest to cały kraj. Federacja stworzyła program, który jest stosowany powszechnie. Jest dobry, trenerzy są wykształceni w tym kierunku, by "produkować" piłkarzy uniwersalnych, dobrych technicznie, odważnych, nie bojących się wziąć na siebie odpowiedzialności - a to właśnie był jeden z problemów naszej młodzieżówki. Nie wchodzili w drybling. Gdy dostawali piłkę, oddawali ją jak najszybciej, jakby była ona gorącym ziemniakiem. Przeciwnik potrafił minąć naszego, zrobić szybko przewagę w ataku. To zasadnicza różnica i wynika z wyszkolenia.

Szwajcarzy zaczęli wprowadzać swoje zmiany 22 lata temu. Od tego czasu byli na 7 dużych turniejach (z 11) i co prawda nie doszli do ćwierćfinału, ale trzykrotnie wychodzili z grupy. Mają zespół na podobnym poziomie do naszego, są nawet wyżej w rankingu FIFA, klub grający regularnie w Lidze Mistrzów, inne radzące sobie lepiej od naszych w Lidze Europy a więc i ligę na 12. miejscu w Europie. W kraju liczącym 8,5 miliona mieszkańców.

Problem jest taki, że w Polsce w ogóle nie myśli się w ten sposób. Efektem nacisków była chwilowa ofensywa związku i stworzenie Narodowego Modelu Gry. A więc nowoczesnego podręcznika do szkolenia. Niezbyt odkrywczego dla wykształconych trenerów, ale niezłego dla początkujących albo tych z najniższego szczebla. Takie klasy 1-3.

A przecież to jest podstawa. Wykształcenie trenerów. I to w odpowiednim kierunku. System szkolenia musi istnieć tak jak istnieje system edukacji. U nas każdy pracuje po swojemu. Tak jakby uczniowie w szkołach uczyli się języka polskiego czy matematyki na podstawie programu wymyślonego niemal od podstaw przez nauczyciela.

Tyle tylko że związek nie ma kompletnie żadnego pomysłu, jak wprowadzić program w życie. Trener Marcin Dorna, jedna z osób za to odpowiedzialnych, myśli, że wystarczy to przerobić na ekspresowych kursach. Za każdym razem, gdy to mówi, odchodzę z poczuciem dużego niesmaku i mam wrażenie, że cudowne dziecko PZPN nie jest do tej roboty odpowiednią osobą. Choć mam sporo sympatii dla trenera i szacunku dla jego wiedzy, to widzę, że kompletnie nie czuje tematu, podobnie jak jego mentor, Stefan Majewski.

Różne mogą być metody wprowadzania tej małej rewolucji, najczęściej przywołuję przykład angielski (trener ze związku przez rok przyjeżdża do klubu, pomaga wprowadzać zmianę w treningu i sposobie myślenia spokojnie, krok po kroku), zbyt wielu znam trenerów, by sądzić, że szybkie kursy i pojedyncze konferencje mają jakiekolwiek znaczenie.

Dziś prezes Zbigniew Boniek stoi przed ogromną szansą. Takich warunków do zmiany nie było nigdy. Boiska, dzieci, sprzęt, gotowy podręcznik... może zrobić coś, za co będzie zapamiętany na lata, albo też liczyć na to, że zawsze będzie miał swoich dziennikarzy podkręcających jego niewielkie nawet działania do rozmiarów zmian rewolucyjnych. Już jako emeryt spojrzy za 10-15 lat na polski futbol z ogromną satysfakcją albo poczuciem zmarnowanej okazji.

Zobacz inne teksty autora

Źródło artykułu: