W śląskim klubie Mraz udowadnia, że jest przede wszystkim dobrym piłkarzem. Zalicza właśnie najlepszą rundę życia. Zanotował już 12 asyst, w dużym stopniu przyczyniając się do sensacyjnego, pierwszego miejsca Piasta. Ostatnie miesiące sprawiają, że jego nazwisko coraz rzadziej kojarzone jest ze skutkami zbyt długiej nocy.
WP SportoweFakty: Afera alkoholowa jeszcze się za panem ciągnie?
Patrik Mraz: Nie, ten temat interesuje już tylko dziennikarzy. Może muszą mieć o czym pisać...
Ale pana agent powiedział, że w Polsce pracy już pan nie znajdzie.
- Bo tak mówił. Wtedy miałem naklejoną łatkę. Wróciłem na Słowację, ale nie chciałem dłużej zostawać w tym kraju. Poziom futbolu i infrastruktury jest tam niższy. Tylko ofert zza granicy nie otrzymałem. To było trudne, by wrócić do Polski.
Odczuwał pan strach?
- Trochę obawiałem się przyjazdu do pierwszej ligi. W końcu spróbowałem i to był dobry ruch. W Łęcznej też chciałem pokazać, że potrafię grać i odkleić od siebie łatkę imprezowicza, którym nie jestem. Przecież sam znam siebie najlepiej. Wróciłem do Polski i udowodniłem, ile mogę. Wybierano mnie nawet do jedenastki sezonu. Ciężko nad tym pracowałem.
A Górnik nie miał obaw przed zatrudnieniem pana?
- Myślę, że nie. Nikt nie pytał o tamtą sytuację. Wiem, że prezesi dzwonili do chłopaków z Wrocławia. Mariusz Pawelec powiedział, jaki jestem. Sam nie rozumiem tej sytuacji w Śląsku. Prezes nie chciał ze mną rozmawiać. Zaproponowali rozwiązanie umowy i już. Nie wiem, o co im chodziło. Może nie grałem tak, jakby oczekiwali? A może mój kontrakt był zbyt wysoki i zbyt długi? Naprawdę nie wiem. Nie widzę podstaw. Zasługiwałem na drugą szansę.
Czyli nie mieli powodu?
- Tego nie wiem. Nikt mnie nie badał alkomatem. Nic na mnie nie mieli. Prezes powiedział, że możemy iść do sądu. Dobrze, ale niczego by mi nie udowodnili. Tylko to trwałoby kilka miesięcy. Wolałem rozwiązać umowę niż przez pół roku być w jakiejś czwartej lidze.
Aktualna dyspozycja to dla pana szansa, by raz na zawsze pozbyć się łatki pijaka.
- Jeszcze nigdy nie miałem tylu asyst. Nie czułem się tak dobrze nawet w Górniku Łęczna. Te kilka miesięcy było fajne, ale może być jeszcze lepiej. A łatka... Mam już dość tego tematu.
Więc zapytam o Piasta Gliwice. Spodziewaliście się, że możecie grać tak dobrze?
-
Nie. Nikt tego nie przewidział. Ani piłkarze, ani trenerzy, ani zarząd. Sparingi przed sezonem nie wyglądały źle, ale wyniki były tragiczne. Przegrywaliśmy mecz za meczem. Wygraliśmy dopiero z SFC Opawa 1:0 na sam koniec. Dlatego po takim okresie przygotowawczym nie myśleliśmy, że to będzie aż tak dobrze funkcjonowało. Przyjemna niespodzianka.
Nawet tamten mecz wyglądał źle.
- Tak, staraliśmy się zakładać pressing bardzo wysoko, ale jakoś nam nie szło. Może dlatego, że sprowadzono wielu nowych zawodników. Przychodzili do drużyny na różnych etapach przygotowań. Potrzebowaliśmy czasu, żeby wszystko tak się... Nie wiem, jak to powiedzieć.
Zazębiło?
- Żebyśmy się zaczęli rozumieć. Mieliśmy na to mało czasu. W Ekstraklasie kilkanaście dni później pokazywaliśmy już zupełnie inny futbol. Ta szatnia ma ogromną jakość.
Czyli będzie szło w górę?
- Dobrze by było, żeby chociaż zostało tak jak jest. Oczywiście zawsze może być lepiej. Ciężką pracą da się do tego dojść, a my trenujemy bardzo intensywnie. Jesteśmy w stanie jeszcze zrobić postęp. Nie mówię o sobie, ale w drużynie mamy kilku młodych chłopaków. Radosław Murawski, Kornel Osyra czy Bartosz Szeliga mają po 21-22 lata. Oni są dopiero na początku drogi.
Intensywne treningi dają wam najwięcej?
- Nie. Trenujemy bardzo dynamicznie, obciążenia są spore, ale chodzi przede wszystkim o umiejętności. Nie jest tak, że jak nie masz jakości, to będziesz trenował i wystarczy. Ci chłopcy potrafią bardzo wiele, a do tego mocno nad sobą pracujemy.
Ze względu na miejsce w tabeli rywale postrzegają Piasta trochę inaczej?
- Przed sezonem wszyscy spodziewali się, że ludzie będą dużo mówili o Lechu Poznań i Legii Warszawa. A teraz na ustach wszystkich jesteśmy my. Już nikt nie przyjedzie tu z myślą, że Piast to jakaś tam drużynka i można ją sobie ograć. Odczuwamy to - każdy rywal jest przyjeżdża nastawiony na walkę. Widzimy na boisku, że przeciwnicy są bardziej skoncentrowani.
Wśród kibiców Piasta jest strach, że drużyna zostanie zimą rozebrana.
- Mogę powiedzieć za siebie: ja się nie boję. Jesteśmy maszynką, która dobrze pracuje. Jak odejdą dwie albo trzy osoby, to na pewno byśmy to poczuli. Powiedziałem już, że mamy sporą jakość. Nawet zawodnicy wchodzący z ławki - Tomek Mokwa czy Gerard Badia - wnoszą coś do zespołu. Najlepiej by było, abyśmy zostali w niezmienionym składzie przynajmniej do końca sezonu. Przyrzeczeń jednak nie było.
To może być istotny punkt przy wyznaczaniu waszego celu, który nadal pozostaje niewiadomą.
- Na początku zakładaliśmy, że walczymy o pierwszą ósemkę. Pół roku szło nam świetnie, jesteśmy liderem. Czemu nie powtórzyć tego wiosną? Dobrze by było zagrać o puchary.
Rozmawiał Mateusz Karoń