Dariusz Sztylka: Może Śląskowi potrzeba chuliganów i wariatów?

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Sport uczy pokory, więc to, że ktoś był piłkarzem, nie oznacza, że będzie dobrym trenerem - mówi Dariusz Sztylka, wieloletni kapitan Śląska Wrocław, który teraz wraca do klubu w roli szkoleniowca, by ratować zespół przed spadkiem z Ekstraklasy.

Dariusz Sztylka został asystentem Tadeusza Pawłowskiego w Śląsku Wrocław. Wieloletni kapitan i mistrz Polski z 2012 roku ma 37 lat. Niemal całą karierę związany był z WKS-em. We wrocławskim klubie występował w latach 2001-2012, rozegrał w nim 263 mecze, strzelił 18 goli. Grał ze Śląskiem w III lidze, awansował z nim do Ekstraklasy, był także wicemistrzem Polski oraz zdobył Puchar Ekstraklasy. Po odejściu ze Śląska przez trzy lata prowadził szkółkę piłkarską Olympic Wrocław. Ma licencję UEFA A.

WP SportoweFakty: Jak to się stało, że dołączył pan do sztabu szkoleniowego Śląska?

Dariusz Sztylka: Bardzo mnie zaskoczył telefon od prezesa Pawła Żelema. Po krótkiej  rozmowie moja decyzja mogła być tylko jedna - podejmuję to wyzwanie. Nie zastanawiałem się zbyt długo. Dla mnie to jest szansa i mam nadzieję, że będę umiał pomóc drużynie osiągać jak najlepsze wyniki i wyjść z tego małego pasma niepowodzeń.

Jakie obowiązki będzie pan miał? 

- Mam analizować grę przeciwnika i naszego zespołu oraz pracować nad stałymi fragmentami gry. Będę też uczestniczył w prowadzeniu treningu. U Pawłowskiego asystenci prowadzą trening.

Trudno się przestawić z roli tego, który jeszcze niedawno biegał po boisku, na rolę tego, który ma uczyć?

- Pomogło, że pracowałem w piłce młodzieżowej i dziecięcej. Do tego znam zawodników. Z jednymi grałem, z innymi spotykałem się na boisku po przeciwnych stronach. Moje doświadczenie z boiska, podglądanie pracy innych trenerów, też ma znaczenie.

Jak wyglądają pana relacje z tymi zawodnikami, z którymi występował pan na boisku?

- Oczywiście na treningu czy w klubie nasze relacje są profesjonalne, trener - zawodnik. Ale nie wymagam od chłopaków, z którymi grałem, żeby teraz mówili do mnie per pan, byłoby to sztuczne i niezdrowe. Mamy bardzo dobre relacje, dużo ze sobą rozmawiamy o piłce czy o problemach. Sądzę, że to będzie też pomocne dla nas, sztabu szkoleniowego.

Pomaga to, że zna się tych, z którymi się grało, a teraz się ich prowadzi?

- Jak najbardziej. Pamiętam, jak ci zawodnicy funkcjonowali w tych naszych najlepszych latach, jak zdobywaliśmy wicemistrzostwo czy mistrzostwo Polski. Wiem, że mają ogromny potencjał. Sądzę, że niedługo wyjdziemy z tego dołka, w którym jesteśmy.

Jakim jest pan trenerem? - Wiem, że jeszcze bardzo dużo pracy przede mną. Cieszę się, że mam możliwość podglądania warsztatu trenera Pawłowskiego. Sport uczy pokory i to, że ktoś był piłkarzem, nie oznacza, że będzie dobrym trenerem. Sport jest teraz tak szczegółową dyscypliną, że trzeba sporo pracy i analiz, by poszczególni zawodnicy rozwijali się.

Miał pan przed telefonem od prezesa Śląska pomysł, aby popracować z seniorami?

- Jak najbardziej, bo piłka seniorska daje nieporównywalną adrenalinę. Tego zawsze brakuje piłkarzom czy sportowcom, którzy kończą przygodę z profesjonalnym sportem. Akademię, którą założyliśmy razem z Krzysztofem Wołczkiem, osadziliśmy przez trzy lata na tyle mocno w realiach wrocławskich, że teraz spokojnie mogę się skoncentrować na pracy z seniorami. To jest chyba naturalny krok każdego trenera. W którymś z wywiadów powiedział pan, że przejście z życia piłkarza na życie przedsiębiorcy jest bardzo trudne. - Doceniłem to dopiero po karierze. Życie zawodowego sportowca to zainteresowanie gazet, zainteresowanie kibiców. Jesteś osobą publiczną, popularną. Zarobki są ponad średnią krajową, a płacą ci nawet za to, że odpoczywasz. To piękna sprawa. Wychodząc na trening nie musisz martwić się, jak ten trening będzie wyglądał, za wszystko odpowiedzialny jest trener. Ty masz tylko o siebie dbać i być w jak najlepszej formie. Później sytuacja się odwraca. W życiu poza sportem jesteś za wszystko odpowiedzialny, wszystko musisz zorganizować. Mam nadzieję, że zawodnicy szybko zrozumieją, że obecne czasy są dla nich bardzo dobre. Muszą to doceniać, bo to się bardzo szybko skończy. Czasem zostaje się wtedy z problemami, które trudno jest rozwiązać. Będzie pan radził zawodnikom, jak mają przygotować się na życie po karierze? - Kiedy porównam zawodników, którzy wchodzą do zespołu, z tymi, z którymi grałem, różnica jest kolosalna. Aktualnie piłkarze wiedzą, że trzeba znać języki, być wyedukowanym. To mądrzy chłopcy, wiedzą, jak się zregenerować, dbać o siebie, pracować indywidualnie na siłowni.

Nie boi się pan, że jeśli nie uda się poprawić gry Śląska, zostanie panu w CV, że nie wyszło?

- Jak ktoś chce się bawić w profesjonalny sport, musi mieć świadomość, że wcześniej czy później go zwolnią czy przegra. Jeżeli miałoby to potrwać miesiąc czy dziesięć lat, zawsze będę bardzo dobrze wspominał i to będzie w moim CV traktowane raczej jako coś dobrego niż powód do wstydu.

Coś zmieniliście w treningach?

- Treningi są bardziej atrakcyjne, jest więcej rywalizacji. U sportowca nie może być efektu znużenia treningiem. Zajęcia oprócz pracy powinny też nieść ze sobą radość. Robimy więcej małych gier, które powodują, że zawodnicy mają cały czas bezpośredni kontakt z przeciwnikiem, możliwość pojedynków. To jest chyba najważniejsze w piłce. [nextpage]Tadeusz Pawłowski nie raz i nie dwa mówił, że Śląskowi brakuje lidera na boisku. Pan był wieloletnim kapitanem tego zespołu. Dostrzegał pan podobne braki?

- Na pewno brakuje takiej osoby na boisku, która wzięłaby ciężar gry na siebie i potrafiła jednym, dwoma zagraniami kompletnie odwrócić losy meczu lub też przytrzymała piłkę, nawet przewróciła się, gdy nam nie idzie, wywalczyła jeden, dwa stałe fragmenty gry. Skoro nie ma jednej takiej osoby, to ta odpowiedzialność na pewno powinna się rozłożyć na dwóch, trzech zawodników. Sądzę, że Piotrek Celeban, Mariusz Pawelec, Tomek Hołota, Jacek Kiełb czy Flavio Paixao potrafią w pewnych momentach meczu zrobić coś takiego, co pozwoli drużynie znowu uwierzyć, że ona ten mecz kontroluje.

Kibice piłkarzom Śląska zarzucają brak zawziętości na boisku.

- W meczu z Cracovią (1:4 - przyp.red.) bardzo brakowało agresywnego doskoku do przeciwnika, pressingu. Mam nadzieję, że przez te 1,5 tygodnia, które tu pracujemy, uda nam się to w ich mentalności zmienić.

Były rozmowy o tym, aby poszukać tego lidera mentalnego?

- Takim liderem mentalnym na pewno jest Mariusz Pawełek, ale stoi w bramce. Jego zadaniem jest kierowanie drużyną i on to robi bardzo dobrze. Jest głośno, obrońcy czują się przy nim pewnie, ale też takim liderem ktoś musi być choćby w linii pomocy.

Patrząc przez pryzmat braku zmian właścicielskich, brak sponsora na koszulkach, braku kibiców na meczach nie boicie się, że mogą wrócić mroczne czasy, gdy zespołu nie było w Ekstraklasie?

- Nie ma takiego strachu. Patrząc na to, jak wygląda nasza drużyna personalnie, jestem pewny, że sportowo się obronimy.

Czy Śląskowi nie brakuje trochę marketingowej gwiazdy? Był taką Sebastian Mila, był Marco Paixao.

- Nie musi być marketingowej gwiazdy. Gwiazdą ma być cały zespół.

We wtorek w reprezentacji Polski pierwsze skrzypce grał 18-letni Bartosz Kapustka. Tadeusz Pawłowski cały czas powtarza, że młodym trzeba dać czas, poczekać, wprowadzać nie za szybko. Pan jako ten, który niedawno pracował z młodzieżą, będzie optował za tym, żeby jednak trochę bardziej na nich postawić?

- Do tego potrzebny jest spokój, bo młody zawodnik czując presję debiutu, swojej publiczności, a do tego jeszcze wyniku, ma bardzo obciążoną psychikę, co raczej nie pozwoli mu zaprezentować poziomu, na jakim trenuje. Tu jest mądrość trenera, żeby go tak wprowadzał, by mógł pokazać te swoje najlepsze atrybuty.

Tylko że o takim Dankowskim już od ponad roku mówi się, że zaraz wskoczy do podstawowego składu. Czy to nie zadziała w odwrotną stronę?

- Dankowski już zasługuje na grę w pierwszym składzie, ostatnie mecze pokazują, że Kamil nie odstaje od doświadczonych zawodników. Swoją motoryką i świeżym pomysłem na grę daje drużynie dobry sygnał. Sądzę, że trener Pawłowski nie raz mu jeszcze zaufa. Wydarzenia z Włoch podziałają na Kamila mobilizująco? Dadzą mu coś do zrozumienia? - Kamil jest mądrym zawodnikiem, który słucha, ciężko pracuje. Może tej drużynie potrzeba chuliganów i wariatów? Nie mówię oczywiście o tych pozaboiskowych, ale na boisku takich zawodników powinno być jednak więcej. Najwięksi piłkarze w życiu mieli zawsze jedną czy dwie wpadki. Kamil swoją już wykorzystał.

Zostało kilka spotkań do końca roku i to będą decydujące mecze, aby Śląsk miał w miarę spokojną zimę.

- To bardzo ważne spotkania przede wszystkim pod względem mentalnym. Teraz nie mówimy o jakimkolwiek pięknym stylu. To jest piłka nożna, liczą się punkty.

Mecz z Legią w sobotę będzie bardzo trudny, ale wygrana w Warszawie może Śląskowi dać niesamowitego kopa. - To bardzo ciężki mecz. Legia to chyba na ten moment najmocniejszy personalnie, organizacyjnie i finansowo zespół w Ekstraklasie. My mamy jednak swoje atuty, które będziemy chcieli zaprezentować. Miejmy nadzieję, że praca, którą wykonaliśmy w przerwie na kadrę, da efekt. W Warszawie jako piłkarz pan nigdy nie przegrał?

- Tak. Mam więc nadzieję, że teraz nastąpi jakaś mała analogia.

Źródło artykułu: