Film jak nie czeski. Piast lata wysoko

 / PAP/Andrzej Grygiel
/ PAP/Andrzej Grygiel

Piast Gliwice jest reżyserowany przez Czecha, to jego rodacy odgrywają z nim również główne role. Niby więc to czeski film, a doskonale wiadomo, o co w nim chodzi.

Choć przyznaję, początkowo można było zgłupieć. Bo skoro przeciętny do tej pory zespół, z którego latem odszedł król strzelców Kamil Wilczek i architekt gry Konstantin Wassiljew, zaczął z każdą kolejką odjeżdżać reszcie stawki, to coś musiało być nie tak. I jest nie tak, tylko z rywalami. W Gliwicach tymczasem wszystko idzie wedle zaplanowanego scenariusza.

Trener Radoslav Latal ma autorytet. Raz, że najwidoczniej do piłkarzy trafiają jego metody. Dwa, to po prostu były świetny piłkarz, który w Bundeslidze rozegrał prawie 200 meczów, został wybrany do najlepszej jedenastki Euro 1996. Kogo słuchać, jak nie takiego speca? Kornel Osyra, lat 22 wyrasta na czołowego obrońcę ekstraklasy. Radosław Murawski, lat 21 opinię dużego talentu tylko potwierdza. Stary wyjadacz, bramkarz Jakub Szmatuła w końcu odnalazł formę życia. A Patrik Mraz, któremu przypięto kiedyś łatkę alkoholika i nieudacznika tylko utwierdza w przekonaniu, że ktoś kiedyś wydając takie opinie sam musiał mieć lekko w czubie. Słowak obok Barry’ego Douglasa ma najlepszą lewą nogę w lidze. Piłka leci dokładnie tam, gdzie on chce. To na polskich boiskach rzadkość.

To dzięki Latalowi do Gliwic trafili rodacy Kamil Vacek czy Martin Nespor, zawodnicy niechciani w Sparcie Praga, klubie stojącym na zupełnie innej półce, niż Piast. Skoro oni naoglądali się dobrej piłki w swoim kraju, sami brali w niej udział, to czego i kogo mają bać się w Polsce?

Piast nie boi się nikogo. Jest do bólu zdyscyplinowany, w żadnym razie nie gra szalonego, wesołego futbolu. Świadczą o tym statystyki choćby te podawane na oficjalnej stronie internetowej ekstraklasy (ekstraklasa.org). Gliwiczanie ani nie oddają w meczach najwięcej strzałów, nie ma ich nawet w pierwszej trójce tej klasyfikacji. Ani nie trafiają najwięcej, nie mają największego posiadania piłki, nawet nie plasują się w czołówce celnych podań. A najwięcej wygrywają, bo aż jedenaście meczów w piętnastu kolejkach.

Są za to dwa zestawienia, dosyć wymowne, po których jak na dłoni widać jedną z tajemnic sukcesu: średnio 15 fauli na mecz to wynik trzeci w lidze. 47 udanych odbiorów na mecz to zaś wynik najlepszy. Piłkarze z Gliwic się nie cackają, ale przede wszystkim robią to mądrze. Przejmują piłkę i wiedzą co z nią zrobić. Każdy doskonale gra swoją rolę. Są jak zaprogramowana maszyna, jak walec. Bo na razie ligę rozjeżdżają. Na półmetku rundy zasadniczej nad drugą Legią mają już osiem punktów przewagi.

Dwa lata temu pisałem, że cały gliwicki klub godny jest naśladowania. W rankingach finansowych zajmował wysokie miejsc, zawodnicy pensje mieli płacone na czas. W ogóle w lidze panowało przekonanie, że dobrze iść do Gliwic, bo tam może i dadzą mniejszy kontrakt, ale przynajmniej realny, nie wirtualny. Nic się nie zmieniło również i w tej kwestii.

Jeszcze kilka tygodni temu można było śląską drużynę traktować z przymrużeniem oka, jako pewien ligowy wybryk. W poprzednim sezonie po kilku kolejkach liderem był GKS Bełchatów, który potem spadł z ligi. Ciężko dziś sobie wyobrazić taki scenariusz. Lepiej za to przyzwyczaić się do widoku Piasta w czołówce tabeli.

Czeski film, który grają w Gliwicach, nie dość że na razie jest mądry, to z każdym tygodniem, z każdą kolejną sceną zbliża się do pozytywnego zakończenia.

Jacek Stańczyk
Komentarze (0)