Jarosław Kowal: Jest pan obecnie najlepszym polskim deblistą (oczywiście wraz z Mariuszem Fyrstenbergiem), ale w dzieciństwie marzył pan pewnie, by odnosić sukcesy w grze pojedynczej. Nie mylę się?
Marcin Matkowski: Tak, jak każdy marzyłem o sukcesach w grze pojedynczej,
ale przyszły w deblu, więc dobrze, że tak się stało.
Wydawało się, że para Fyrstenberg/Matkowski ma problemy z powrotem do bardzo dobrej dyspozycji, tymczasem turniej w Barcelonie utwierdza nas w przekonaniu, że tak nie jest...
- Wyniki ostatnio nie były takie, jakie były oczekiwania nasze oraz naszych kibiców, ale gra była niezła. Wiedzieliśmy więc, że musimy tylko spokojnie czekać na dobre rezultaty, które w końcu powinny przyjść. Mam nadzieję, że od turnieju w Barcelonie będzie już tylko coraz lepiej.
W finale przegraliście z braćmi Bobem i Mike'iem Bryanami. Czy jest szansa na to, aby ich dominacja w grze podwójnej dobiegła końca?
- Być może nie będą już wygrywali każdego turnieju, jak to czynili ostatnimi czasy, ale i tak myślę, że w dalszym ciągu są najlepszą parą na świecie i skończą rok na pierwszym miejscu.
Jakie są szanse na to, że Frytę i Matkę zobaczymy pod koniec roku na turnieju mistrzów?
- Pół na pół. Mamy teraz dość dużą pewność siebie, ale zależy, co się stanie na turniejach rozgrywanych na kortach ziemnych i trawiastych. Jeżeli będziemy w "ósemce" rankingu ATP Doubles Race, albo przynajmniej blisko niej, tuż po Wimbledonie, to szanse wówczas będą duże.
Najprawdopodobniej wraz z Mariuszem będziecie naszymi reprezentantami na turnieju w Pekinie. Co się czuje przed tak ważną imprezą? Zdenerwowanie? Poczucie odpowiedzialności?
- Uważam, że nasz pierwszy start na igrzyskach, w Atanech, bardzo nam pomoże w przygotowaniach do tegorocznych igrzysk, bo jednak turniej olimpijski jest zupełnie inny niż na przykład zawody cyklu ATP Tour. Towarzyszy mu inna presja i inne otoczenie, dlatego bagaż doświadczeń z Aten da nam na pewno bardzo dużo. Igrzyska to zaszczyt dla każdego sportowca. W Atenach był dla nas tym większy, że tylko my reprezentowaliśmy naszą dyscyplinę. Teraz zarówno my jak i Aga Radwańska możemy być pewni występu w Pekinie.
Czy to że turniej olimpijski rządzi się swoimi prawami, oznacza, że będzie łatwiej o
sprawienie niespodzianki?
- Będzie to bardzo ciężki turniej, ale w Atenach było dużo niespodzianek. Mam nadzieję, że w Pekinie będzie tak samo.
Z jakimi zatem celami jedziecie do Pekinu?
- Jedziemy po medal! Zakładanie czego innego byłoby nie na miejscu. A zdobycie medalu jest zdecydowanie w naszym zasięgu.
Cztery lata temu, w Atenach, nie wyszło. Przegraliście już w pierwszej rundzie z Federerem i Allegro. Jak wspomina pan tamten turniej?
- Już sam fakt zakwalifikowania się był dla nas wielkim osiągnięciem, bo jeszcze rok przed igrzyskami nikt nie myślał, że tenis polski będzie na nich reprezentowany. A co do samego meczu: oni byli lepsi, a poza tym wtedy jeszcze chyba nie byliśmy gotowi do wygrywania z takimi zawodnikami jak Federer czy najlepsze deble na świecie.
Zmieńmy temat. Obecnie męski tenis w Polsce stoi na bardzo kiepskim poziomie. Jaka jest szansa na poprawę tej sytuacji? Czy widać światełko w tunelu?
- Uważam, że jest to przejściowa sytuacja. Michał Przysiężny wraca po kontuzji, Łukasz Kubot będzie grać znowu na swoim dobrym poziomie, Dawid Olejniczak wygrał pierwszy challenger w karierze... No i mamy tez młodych jak Marcin Gawron czy Jerzy Janowicz. Dlatego myślę, że za rok będzie już o wiele lepiej.
Już wiadomo, że nie uda się Polsce awansować w tym roku do Grupy Światowej Pucharu Davisa, ale przed wami bój o utrzymanie się w Grupie I Strefy Euroafrykańskiej z Białorusią. Jakie szanse na zwycięstwo?
- Sześćdziesiąt do czterdziestu dla nas pod warunkiem, że wszyscy będą gotowi na sto procent do gry.
Kto w drużynie waszych lipcowych rywali może wam pokrzyżować plany? Max Mirnyj to już nie ten sam zawodnik...
- Mirnyj i Wołczkow (Wladimir - przyp. red.) to dwie podpory ich daviscupowej drużyny już od kilku lat. O innych zawodnikach w zasadzie nie mam pojęcia, a to prawda, że wymieniona dwójka swoje najlepsze lata ma już za sobą.