"Mały" w minionej rundzie zagrał we wszystkich 23 spotkaniach Wisły, ale tylko 10 zaczynał w wyjściowym składzie, a raptem 5 z nich rozegrał w pełnym wymiarze czasowym. Jego forma spadała z tygodnia na tydzień. Przez całą rundę było mu nie po drodze z Franciszkiem Smudą, chociaż do tej pory tego nie przyznawał.
- Nic nie mówiłem, ponieważ cały czas miałem nadzieję, że trener się do mnie w końcu przekona. Niestety, trener jednak cały czas miał "klapki na oczach" i jak mnie już raz "zaszufladkował", to nie było szans wyjścia z tej szufladki do samego końca - mówi "Mały" w rozmowie z Gazetą Krakowską.
Jak piłkarz tłumaczy swoją słabą formę jesienią? - Po przyjeździe z letniego obozu byłem wrakiem. Treningi nie były dostosowane do indywidualnych potrzeb piłkarzy. Podczas obozu, jak również po powrocie, trener nie skierował nas nawet na badania, żeby sprawdzić poziom zmęczenia. Żeby wrócić do formy, musiałem chodzić do fizjoterapeuty na własną rękę.
Małecki w ostatnich miesiącach zdecydowanie spuścił z tonu. Temperament 26-latka osłabł, a on sam spokorniał po powrocie z Turcji, gdzie był na wypożyczeniu w Eskisehirsporze. - Gdyby nie mój powrót z Turcji, to Wisła byłaby na zakręcie i mogłaby nawet spaść do I ligi. Takie do mnie dochodziły głosy. (...) Co do wspomnianej pokory to na pewno spokorniałem, ale nie była to zasługa trenera. Żeby ktoś mnie czegoś uczył, musiałby mieć autorytet, a tutaj tego zabrakło - twierdzi Małecki.
Źródło: Gazeta Krakowska.