Analiza SportoweFakty.pl - Wtopy dekady

Lada dzień znacznie zmniejszy się liczba polskich zespołów w europejskich pucharach. Ruch Chorzów jest już pozbawiony szans w pojedynku z Austrią Wiedeń. Piłkarze Jagiellonii Białystok do Salonik jadą powalczyć, jednak w ich przypadku koniec będzie zapewne taki sam. Nóż na gardle ma krakowska Wisła, która po beznadziejnym meczu, musi odrabiać straty na trudnym terenie w Azerbejdżanie. Największe szanse na awans do kolejnej rundy rozgrywek ma Lech Poznań, lecz podopieczni Jacka Zielińskiego, również muszą odrabiać straty. Postanowiliśmy sprawdzić czy opinia o potężnym kryzysie, jaki dotknął polski futbol jest prawdziwa. Okazuje się, że liczba obecnych kompromitacji w europejskich pucharach, znacznie przewyższa liczbę podobnych "osiągnięć" z początku tej dekady, co świadczy niestety na korzyść głoszonej tezy o upadku polskiej piłki.

Sukces bodźcem do klęsk

Pod lupę wzięliśmy występy polskich zespołów w eliminacjach Ligi Mistrzów, Pucharze UEFA oraz Lidze Europejskiej z ostatniej dekady. Co nie jest trudne do przewidzenia, polskie zespoły na arenie europejskiej, obecnie ośmieszają się o wiele częściej niż jeszcze kilka lat temu. Pierwszą realną wpadką w tej dekadzie, był remis Amiki Wronki z FC Vaduz. Klub ze stolicy Liechtensteinu, na co dzień występujący w lidze szwajcarskiej, zdołał zremisować w jednym ze spotkań 3:3. Mimo to, awans do kolejnej rundy uzyskał polski zespół, który w rewanżu wygrał 3:0. Jak widać, 10 lat temu polskie zespoły mogły sobie pozwolić na wpadkę, bowiem bądź co bądź, większych problemów z ogrywaniem słabszych rywali nie miały. Nie licząc odpadnięcia Pogoni Szczecin z islandzkim Fylkirem Reykjavik, przez trzy pierwsze sezony pucharowe kończącej się dekady, polskie zespoły nie miały problemów z mniej lub bardziej egzotycznymi rywalami. Sezon 2002/2003 zapadł w pamięć polskim kibicom, gdyż polskie zespoły spisywały się bardzo dobrze. Co prawda Legia Warszawa, Amica Wronki i Polonia Warszawa w efekcie wiele nie osiągnęły, jednak po drodze bezlitośnie ogrywały kilkoma bramkami rywali w rundach eliminacyjnych. Czarne Koszule nawet po wpadce na Das Antas, potrafiły w rewanżu pokonać późniejszego tryumfatora rozgrywek FC Porto 2:0. Nie to jednak kibice najbardziej zapamiętali, lecz pasjonujące boje krakowskiej Wisły z AC Parmą, Schalke 04 Gelsenkirchen i Lazio Rzym. Wydawało się, że w polskiej piłce coś drgnęło, gdyż kilka miesięcy wcześniej, biało-czerwoni po szesnastu latach przerwy pojawili się na Mistrzostwach Świata w Korei Południowej i Japonii. Tak się tylko wydawało, bowiem bardzo szybko sytuacja się odwróciła...

Miało być dobrze, wyszło jeszcze gorzej

Od tego czasu, polskie zespoły zaczęły się częściej kompromitować. Jeśli już uzyskiwały awans, to zazwyczaj wywalczony z trudem. Sezon 2003/2004 Pucharu UEFA, to pierwszy tasiemiec pt. "Męczarnie polskiego kibica". Najpierw już w rundzie kwalifikacyjnej, Wisła Płock i GKS Katowice dały się wyrzucić za burtę rozgrywek zespołom z Łotwy i Macedonii. Piłkarze z Płocka po przywiezieniu remisu 1:1 z Ventspils, byli pewni awansu. Tyle że w rewanżu również zanotowano remis, lecz wyższy (2:2) co w efekcie promowało łotewski zespół. W Polaków najwyraźniej wstąpił kompleks Łotwy, bowiem kilka tygodniu później reprezentacja pod wodzą Zbigniewa Bońka przegrała w Warszawie z Łotyszami 0:1. Jak się później okazało, porażka ta w znacznej mierze zdecydowała o braku awansu na Mistrzostwa Europy w Portugalii. GKS Katowice odpadł natomiast z Cementarnicą Skopje. W Katowicach panowała iście grobowa atmosfera, gdy padła efektowna bramka dla Macedończyków, będąca jednocześnie gwoździem do trumny tego zasłużonego klubu. W kanon remisów z bliżej nieznanymi zespołami, znakomicie wpisała się Wisła Kraków. Miała powtórzyć tryumfalny marsz sprzed roku a skończyło się na 210 minutach bez bramki w dwumeczu z norweską Valerengą. Ponadto podopieczni Kjetila Rekdala lepiej wykonywali jedenastki i Henryk Kasperczak mógł się żegnać z klubem z ulicy Reymonta. Wisła szła w zaparte i rok później, poległa w wyjazdowym starciu z Dinamo Tbilisi 1:2. Wówczas jednak nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że krakowianie mogą odpaść, gdyż personalnie wyglądali o wiele lepiej niż Gruzini. Nic to, seria głupich błędów w rewanżu i w efekcie 4:3. Bilans bramek zdobytych na wyjeździe, ponownie promował rywali Polaków. Zanim skompromitowała się Wisła, uczynił to Lech Poznań, który dostał dwa razy łupnia do zera od Czeczenów z Tereka Grozny. Niby tylko 0:1, ale polskiemu zespołowi nie wypadało tak przegrywać...

Początek kryzysu

W drugim pięcioleciu tej dekady, polskim zespołom coraz trudniej było osiągać sukcesy w Europie. Różnicę pomiędzy rodzimymi drużynami a resztą Europy, pokazało szwajcarskie FC Zurich w dwumeczu z warszawską Legią w sezonie 2005/2006. Wojskowi ulegli Szwajcarom w dwumeczu aż 1:5. Kolejny raz skompromitowała się Wisła, która tym razem została znokautowana przez drugorzędny zespół z Portugalii, Vitorię Guimaraes. 0:4 w dwumeczu to był bardzo wymowny wynik. Aż dziw bierze, że filar defensywy portugalskiego zespołu Brazylijczyk Cleber, chciał wzmocnić zespół, który kilka miesięcy wcześniej tak rozgromił. Wraz z awansem na kolejne Mistrzostwa Świata w Niemczech oraz pierwszym w historii na Mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii, polskie zespoły chwilowo przestały się kompromitować w starciu z mało znanymi w Europie rywalami. W sezonie 2006/2007 Zagłębie Lubin co prawda nie dało rady białoruskiemu Dynamu Mińsk, ale zasadniczo nasze zespoły z mniejszą lub większą łatwością, jednak odprawiały zespoły ze słabszych piłkarsko krajów. Koszmar wrócił tuż po nieudanych dla biało-czerwonych Mistrzostwach Europy. Wielu kibiców, właśnie na okres EURO 2008 wskazuje jako na moment, w którym polska piłka niebezpiecznie zaczęła dryfować na dno. Kolejne wydarzenia tylko zdają się tę tezę potwierdzać. W sezonie 2008/2009, polskie zespoły uniknęły jeszcze wielkich kompromitacji, choć rywalizacja Legii Warszawa z FK Moskwa, przegrana w dwumeczu 1:4, potwierdzała sporą różnicę klas. Brak awansu na kolejne Mistrzostwa Świata w Republice Południowej Afryki, zbiegł się z coraz większą nieporadnością polskich zespołów na europejskiej arenie. Burza, która rozpętała się wokół ówczesnego selekcjonera Leo Beenhakkera, była niczym, wobec tej, jaka stała się udziałem trenera Macieja Skorży i znów... Wisły Kraków.

Elitarna lewatywa

Rok w rok, polski zespół przystępuje z wielkimi nadziejami do eliminacji Ligi Mistrzów. I jak co roku, przygoda z elitarnymi rozgrywkami, kończy się dla nas w przedbiegach. Co sezon ma być inaczej, tymczasem następnie wychodzi jak zwykle. W sezonie 2009/2010, mistrz Polski wyleciał z eliminacji już w drugiej rundzie a jego pogromcą została estońska Levadia Tallin. Po tej klęsce pod Wawelem zawrzało, jednak Bogusław Cupiał zdecydował się nie zwalniać trenera Skorży. Głową klęskę przypłacił za to dyrektor sportowy Jacek Bednarz. W trakcie sezonu ligowego Skorża i tak stracił pracę a zastąpił go... Henryk Kasperczak. Skorża potknął się w europejskich pucharach, lecz w lidze szło mu nieźle, gdyż wywalczył z Białą Gwiazdą dwa tytuły mistrza Polski z rzędu. Kasperczak potknął się wiosną właśnie w lidze, ale podobnie jak wcześniej obecny szkoleniowiec Legii Warszawa, otrzymał drugą szansę. Teraz ma nóż na gardle, po tym jak jego zespół skompromitował się z Karabachem Agdam. Wisła wyraźnie przegrała w Krakowie z Azerami a 0:1 to najniższy wymiar kary. Teraz w gorącym Azerbejdżanie, krakowianie muszą awansować dalej, by Kasperczak zachował swoją posadę. Tak czy inaczej, niesmak pozostanie. Podobnie zresztą jak po dwumeczu Lecha Poznań z innym azerskim zespołem Interem Baku, który Kolejorz tydzień wcześniej odprawił dopiero w dramatycznej serii rzutów karnych. Podopieczni Jacka Zielińskiego mieli łatwo awansować do kolejnej rundy a omal nie skończyli jak Wisła w poprzednim sezonie. Niesmak towarzyszył również awansowi Ruchu Chorzów do trzeciej rundy eliminacyjnej. Niebiescy zaledwie po dwóch remisach (!), różnicą bramek strzelonych na wyjeździe, wyeliminowali maltańską La Valettę.

Na stojaka

Bez względu na to, jaki będzie rezultat potyczki Wisły z Karabachem Agdam, polski kibic przestał już udawać, że nic się nie dzieje. Bardzo pozytywną reakcją, choć spóźnioną, są także głosy ekspertów bijących na alarm. Wielu z nich, na czele z byłymi reprezentantami Polski Zbigniewem Bońkiem i Radosławem Gilewiczem, zwraca uwagę na problem przepłacania polskich piłkarzy. Uwagę na to zwrócił nawet dyrektor sportowy PZPN Jerzy Engel. Pieniądze, jakie piłkarze w Polsce otrzymują za swoją grę, są niewspółmierne nie tylko do uzyskiwanych przez nich wyników, ale także zwykłych piłkarskich umiejętności. Do tego dochodzi jeszcze ambicja i złość sportowa a w zasadzie jej brak. Dodawszy skupowanych zewsząd obcokrajowców trzeciego rzutu z Bałkanów i Brazylii, rysuje się mierny i niezbyt rokujący na przyszłość obraz polskiej piłki. Zmiana tej degrengolady łatwo nie przyjdzie. Przede wszystkim powinni uderzyć się w pierś ci, których rola w rozpieszczeniu polskich "gwiazdorów" piłki nożnej, jest ogromna. Mowa tu oczywiście o menedżerach żądających coraz to większych prowizji a co za tym idzie coraz większych płac dla swych klientów i właścicielach oraz prezesach, rozdających pieniądze bez opamiętania na prawo i lewo. Nie jest przypadkiem, że na początku dekady, gdy polskie zespoły remisowały z tuzami typu Vardar Skopje, Omonia Nikozja, Skonto Ryga czy FC Vaduz, następnie i tak łatwo przechodziły dalej. Teraz nawet nie gramy jak równy z równym z Azerami, którzy na przestrzeni dwóch tygodni ograli dwa czołowe polskie zespoły do zera i to w Polsce! To nie jest tylko kwestia pójścia do przodu przez słabsze dotychczas piłkarsko kraje. Przede wszystkim jest to wypadkowa naszego stania w miejscu.

Źródło artykułu: