By poznać podłoże konfliktu, trzeba cofnąć się aż o 10 lat. W 1999 roku napastnik wodzisławskiego klubu, Mariusz Nosal był transferowany do Wisły Płock. Suma odstępnego wyniosła 1,4 mln zł, ale przy jej podziale nie uwzględniono Kazimierza Połczyńskiego. Spór znalazł swój finał w sądzie, a tam zapadł wyrok, na mocy którego menadżer ma otrzymać 1,1 mln zł. Kwota ta nie została jeszcze wypłacona, bowiem prezes Odry, Ireneusz Serwotka uważa, że stroną, do której Połczyński powinien zwrócić się ze swoim roszczeniem, jest stowarzyszenie MKS Odra, a nie spółka (po stworzeniu tej drugiej w klubie funkcjonują dwa podmioty).
Menadżer utrzymuje natomiast, że dotarł do umowy, zgodnie z którą za spłatę długu odpowiada Serwotka. - Ja sądziłem się z klubem Odra Wodzisław. W momencie kiedy Odra brała do siebie i pozbywała się Nosala, prezesem był Serwotka i to on mnie wykiwał na jego transferze. Fakt, że klub, w związku z wymogiem licencyjnym dotyczącym przekształcenia w spółkę akcyjną, rozdzielił się na dwa odrębne twory, niespecjalnie mnie interesuje. Korzystny dla mnie wyrok sądu dotyczy wprawdzie stowarzyszenia, ale spółka nie spadła z nieba, tylko powstała na jego bazie. Dwa tygodnie temu dotarłem do umowy z 26 września 2007 roku, która określa, na jakich zasadach powstał ten podmiot oraz kto i w jaki sposób ma spłacać długi klubu. Wynika z niej jasno, że spółka zabrała ze sobą od stowarzyszenia nie tylko miejsce w lidze oraz zawodników, ale także wszelkie zobowiązania. Postaram się to udowodnić. Dotąd skutecznie obalaliśmy wszystkie argumenty Serwotki. Obalimy i ten, że prezes i spółka Odra SA nie są stroną w tej sprawie. Gdybyśmy mieli wcześniej tę umowę, to wyrok sądu byłby na spółkę, a nie na stowarzyszenie - przekonuje na łamach Gazety Wyborczej Połczyński.
Menadżer nie pozostawia suchej nitki na Serwotce. - To chytry lis, który gra na zwłokę. Nie wiem, dlaczego tak odwleka tę sprawę, skoro każdego dnia rosną mu odsetki. Albo znów zacznie ze mną rozmawiać, albo my na podstawie tej umowy będziemy mu wszystko blokować. Jeśli będzie trzeba, to zafundujemy mu kolejny proces. Przecież nie wycofam się z walki o należne mi pieniądze tylko dlatego, że on zrobił sobie nowy twór i udaje, że nie ma długu. Na kolejnych rozprawach twierdził, że między nami nie było żadnej umowy, potem, że ona się przedawniła, a teraz, że to nie jest jego wyrok. Robi wszystko, żeby nie zapłacić. Ja zaś nie mam nic do ukrycia. Chcę tylko udowodnić, że Serwotka kłamie, by utrzymać swój elektorat w Wodzisławiu - dodał.
Niedawno akcje Odry zajął komornik i pojawiła się groźna ich licytacji. - Czekam na wycenę akcji przez biegłego. Licytacja miała ruszyć z początkiem marca, na początek rundy wiosennej, ale Serwotka złożył skargę na działanie komornika i o jakieś dwa tygodnie znów odroczył sprawę w czasie. Podpierał się argumentem, że po co płacić za biegłego, skoro oni nie ukrywają wartości akcji. Jednak ilekroć myśmy poprosili na piśmie o podanie wartości akcji, nie udzielono nam żadnej odpowiedzi - poinformował na łamach Gazety Wyborczej Połczyński.
Dużo poważniejszy problem klub z Wodzisławia Śląskiego może mieć z licencją. - Wysłaliśmy stosowne pisma do PZPN, na postawie których będziemy chcieli ją Odrze wstrzymać. Zobaczymy, co na to PZPN. W ostateczności są przecież jeszcze sądy arbitrażowe - dodał menadżer.
Jak nietrudno się domyślić, Ireneusz Serwotka nie zgadza się z zarzutami Połczyńskiego. - Jest wyrok sądu, są przepisy prawa i trzeba je respektować. Nadal podtrzymuję to, że stroną w sprawie jest stowarzyszenie. Jeśli pan Połczyński będzie mnie o coś pomawiał, to pozostanie mi droga sądowa - powiedział.