Anna Soboń: W meczu z Flotą zabrakło cię w składzie, natomiast w spotkaniu z Sandecją pokazałeś się z bardzo dobrej strony.
Michał Wróbel: Decyzją trenera nie zagrałem w Świnoujściu. To jego prawo, w meczu z Sandecją stanąłem między słupkami i broniło mi się bardzo dobrze. W drugiej połowie w sumie też, aż do momentu, kiedy w nasze szyki wdarło się trochę rozluźnienia przy stanie 3:0, ale ogólnie swój występ oceniam jako dobry. Bramkarz zawsze jest tak dobry, jak jego ostatni mecz. Cieszę się, że mogłem w tym meczu pomóc kolegom. Wydaje mi się, że zrobiłem to, co do mnie należało.
Więcej gratulacji napływało od ostrowieckich czy zabrzańskich kibiców?
- Najwięcej gratulacji dostałem z Zabrza. Moja skrzynka pocztowa w pewnym momencie nie nadążała z wyświetlaniem wszystkich. Jest to bardzo miłe i sympatyczne, bo jak wiadomo jestem wychowankiem Górnika. Miło, że ludzie mnie pamiętają i jeszcze nie raz chciałbym przysporzyć radości tak samo im, jak i ostrowieckim kibicom.
Myślałeś, że kiedyś swoją dobrą grą możesz pomóc Górnikowi?
- Pierwsze wiadomości zacząłem dostawać już w piątek po tym, jak Górnik wygrał z ŁKS Łódź. Wszyscy wchodzili mi na ambicję, żebym pomógł swojemu ukochanemu klubowi. Cieszę się, że się udało. Mam nadzieję, że ostrowieckim kibicom to zwycięstwo dało niemniej radości.
Sandecja jak na zespół z czuba tabeli chyba troszkę rozczarowała?
- Widać było, że grają dobrą, szybką piłkę na jeden kontakt, co nam w pierwszej połowie sprawiało dużo problemów. Jednak gdy już dochodzili do dobrych sytuacji, albo nie trafiali w bramkę, albo udawało mi się wybronić. My też jednak zagraliśmy bardzo dobrze, bo nikt ot tak sobie nie strzela trzeciej drużynie w tabeli trzech bramek. Mieliśmy okazje by strzelić kolejne, ale i Sandecja również mogła to zrobić. Dobrze, że na początku nie zdołali otworzyć wyniku, bo wtedy mogłoby być rożnie. Szczęście mieliśmy też w 82 minucie, kiedy to szli 3 na 1, jednak skończyło się niecelnym dograniem. Wynik 3:2 na dziesięć minut przed końcem mógłby gwarantować spore emocje.
W pierwszej połowie to KSZO grał w piłkę, a Sandecja strzelała na bramkę.
- Oni mają kilku zawodników bardzo dobrze wyszkolonych technicznie z halówki. Paru z nich zostało już mistrzami Polski. Uwielbiają kombinacyjną grę na małym terenie. Może nawet nie było widać, że to oni prowadzą grę, ale mieli sporą łatwość w dochodzeniu do sytuacji i oddawaniu strzałów na bramkę. Stwarzali sobie sytuacje krótkimi podaniami na małym terenie.
Nawet udało się strzelić bramkę, niestety nie uznaną.
- Próbowaliśmy się w pierwszej połowie odgryzać, nawet strzeliliśmy bramkę, ale nie uznaną. Ponoć był spalony, nie wiem, w telewizji nie było widać. Nie widziałem, że Adaś stracił w tej akcji buta, więc spalonego też bym nie zobaczył. Za daleko jak dla mnie (śmiech).
Kilkakrotna interwencja w sytuacji podbramkowej daje się we znaki, jednak ty nie miałeś problemów ze skuteczną obroną.
- W momencie, kiedy cały czas kontrolujesz piłkę, nie brakuje powietrza. To się czuje dopiero wtedy, gdy piłka już gdzieś wyjdzie. Myślę, że za czwartym, piątym razem mógłbym mieć już problem z szybkim wstaniem, ale dopóki piłka jest w grze, nie odczuwa się takiego zmęczenia. Dopiero gdy jest przerwa w grze, to można odetchnąć i pomyśleć co się stało.
Bramkarze muszą mieć również niezłą kondycje?
- Bramkarz nie biega cały czas po boisku, ale musi być przygotowany na dwie, trzy bardzo szybkie interwencje. Chyba jeszcze nie miałem w swojej przygodzie z piłką okazji, żeby aż cztery razy bronić pod rząd. To się zdarza na treningach, zwłaszcza gdy się koledzy bawią w piątce.