"Edi" grał w Finlandii w latach 2010-2012. Najpierw w Vaasan Palloseura, a potem w FC Lahti. Jak w ogóle trafił do tej kraju? - Menedżer, który pracował ze mną w Holandii, był dyrektorem sportowym w Vaasan Palloseura i spytał, czy nie chcę zagrać w fińskiej ekstraklasie, a ja zawsze chciałem spróbować się w ekstraklasie. Mówił, że jak będę grał dobrze, to będę mógł odejść do mocniejszego klubu albo mocniejszej ligi. Zawsze chciałem grać w ekstraklasie, bez znaczenia w jakim kraju, więc spróbowałem - opowiada dla SportoweFakty.pl pomocnik Pasów.
Bernhardt przyznaje, że sezon w Finlandii jest intensywny, bowiem w sześć miesięcy trzeba rozegrać 33 mecze ligowe plus spotkania pucharowe. - W Finlandii gra się trochę ponad sześć miesięcy: od kwietnia, maja do października. Jak trwa sezon, to gra się cały czas bez przerwy - co trzy dni, co tydzień. Jak trwa sezon, to się prawie nie trenuje, bo są tylko mecze. Za to przygotowania do sezonu trwają 4 miesiące w czasie największej zimy - koszmar. W Vaasa trenowaliśmy w pełnowymiarowej hali, więc to jeszcze było znośne.
- To jest bardzo ostra, fizyczna liga. Finowie grają jak w hokej (śmiech). Oczywiście są też dobrzy piłkarze, ale nie ma ich wiele. Najlepsi grają w HJK Helsinki, Interze Turku i w Honka - mówi gwiazdor Cracovii i dodaje: - Honka stara się grać akurat techniczny futbol. Kiedy ja grałem w Finlandii przez dwa lata, w Honka było wielu malutkich piłkarzy, którzy chcieli grać tak, jak my gramy teraz w Cracovii. Może nie tak bardzo na utrzymanie, ale rozgrywali akcje krótkimi podaniami - ocenia rywala poznańskiego Lecha Bernhardt.
27-latek nie ukrywa, że do tej pory nie widział żadnego meczu Lecha Poznań, więc nie pokusi się o wytypowanie wyników starć Kolejorza z FC Honka, ale jak jego zdaniem najlepsze fińskie drużyny poradziłyby sobie w polskiej I lidze? - Grałyby dobrze. Nie wiem dokładnie, jakim składem teraz Honka dysponuje. Wiem tylko, że ma problem z pieniędzmi i grają tam w większości młodzi zawodnicy.
Futbol nie jest w Finlandii sportem numer jeden, ale "Edi" przyznaje, że czasem na mecze przychodził komplet publiczności: - Mieliśmy stadion na 6 tysięcy i jak było ciepło i przyjeżdżały te mocne zespoły, to zapełniał się. Tylko jak było minus 40, to mało kto chciał przyjść (śmiech).
Właśnie sroga zima była powodem, dla którego Bernhardt chciał uciekać z Finlandii i ostatecznie trafił do Polski. - Tam było bardzo zimno. Śnieg był przez 7 miesięcy. To horror. Wszyscy ludzie piją dużo alkoholu. Tam nie ma takiego normalnego życia. Wszyscy zamykają się w domach i piją. Ja nie lubię pić: ja piję wodę i mleko. Żona i dziecko przyjeżdżali raz na sześć miesięcy. Pierwszy raz im się podobał. Było dwa metry śniegu i wtedy było dobrze, ale tak całymi miesiącami? Proszę...
Pomocnik Cracovii przyznaje, że zdarzyło mu się spotkać na ulicy całkiem niespodziewanego wędrowca: - Niedźwiedzia na ulicy nie widziałem, ale zdarzyło mi się widzieć nie renifera tylko tego większego, który wygląda jak koń z rogami - łosia!
Gracz Pasów jest prawdziwym poliglotą: włada językiem rosyjskim, niemieckim, angielskim i holenderskim, a po dwóch miesiącach w Polsce mówił już w naszym języku, ale fińskiego nie potrafił się nauczyć. - To czarna magia - jak chiński - śmieje się.
W przerwie zimowej sezonu 2011/2012 Cracovia była starała się o zakontraktowanie Timo Furuholma - króla strzelców fińskiej ekstraklasy z Interu Turku, który ostatecznie przeniósł się do Fortuny Dusseldorf.
- Kiedy byłem na testach w Legii, on przyjechał do Legii negocjować kontrakt. Wiem, że był też na rozmowach w Wiśle. To niezły, silny napastnik, całkiem szybki. Strzela obunóż, ale w Fortunie w ogóle nie grał - mówi Bernhardt.