Łukasz Gikiewicz to taki typ piłkarza, który na boisku nigdy nie odpuszcza - typowy walczak z charakterem, a przy tym dusza towarzystwa i wspólnie z bratem bliźniakiem największa gaduła w szatni nowych mistrzów Polski. W meczu z Wisłą Kraków pokazał także, że w trudnym momentach można na niego liczyć. Nie unikał twardej walki i po ostatnim gwizdku sędziego był bardzo obolały, chociaż też i niesamowicie szczęśliwy. - Po to się chyba gra, trenuje, żeby zagrać taki mecz, najważniejszy w życiu. My wygraliśmy. Wiem, że Legia będzie narzekała, ale tak naprawdę miała wszystko w swoich rękach. Było widać, że Wisła nie oddała nam łatwo tego meczu. Wygraliśmy i jesteśmy mistrzami Polski. Wisła nie odpuściła - komentował po spotkaniu w Krakowie "Giki".
W końcówce spotkania Wiślacy mieli znakomitą okazję na strzelenie gola. Tego jednak nie uczynili. - Serce podeszło do gardła, chyba mam kość złamaną, wszystko mnie boli. Po to się trenuje, po to się gra, żeby zostać mistrzem Polski. Chyba nikt przed sezonem nie stawiał na Śląsk. Wiem, że będą narzekali, że to najsłabszy mistrz w historii, a kiedy polski zespół zdołał awansować do Ligi Mistrzów? Może Śląskowi się uda - zaznacza Łukasz Gikiewicz.
- W Krakowie to był mecz o mistrza, więc powiedzieliśmy sobie w szatni przed spotkaniem, że 90 minut możemy rzygać, przewracać się, umierać, ale musimy wygrać - podkreślił.