W poprzednim sezonie Lech Poznań dotarł do ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy, tocząc kapitalne boje z takimi zespołami jak Villarreal czy Fiorentina. Po tym pozostało już jednak tylko piękne wspomnienie. Kolejorz w obecnej kampanii nie zagra nawet w fazie grupowej LKE. W III rundzie eliminacji przegrał 3:4 w dwumeczu ze Spartakiem Trnawa. Wygrał pierwsze spotkanie jedną bramką, a do drugiego podszedł, tak jakby brakowało mu determinacji. Piłkarsko był słabszy od rywali, a to przecież miało się nie wydarzyć.
- Myślę, że Lech nie zlekceważył przeciwnika. W pierwszym meczu padł wynik 2:1, więc sytuacja w dwumeczu była na styku. Spartak w rewanżu zagrał dobry mecz i Lech na tle tej drużyny miał spore problemy. Też takich bramek, jak ta trzecia strzelona przez piłkarza Spartaka przewrotką, nie widzimy zbyt często. Nie zakładam, że jest to wytrenowane. Natomiast nie ma wątpliwości, że Lechowi niewiele wychodziło - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Maciej Murawski, były reprezentant Polski, ekspert Canal+ Sport.
- Stres i presja sprawiły, że Lech grał nerwowo, a gdy jest nerwowo, to trudno o stworzenie kombinacyjnej akcji, która mogłaby dać potencjalne zagrożenie pod bramką przeciwnika. Brakowało też dokładności. Nie było determinacji w defensywie i spokoju. Myślałem, że Kolejorz jest wyraźnym faworytem tego dwumeczu, ale jednak w rewanżu Słowacy utarli mu nosa - dodał Murawski.
ZOBACZ WIDEO: Brak komunikacji i panika. O co chodziło z Fernando Santosem?
Szwankowało kilka elementów
W rewanżu ze Spartakiem Lech był drużyną nie do poznania. Choć w przeszłości zdarzyły się Lechitom potężne wpadki w europejskich pucharach, to teraz nic tego nie zapowiadało. Kolejorz rozpoczął nawet bardzo dobrze rozgrywki ligowe, co w poprzednim sezonie nie miało miejsca.
Tymczasem na Słowacji zobaczyliśmy bezzębną drużynę. Począwszy od obrony zawiodło kilka elementów. Dziwić może m.in. fakt, że podopieczni Johna van den Broma stworzyli sobie w rewanżu tak mało okazji strzeleckich, a przecież dysponują sporym potencjałem w ofensywie.
- Coś negatywnego stało się, kiedy Lech stracił bramkę na 0:1. Kompletnie stracił rytm. Wcześniej też tak jakby na siłę próbował bronić wynik, wycofał się trochę, przestał grać płynnie, później nie podejmował ryzyka, cofnął się do defensywy. Jest to zaskakujące zachowanie. Może liga słowacka nie należy do lig prowincjonalnych i bardzo słabych, ale Spartak Trnava nie jest oczywiście zespołem nie do przejścia - wyjaśnia Murawski.
Nasz rozmówca zwrócił także uwagę na dwie inne rzeczy. Po pierwsze Lechici zostali wyeliminowani z europejskich pucharów przez zespół złożony z kilku graczy, którzy nie poradzili sobie w Polsce. Po drugie kibice Spartaka stworzyli taką atmosferę, że Lech mógł się poczuć jak w małym piekiełku.
- Kojarzyliśmy kilku piłkarzy gospodarzy, którzy grywali w Ekstraklasie bez większego błysku, a teraz nas wyeliminowali. Lech tymczasem się nie osłabił, miał świetny poprzedni sezon w Europie i nic nie wskazywało na to, by powinien mieć problemy w III rundzie eliminacji Ligi Konferencji Europy. Kiedyś słowackie drużyny sprawiały nam kłopoty, ale wydawało się, że w ostatnich latach zrobiliśmy taki postęp, by je pokonywać. Rzeczywistość okazała się inna - ocenia Murawski.
- Byłem zaskoczony tym faktem, że Spartaka wspierało tak wielu kibiców, bo jednak liga słowacka kojarzy zazwyczaj się z mniejszymi obiektami. W dodatku ci fani żywiołowo reagowali na boiskowe wydarzenia i "pchali" gospodarzy do zwycięstwa - podkreśla.
Horror i powód do obaw
W czwartek spośród polskich zespołów do IV rundy Ligi Konferencji Europy awansowała tylko Legia Warszawa. Pogoń Szczecin pokonała Gent 2:1, ale w pierwszym spotkaniu przegrał 0:5, więc nie było mowy o walce o przepustkę do kolejnej fazy kwalifikacji. Lech zawiódł, a Legia? Dostarczyła kibicom palpitacji serca. Po przegranym pierwszym starciu z Austrią Wiedeń 1:2 w rewanżu zwyciężyła 5:3, strzelając decydującą bramkę w 10. minucie doliczonego czasu gry.
- Legia przeszła dalej po zwariowanym meczu. Przed rywalizacją z Austrią Wiedeń twierdziłem, że są niemałe szanse na awans do kolejnej rundy. Po pierwszym spotkaniu ten optymizm nieco opadł, tym bardziej że Legia poniosła porażkę na własnym stadionie. Z drugiej strony do pewnego czasu ta gra wyglądała dobrze, a zespół tracił bramki w głupi sposób - podkreśla nasz rozmówca.
- Drugie spotkanie wydawało się trudniejsze, ale przez większość czasu wszystko układało się bardzo dobrze. Legia prowadziła nawet 3:0. Ale straciła mecz spod kontroli. Skończyło się 5:3 i z jednej strony uwielbiamy oglądać tak emocjonujące mecze z happy-endem, a z drugiej strony trzeba przyznać, że z taką grą w defensywie Legia niewiele zdziała. Przecież nie zawsze przy tylu straconych bramkach będzie w stanie strzelić ich aż pięć. Postawa w obronie jest zatem natychmiastowo do poprawy - kończy.
Gra Legii w defensywie nie bez powodu została poruszona. W każdym z czterech meczów w europejskich pucharach wicemistrzowie Polski tracili co najmniej dwie bramki. Łącznie do ich siatki rywale trafiali aż dziewięć razy.
Tymczasem na horyzoncie jest już ostatni krok do fazy grupowej LKE. Trudno będzie, by go postawić, bo rywalem warszawian będzie duński Midtjylland. Pierwsze spotkanie pomiędzy tymi zespołami odbędzie się już 24 sierpnia.
Dawid Franek, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Lech stracił wiarę po trzecim golu. "Opadliśmy mentalnie"