Przed FK Kukesi - Legia: Boniek pytał o bunkry

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Legia gra w czwartek z FK Kukesi w 3. rundzie eliminacji Ligi Europejskiej. W Albanii nikt nie boi się polskiej drużyny.

W tym artykule dowiesz się o:

Kilkunastu młodych miejscowych chłopaków wdrapało się na mur, przeszło przez dziurę w płocie i dostało się w środę na trybuny stadionu Qemal Stafa pół godziny przed treningiem Legii. Zaczęli śpiewać coś o Polakach, ale nikt z pracowników klubu nie chciał tego przetłumaczyć. - W podróżowaniu po dalekich krajach najpiękniejsze jest to, że się nie rozumie przekleństw - powtarzano. Podpalić w czwartek lont byłoby bardzo prosto. Wystarczy krzyknąć, że Kosowo jest serbskie. W Tiranie o mieszkańcach Kosowa mówi się z przymrużeniem oka, że to wieśniacy. Ale to wolno tylko Albańczykom. Miasto Kukesz, gdzie przez większość sezonu gra FK Kukesi, z Kosowem jednak niemalże graniczy. Drużyna ma tam wielu kibiców. Spraw politycznych bezpieczniej po prostu na stadionie nie poruszać. I tak dużo zamieszania narobiła publikacja o "nazistach z Polski" w jednej z tutejszych gazet. Legia zareagowała natychmiast - zaprosiła albańskiego dziennikarza do Warszawy, oferując przewodnika po Muzeum Powstania, protestowała ambasada w Tiranie. Dziennikarz przeprosił, to praktykant, który ma zapewnić ruch na stronie internetowej. [ad=rectangle] Fanów z Warszawy do Tirany nie wybrało się wielu, pół samolotu z drużyną w środę, cały samolot w czwartek, kilkanaście osób dotarło do Albanii samochodami. Kilku z nich jeździ minibusem na każdy mecz w europejskich pucharach. Kiedy na ostatniej wyprawie do Rumunii auto zepsuło im się w szczerym polu, zostawili je na pastwę losu. Wrócili do Polski samolotem razem z Legią, za darmo. - Albańczycy bardzo szanują Polaków - mówi 76-letni Naim Tyli, doktor hydrogeologii po Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. - Myśmy zawsze kochali naszych przywódców. Nasze umysły były zamknięte. Pojechałem do Polski i okazało się, że można było nie kochać Związku Radzieckiego. To było jak powiew świeżego powietrza. Lech Wałęsa to był w Albanii, proszę pana, bohater. Tyli przyszedł wieczorem do hotelu tylko po to, by pogadać. Mówi perfekcyjnie po polsku, przez dwie godziny rozmowy zrobił jeden błąd w liczebniku. Nie wyrzeka się tego, że jego brat Ruzhdi był komendantem w armii i dzięki niemu Naimowi udało się dostać na studia w Polsce. Nie wiedział nawet, co to jest hydrogeologia. Jego znajomość polskiego wykorzystywano wiele razy. W Radiu Tirana słuchał audycji i miał czerwony guzik - gdyby ktoś zaczął mówić coś sprzecznego z doktryną, zagłuszał. Raz dostał też zlecenie z Ministerstwa Sportu. - Zbigniew Boniek przylatywał z meczu Juventusu na spotkanie reprezentacji Polski do Tirany i potrzebował tłumacza. To było zaraz po Heysel i tych tragicznych wydarzeniach. Jechaliśmy samochodem z jakimś urzędnikiem, a pan Boniek pytał, gdzie się tak nauczyłem waszego języka. Mówiłem mu, że jestem samoukiem, ale nie wierzył. W końcu zapytał o bunkry. Że niby po co są? Kiedy odpowiedziałem, że na wypadek wojny, był ciekawy, kto jest naszym wrogiem. Odpowiedziałem, że "imperialiści z Zachodu", na co on odpowiedział: "Brawo" - i mrugnęliśmy do siebie okiem. Odwoziłem go także po meczu, już bez urzędnika. Przyznałem się do studiów na AGH, a on wtedy krzyknął: "Myślałem, że jesteś ubekiem!" - opowiada Tyli tak, jakby działo się to wczoraj. Pytam Bońka, czy to prawda: Nie mówię nie, ale głowy bym nie nadstawił. Coś pamiętam, ale byłem myślami przed meczem - odpisuje. Godzinę później dodaje: Teraz pozbierałem myśli. Tak, miałem tłumacza w Albanii. [nextpage]Absolwentów polskich uczelni w Tiranie jest dużo więcej. Rubin Zhorda 10 lat mieszkał w Warszawie. Najpierw na Pradze Południe, ale tam była "masakra", więc przeprowadził się na Ursynów. Kiedy dowiedział się, że w Albanii będzie grać Legia, natychmiast zadzwonił do FK Kukesi z pytaniem, czy może być oficjalnym tłumaczem. W Tiranie ma swój gabinet stomatologiczny, w Polsce studiował medycynę. Pracuje też w szpitalu, prywatnym. - Ja chyba będę za Legią, wiesz? Oni mnie tak katowali, koledzy legioniści, zabierali na Żyletę, na stary stadion, no i tak się stało, że chyba wytrenowali mnie na kibica Legii - opowiada.

Zhorda jest kibicem Partizani. Przypomina, że Kukesi jeszcze 10 lat temu nie istniało i jest kaprysem biznesmena. Konferencja prasowa, którą prowadzi, przypomina zabawę w głuchy telefon. W małej, zadusznej salce, w której wywieszono wyjętą z gardła psu flagę Kukesi, kilku dziennikarzy próbuje się czegoś dowiedzieć od brazylijskiego trenera albańskiej drużyny, Marcelo Troisiego. Pytanie po polsku Zhorda tłumaczy na albański, albański tłumacz na portugalski, żeby trener zrozumiał. "Lost in translation" w odpowiedzi dochodzi do szóstego stopnia. Być może Troisi chciał powiedzieć, że: - Słyszeliśmy dużo o Legii, nie, że się jej boimy, ale wiemy, że jest bardzo mocna. Legia nie odpada na tym etapie rozgrywek, ma jakość, jest faworytem. Że nie gramy u siebie w Kukeszu tylko w Tiranie? Albania nie jest taka duża jak Polska, to raptem godzina drogi. Zobaczycie, co potrafią nasi kibice, wspiera nas cały kraj. W czasie, kiedy słuchamy słów trenera Troisiego, który sprowadza do Kukesi Brazylijczyków na kilogramy, Henning Berg stoi na korytarzu, bo konferencję obu panów wyznaczono na tą samą godzinę. Z Bergiem zabawa w głuchy telefon miała ciąg dalszy. Chyba że ktoś znał angielski, ale miejscowi dziennikarze na wszelki wypadek woleli tłumaczenie Zhordy. Berg odpowiadał nudno, jak zawsze, ale po konferencji trochę dla żartu podszedł do reportera miejscowej telewizji: - Słuchaj, ekspercie - mówisz, że w meczu Norwegii z Albanią w Oslo było 2:2, a ja mówię, że było 1:1. Strzeliłeś tam gola? Nie? No widzisz, a ja strzeliłem – przekomarzał się. O istnieniu drużyny FK Kukesi, jak przyznał, trzy miesiące temu nie zdawał sobie sprawy. Teraz ma ją jednak rozpracowaną: - Wasi Brazylijczycy robią dużo dobrych rzeczy w ataku. Jestem pod wrażeniem ostatniego meczu Kukesi w Czarnogórze, wygrać na takim terenie na pewno nie było łatwo. Nie boję się upałów, w meczu przeciwko Botoszani było podobnie, moi piłkarze są na to przygotowani - mówił kończąc półlitrową butelkę wody po kwadransie konferencji. Na spotkaniu z dziennikarzami towarzyszył mu Dominik Furman. Miejscowi dziennikarze z uznaniem kiwali głową, kiedy próbował przekonywać, że Legia wcale nie jest faworytem czwartkowego meczu. - Odcinam się od spekulacji prasowych, kibice mogą myśleć, że przyjechaliśmy tu jak po swoje, ale wszystko zweryfikuje boisko. No, chyba że strzelimy gola już na początku spotkania, wtedy pójdzie nam łatwiej - tłumaczył. Legia do Albanii przyleciała czarterem po południu w środę, wraca od razu po meczu. Uraz stawu skokowego zatrzymał w Warszawie Michała Żyrę. - To nic groźnego, ale woleliśmy nie ryzykować - przyznał Michał Żewłakow, który w warszawskim klubie odpowiada za transfery. Od kiedy Nemanja Nikolić i Aleksandar Prijović strzelają gole, trochę zeszło z niego ciśnienie. Czwartkowy mecz nie wywołuje w Tiranie wielkiego zainteresowania. Nikt nie potrafi odpowiedzieć, ilu będzie kibiców. Obiekt może pomieścić 17 tysięcy widzów, jest przestarzały, jego budowa zaczęła się w 1939 roku. Gdyby nie warsztaty samochodowe i myjnie, które znajdują się w arkadach, w ogóle by na siebie nie zarabiał.

- Kadra gra w Elbasanie. W Szkodrze powstaje nowy obiekt, ale UEFA nie zgadza się, by na nim zmierzyć się w październiku z Serbią, bo obiekt nie przeszedł na razie żadnego poważnego testu - mówi Naim Tyli. Dla Legii mecz w Tiranie jest tylko przystankiem w drodze do fazy grupowej Ligi Europy. Dla Albańczyków testem, czy pasują do Europy. Wszyscy pytają o Warszawę, chcą zobaczyć stadion przy Łazienkowskiej. W czwartek do godziny 20.00 synoptycy przewidują upały dochodzące do 40 stopni Celsjusza. Później ma być kilka stopni mniej. [b]Michał Kołodziejczyk z Tirany Furman: nie ma sensu brać tego do siebie

[/b]

Źródło artykułu: