Szymon Mierzyński: Sygnał ostrzegawczy dla Adama Nawałki (komentarz)

PAP / Jakub Kaczmarczyk
PAP / Jakub Kaczmarczyk

Gdyby mecz Polska - Serbia trwał 45 minut, wszyscy byliby z pewnością zachwyceni. Druga połowa burzy jednak pozytywny obraz i przywołuje nie najlepsze skojarzenia z przeszłości. Czy to już zapowiedź kłopotów na Euro 2016?

Od mistrzostw świata 2002, za każdym razem gdy Biało-Czerwoni kwalifikowali się na duże turnieje, ostatnie półrocze przed nimi było bezbarwne, a poziom gry w meczach towarzyskich dalece odbiegał od oczekiwań. Oglądając starcie z Serbią, wielu zapewne zadawało sobie pytanie czy w Poznaniu zyskamy kolejny zastrzyk pozytywnej energii, czy raczej sygnał ostrzegawczy.

Po pierwszej połowie wydawało się, że realizuje się ten bardziej optymistyczny scenariusz. Polacy grali przyjemnie dla oka, szybko, z polotem, stwarzali sytuacje i choć rywal mógł ich skarcić (choćby w sytuacji, w której absurdalne pudło zaliczył Branislav Ivanović), to ogólny obraz - zwłaszcza jak na sparing - był pozytywny.

Po przerwie jednak wszystko się popsuło. Grając na własnym terenie, z rywalem, który nie pojedzie na Euro 2016, daliśmy się całkowicie zdominować, a przed utratą prowadzenia uchroniły nas tylko cuda, jakie wyczyniał w bramce Wojciech Szczęsny. To już nie był zastrzyk optymizmu, a właśnie sygnał ostrzegawczy, który powinien dać do myślenia Adamowi Nawałce.

Selekcjoner tuż po meczu był pytany o te kwestie, lecz mimo wszystko chwalił zawodników, a błędy tłumaczył czteromiesięczną przerwą, jaka dzieliła pojedynek w Poznaniu od listopadowych sprawdzianów z Islandią i Czechami.

Naiwnością byłoby zresztą oczekiwanie, że szkoleniowiec skrytykuje piłkarzy. W ciągu jego ponad dwuletniej kadencji można się było przekonać, że o swoich podopiecznych mówi dobrze albo wcale. W realizowaniu tej polityki jest niesamowicie konsekwentny i trudno odmówić mu racji. Reprezentanci podkreślają świetną atmosferę na zgrupowaniach, a Nawałka nie ma zamiaru robić niczego, co mogłoby te pozytywne wrażenia popsuć. On sam jednak najlepiej wie, że drugie 45 minut potyczki z Serbią to nie jest poziom, jaki zapewni nam sukces we Francji. Grając tak poza domem, z silniejszymi przeciwnikami, korzystnego wyniku moglibyśmy już nie obronić.

Wnioski nie są jednak wyłącznie negatywne. Środowe spotkanie to wielki come back Jakuba Błaszczykowskiego. 30-latek nie ma miejsca w składzie Fiorentiny (w Serie A ostatni raz wystąpił 2 lutego, później grał tylko w Lidze Europy) i postawienie na niego od 1. minuty wzbudziło ogromne zaskoczenie. Raz jeszcze jednak dał o sobie znać nos Adama Nawałki, który ma wyjątkowy talent do podejmowania właściwych decyzji personalnych. Sam Kuba natomiast spisał się znakomicie i kto wie czy 23 marca na stadionie w Poznaniu nie wywalczył sobie biletu na Euro 2016. W każdym razie udowodnił, że do pomagania reprezentacji wcale nie są mu potrzebne regularne występy w klubie.

Kolejny wielki pozytyw to postawa bramkarzy. Gdyby o podziale trofeów we Francji decydowała tylko ich forma, to Polska byłaby jednym z głównych faworytów. Łukaszowi Fabiańskiemu zdarzyła się wprawdzie niepewna interwencja po strzale Adema Ljajicia z rzutu wolnego (to po niej spektakularnie chybił Ivanović), lecz później bronił już bardzo solidnie, zaś to co wyczyniał po przerwie Wojciech Szczęsny było wręcz zjawiskowe.

Z golkiperami jest jednak pewien problem, bo chyba nie chcielibyśmy, by we Francji mieli oni tak wiele pracy jak w środę. W 2006 roku na mundialu w Niemczech i dwa lata później na Euro w Austrii dwoił się i troił między słupkami Artur Boruc, tyle że wtedy ostatecznie nie udało nam się wyjść z grupy. Lepiej więc nie powierzać losów zespołu w ręce ostatniej instancji. Nad tym w ciągu najbliższych trzech miesięcy trzeba jednak mocno popracować, bo gotowi na mistrzostwa Europy na pewno jeszcze nie jesteśmy.

Szymon Mierzyński

Zobacz wideo: Robert Lewandowski: nie było sensu dłużej grać

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: