Tomasz Frankowski wrócił w poniedziałek do podstawowego składu Jagiellonii. W ostatnich dwóch spotkaniach wychowanek Jagi nie zagrał, gdyż leczył kontuzję łydki. Ligowego meczu z Lechią nie będzie jednak miło wspominać, gdyż dwukrotnie "ostemplował" poprzeczkę bramki strzeżonej przez Bartosza Kanieckiego, po dwóch strzałach głową, a zespół ze stolicy Podlasia musiał przełknąć gorycz porażki. Czego zabrakło Jagiellonii, aby wywalczyć chociaż punkt?
- Graliśmy, posiadaliśmy optyczną przewagę, oba boki chodziły - wydawać by się mogło - jak należy, ale nie upilnowaliśmy dwóch kontrataków, po których straciliśmy bramki i frajersko przegraliśmy spotkanie - ocenił Frankowski. - A przecież mogło się ono ułożyć pod nasze dyktando. Brak szczęścia z jednej strony, a z drugiej się mówi, że do lepszych się ono uśmiecha. Dwa moje strzały znalazły się na poprzeczce, chyba nawet w tym samym miejscu i jeszcze poprzeczka dudni - dodał napastnik Jagiellonii.
Oprócz dwóch strzałów w poprzeczkę, "Franek" miał również dobrą okazję do zdobycia gola na początku meczu. Dlaczego żółto-czerwoni nie objęli wówczas prowadzenia? - Gdybym otrzymał dokładniejsze podanie od Rafała Grzyba, sytuacja byłaby stuprocentowa, a tak musiałem ratować akcję i strzał wyszedł nie taki jak powinien - stwierdził "Franek".
Mimo porażki, kapitan Jagiellonii jest zdania, że zespół dał z siebie wszystko. - Pod względem zaangażowania i oddania serca na boisku drużynie nie można nic zarzucić, ale nieskuteczność i niefrasobliwość w obronie całej drużyny spowodowały, ze Lechia jedzie do Gdańska szczęśliwa - zakończył Frankowski.