24 lutego 2010 roku Łukasz Piszczek wolał nie kupować porannej prasy. Był świeżo po meczu Ligi Europy, w którym jego Hertha Berlin została rozbita w Lizbonie przez Benfikę. Portugalczycy wygrali 4:0 i awansowali do kolejnej rundy. Magazyn "kicker" dał Polakowi notę 5,5, jedną z trzech najgorszych w zespole.
Było to niedługo po tym, jak szwajcarski szkoleniowiec, Lucien Favre, zamienił Polakowi pozycję na boisku, co ten dość mocno odczuł.
Na początku miała to być zabawa. Przynajmniej tak zapewniał Favre, gdy podczas jednego ze sparingów ustawił naszego zawodnika na nietypowej dla niego prawej obronie.
- Zapewnił, że to tylko sparing, więc nie protestowałem - opowiadał potem Piszczek. Trenerowi spodobało się, że Polak ma naturalny ciąg na bramkę, włącza się w akcje ofensywne, stwarza zagrożenie pod bramką rywala. Ale na razie odłożył pomysł na półkę.
ZOBACZ WIDEO Niespodziewany remis mistrza Włoch. Zobacz skrót meczu Udinese - Juventus [ZDJĘCIA ELEVEN]
Kolejna okazja nadarzyła się w meczu ligowym z Hoffenheim. Lewy obrońca, Leonardo Cuffre doznał kontuzji, dlatego Favre tak poprzestawiał klocki, że Polak znowu znalazł się na prawej obronie.
- Wtedy śmialiśmy się z tego zamieszania razem z trenerem, ale wkrótce okazało się, że on nie żartował i ja też przestałem się śmiać - opowiadał zawodnik.
- Na mojej stronie grał argentyński lewoskrzydłowy, którego oglądałem na mistrzostwach świata do lat 20 w Kanadzie. Kilka razy wkręcił mnie w ziemię i tak wypromowałem Angela Di Marię - śmiał się Polak wiele lat później.
Wtedy mógł sobie już na to pozwolić, ale po pamiętnym meczu z Benfiką raczej nie był skłonny do żartów. Di Maria został wybrany przez dziennikarzy "Kickera" zawodnikiem meczu. W uzasadnieniu napisano: "Robił z Piszczkiem co chciał, był zaangażowany w trzy bramki".
Szkoleniowiec Herthy, a był nim już wtedy Friedhelm Funkel, nie wytrzymał i w 72. minucie posadził Polaka na ławce.
Minęło kilka lat i Piszczek jest zupełnie innym zawodnikiem. Dziś, jako zawodnik Borussii Dortmund, przeciwko Benfice Lizbona w meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów staje jako jeden z najlepszych zawodników na swojej pozycji na świecie. Rację miał Favre.
Być może Szwajcar wiedział więcej. A być może zwrócił uwagę na to co wiedziało wiele osób, ale nikt nie miał pojęcia jak to coś wykorzystać. To coś, czyli szybkość startowa.
Na następnej stronie: Jak polski naukowiec zmierzył, że Piszczek jest szybszy od Usaina Bolta
[nextpage]
Kilka lat wcześniej fizjolog Jan Chmura, podczas wykładu, postawił dość karkołomną tezę, że polski piłkarz na pierwszych dwudziestu pięciu metrach jest szybszy niż Usain Bolt, najszybszy człowiek świata.
- Ma fantastyczne przyspieszenie na dłuższym dystansie. Powinien pracować nad pierwszymi 3,5 krokami, jednak później nabiera prędkości. Na 30 metrów uzyskuje wynik 3,88 sekundy. Pod tym względem jest najszybszym zawodnikiem z jakim miałem do czynienia w polskiej lidze - mówił Chmura.
Faktycznie to wynik zbliżony do najlepszych sprinterów. Na 30 metrów Piszczek jest wolniejszy od startującego z bloku Bolta (3,78 w 2009 roku) czy Asafy Powella (3,83) ale szybszy niż Carl Lewis w 1988 roku (3,90). To wszystko oczywiście obarczone błędem związanym z czasem reakcji. A jednak dało to do myślenia wielu osobom. Najważniejszą z nich był Hans-Joachim Watzke, dyrektor Borussii Dortmund, który podczas jednego z wywiadów przyznał, że Piszczek właśnie ze względu na swoją fantastyczną szybkość startową trafił do BVB. Klub z Zagłębia Ruhry w znacznym stopniu był budowany w oparciu o zasadę "kto pierwszy dojdzie do piłki, ten będzie w jej posiadaniu".
Piszczek od początku miał być napastnikiem. I to niezłym. Pochodzi z rodziny o piłkarskich tradycjach. Gdyby prześledzić jego "drzewo genealogiczne", większość mężczyzn przynajmniej kopała piłkę. Głównie w niższych ligach. Ojciec zawodnika, Kazimierz, wujkowie od strony mamy piłkarza reprezentowali barwy Walcowni Czechowice w latach 50. i 60., kopali również starsi bracia piłkarza - Marek i Adam.
Po treningach ojciec zabierał dodatkowo Łukasza na boisko i kazał kopać mu raz lewą, raz prawą nogą.
- Nie myślałem o tym, że zrobi karierę, ale skoro trenował, to niech robi to poważnie. Mówiłem mu: "Chcesz coś osiągnąć, musisz grać dwiema nogami" - opowiadał Kazimierz Piszczek.
Wkrótce zawodnik przeszedł testy i trafił do szkoły z internatem w Gwarku Zabrze. Początkowo nie mógł się odnaleźć i chciał wracać do domu, ale z czasem to przeszło, gdy trenerzy zaczęli od niego ustalać skład, a gole piłkarza dały Gwarkowi tytuły mistrza Polski juniorów.
Jan Kowalski, trener Gwarka, wspominał: "W tym samym roczniku na mistrzostwach Polski grało kilku niezłych zawodników, choćby Grzegorz Wojtkowiak, czy Sławek Peszko. Ale Łukasz był poziom wyżej. Poleciłem go do kadry narodowej. Po jakimś czasie zapytałem kierownika jak mu idzie a ten odpowiedział, że mógłby za chłopakami piłki nosić".
Kowalski odpowiedział, że niedługo nie będą mogli się bez niego obyć. Wkrótce Piszczek został królem strzelców mistrzostw Europy do lat 19 i trafił do Herthy Berlin. Był to dziwny układ. Niemcy niby chcieli, ale nie byli do końca przekonani. Wypożyczyli piłkarza do Zagłębia Lubin, a ten strzelił 11 goli w 30 spotkaniach. Zajął 4. miejsce w klasyfikacji strzelców, za Piotrem Reissem (15 goli), Adrianem Sikorą i swoim kolegą z zespołu Michałem Chałbińskim (po 12). To on miał decydujące podanie przy bramce Michała Stasiaka w Warszawie, w meczu w którym zespół Czesława Michniewicza pokonał 2:1 Legię i zdobył tytuł mistrza Polski. Ale też z czasem na jaw wyszła sprawa korupcyjna. Chyba najbardziej niegodny incydent w karierze zawodnika. Dotyczył wcześniejszego sezonu, 2005/06. Zawodnicy Zagłębia zrobili zrzutkę na remis z Cracovią, który dał im awans do europejskich pucharów. Gdy sędzia odczytywał wyrok, Piszczek był już myślami w Bundeslidze.
Na następnej stronie: Jak Piszczek został symbolem Borussii Dortmund.
[nextpage]
Podstawowy wówczas prawy obrońca Borussii Dortmund, Patrick Owomoyela, doznał kontuzji i polski zawodnik wskoczył na jego miejsce. Był w tym czasie trochę na uboczu, bo Polacy, myśląc o "polskiej Borussii", w pierwszej kolejności mówili o wschodzącej gwieździe Roberta Lewandowskiego i ulubieńcu publiczności, Kubie Błaszczykowskim. Ale to Piszczek okazał się odkryciem sezonu. Zaliczył 7 asyst, w klasyfikacji "Kickera", był siódmym obrońcą (choć czwartym w zespole). W kolejnym sezonie był już uznany trzecim obrońcą ligi i podstawowym obrońcą reprezentacji Polski.
Z tą bywało różnie. Euro 2012 przyniosło nam jedno z największych rozczarowań w historii. Polska, będąc gospodarzem, mając łatwą grupę, zajęła w niej ostatnie miejsce. Franciszek Smuda zaczynał ustawianie składu od trójki Piszczek - Błaszczykowski - Lewandowski. Różnie można to oceniać, ale pewne jest, że gra przez większość czasu prawym skrzydłem była łatwa do rozszyfrowania dla rywali.
Większość polskich akcji wyglądała podobnie. Piszczek w duecie z Błaszczykowskim przemieszczał się pod pole karne rywala. Z ich perspektywy było to naturalne. Od lat są najbliższymi przyjaciółmi. Mieszkają niedaleko siebie, lubią spędzać razem czas.
- Wcześniej przez dwa lata graliśmy cały czas razem, doskonale wiedzieliśmy gdzie który zagra, świetnie wychodziły nam akcje oskrzydlające. To była rewelacyjna współpraca. Byliśmy bardzo efektywni - opowiadał Piszczek.
- Nic specjalnego nie robiliśmy. Po prostu to wychodziło podczas treningu. Na pewno pomaga fakt, że bardzo dobrze rozumiemy się też w życiu prywatnym - dodawał.
W pewnym momencie statystyki Piszczka zaczęły trochę szwankować. Nie zaliczał już tylu asyst co wcześniej. Ale nic nie działo się bez przyczyny. Operacja, zmiana sposobu gry zespołu. To wszystko zostawiło ślad. Wielki powrót Piszczka nastąpił pod koniec eliminacji do Euro 2016. Piłkarz Borussii rozegrał świetne mecze ze Szkocją i Irlandią, potem był jednym z naszych najlepszych zawodników podczas turnieju we Francji. A dziś przeżywa drugą młodość w Borussii Dortmund. Ma 5 goli i 3 asysty w lidze, w klasyfikacji "Kickera", jest szóstym obrońcą ligi i pierwszym spośród graczy Borussii.
Po niedawnym meczu z Wolfsburgiem strzelił bramkę i zaliczył asysty przy dwóch kolejnych. Przez wiele lat mówiono o ofertach z różnych klubów hiszpańskich i angielskich, ale Polak nie zdecydował się na żaden transfer. Ma dziś 32 lata i 255 meczów w barwach zespołu z Dortmundu. Ma szansę, by stać się jedną z klubowych legend.
Najlepiej chyba jego rolę oddał trener Thomas Tuchel po wspomnianym meczu z "Wilkami": "Kocham go. Nie ma dnia, w którym nie przychodzi do nas z uśmiechem. On jest profesjonalistą, świetnym i rodzinnym człowiekiem. Mam wrażenie, że dobrze czuje się tutaj. Uosabia wszystko to, co wyróżnia Borussię"