Szymon Mierzyński: Chyba w najczarniejszych snach nie spodziewał się pan, że Warta zdobędzie jesienią tylko 14 punktów...
Janusz Urbaniak: Muszę się zgodzić. Zwłaszcza po odejściu trenera Czerniawskiego nie sądziłem, że w pięciu meczach zainkasujemy zaledwie trzy oczka. Tragedia - tylko tak można to wszystko określić. Patrząc na terminarz ostatnich kolejek, to naprawdę nie graliśmy z potentatami. Ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że każdy z rywali znał sytuację i doskonale dostrzegał naszą słabość w obronie.
I właśnie postawa tej formacji, a raczej jej części chyba w głównej mierze zadecydowała o tak fatalnych wynikach...
- Wniosek jest jasny: nie wiem czy Michał Zawadzki poradziłby sobie nawet w III lidze. Pretensje o to mam nie tylko do zawodnika, lecz także do trenera Czerniawskiego, który ściągnął go do Warty i jeszcze bardzo chwalił. Niestety ten piłkarz znacząco odstaje od reszty zespołu i przeciwnicy wykorzystywali to bezlitośnie.
Czy to oznacza, że kontrakt z Zawadzkim zostanie rozwiązany?
- Zdecydowanie tak. Będziemy do tego dążyć.
Sądzi pan, że w tej kwestii mogą być jakieś problemy? Pytanie nie jest przypadkowe, bo z trenerem Czerniawskim umowa nie została jeszcze rozwiązana...
- Tutaj sprawa jest nieco inna. Mieliśmy umowę ustną, że jeśli Warta znajdzie się blisko strefy spadkowej, to szkoleniowiec poda się do dymisji. Ostatecznie tego nie zrobił i nauczył mnie, żeby nie wierzyć w żadne obiecanki. Na przyszłość wszystko będzie zawierane na piśmie.
Nie ma pan żalu do trenera, że zawiódł oczekiwania, a nie wywiązał się z tego, co ustaliliście? Warta ma kłopoty finansowe, a taki wciąż nierozwiązany kontrakt to dodatkowe obciążenie.
- Oczywiście, że mam żal. Czerniawski będzie za to pokutował w przyszłości. Myślę, że po tym co zrobił w Warcie, może mieć duży kłopot ze znalezieniem dobrej pracy.
Chyba pluje pan sobie w brodę, że w ogóle zatrudniał trenera Czerniawskiego...
- Teraz mogę tak powiedzieć. Biorę to na siebie i muszę przyznać, że popełniłem straszny błąd, którego nie da się tak szybko naprawić.
Najgorsze jest chyba to, że od rundy wiosennej ubiegłego sezonu Warta zaczęła robić wielkie kroki do tyłu. Nic nie zostało z poukładanego zespołu, który zostawił po sobie trener Bogusław Baniak.
- Nie ma co ukrywać, że ostatni rok to w naszym wykonaniu staczanie się po równi pochyłej. W rezultacie zimę spędzimy na miejscu spadkowym. Bardzo liczyłem, że wygramy chociaż ostatnie spotkanie z Górnikiem Polkowice. To pozwoliłoby nam utrzymać bezpośredni kontakt z bezpieczną strefą. 17 punktów nie byłoby takie najgorsze. Mamy jednak tylko 14.
Temat odejścia trenera Czerniawskiego pojawił się podobno już latem, ale wówczas nie zdecydował się pan na taką zmianę...
- Latem poczyniliśmy ustalenia, o których mówiłem wcześniej. Gdyby Warta znalazła się na niskim miejscu w tabeli - w pobliżu strefy spadkowej - szkoleniowiec miał podać się do dymisji. Co było dalej, wszyscy wiedzą. Nie dotrzymał słowa.
Czym to motywował?
- Jego tłumaczenia nie były nadzwyczajne. Po przegranych meczach mówił, że nic takiego się nie stało, bo Warta nie spadła w tabeli. Każdy chyba wie, że to przecież żadne usprawiedliwienie. Przez długi czas nie znajdowaliśmy się w strefie spadkowej tylko dlatego, że inne drużyny grały jeszcze słabiej niż my. W tym sezonie układ sił w dolnej części stawki jest dość wyrównany. Poziom zespołów bijących się o utrzymanie jest zbliżony, dlatego różnice punktowe nie są duże.
Jaka będzie przyszłość trenera Ryszarda Łukasika? Na pewno nie było mu łatwo, gdy przejął zespół w trakcie rundy, jednak zaledwie trzy punkty w pięciu meczach dają do myślenia...
- Tak naprawdę wszystko zależy od dalszych losów klubu. Jeśli uda nam się założyć spółkę akcyjną i pozyskać sponsorów, to wtedy możemy myśleć o alternatywach.
A jaka jest aktualna sytuacja finansowa?
- Tak samo tragiczna jak nasze miejsce w tabeli.
Kiedy można spodziewać się jakiejkolwiek poprawy?
- Bardzo chciałbym, żebyśmy mieli spokojne święta. Cały czas dążymy do znalezienia sponsora, który pomógłby nam dźwignąć się z kłopotów. Rozmowy nie są jednak łatwe. Każdy zdaje sobie sprawę, że utrzymanie Warty na wysokim poziomie sportowym wymaga niemałych nakładów. Z drugiej strony jestem zdania, że nasz obecny potencjał jest dużo większy niż wskazują na to wyniki. Myślę, że wszyscy pamiętają, iż jesienią potrafiliśmy wygrać z ŁKS 4:1. To pokazuje, że nie trzeba robić rewolucji kadrowej. Ta drużyna potrzebuje wzmocnień przede wszystkim w obronie, natomiast pozostałe formacje wymagają co najwyżej kosmetyki. Wyniki mogłyby być lepsze, gdyby nie ciągłe problemy z pieniędzmi. To obniża morale zawodników i czasem budzi niechęć.
Wpływa także na zaangażowanie, co niestety było widać w niektórych jesiennych meczach...
- Z przykrością stwierdzam, że w naszym klubie jest problem z wytworzeniem odpowiedniego poziomu adrenaliny przed spotkaniami. To zadanie powinno należeć przede wszystkim do trenera.
Na początku sezonu powrócił temat gruntów, na których znajduje się stadion im. Edmunda Szyca. Gdyby sprzedaż tego terenu wreszcie została sfinalizowana, to Warta zyskałaby ok. 4 mln dolarów. Czy w tej sprawie są jakiekolwiek postępy?
- Wszystko stoi w miejscu. Nadal nie zmieniono miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego i raczej nie liczę na szybki przełom. Ubolewam nad tym, bo zastrzyk gotówki bardzo by nam pomógł.
Wróćmy jeszcze do spraw sportowych. Mecz z Górnikiem Polkowice obserwował z trybun trener Bogusław Baniak. Nie wierzę, że jego obecność na Stadionie Miejskim była przypadkowa...
- Zapewniam, iż zaproszenie dla trenera nie wypłynęło ode mnie, aczkolwiek bardzo się ucieszyłem, że przyjechał.
Nie marzy się panu ponowne zatrudnienie tego szkoleniowca? Akurat on potrafił wytworzyć adrenalinę i "żył" na ławce rezerwowych...
- O marzeniach będziemy mówić, gdy znajdą się na to środki. Niestety trzeba jeszcze poczekać. Wszystkie zmiany kadrowe są ściśle związane z tym, czy utworzymy spółkę i czy uda nam się pozyskać sponsora.
Na jakim etapie są te działania?
- Jestem już po rozmowach z kilkoma firmami. Część z nich nam odmówiła, ale nadal negocjujemy z innymi, które się wahają. Tak naprawdę założenie spółki akcyjnej to żaden problem. Na to potrzeba tylko 50 tys. zł. Tylko po co dokonywać takiego przekształcenia, jeśli nic ono nie da? Utworzenie spółki ma sens wtedy, gdy znajdziemy sponsora, który zadeklaruje finansowanie klubu co najmniej do 2012 roku. Na chwilę obecną pozytyw jest taki, że chodzą słuchy, iż od nowego sezonu do I-ligowców trafi więcej pieniędzy z PZPN i praw telewizyjnych. Powinno być zatem nieco łatwiej. Najpierw jednak musimy się utrzymać.