Witold Gilarski wystartował 1 marca z Alto de Cativo, oddalonego cztery kilometry od Santa Fe. Kontakt z nim urwał się zaledwie 20 minut po rozpoczęciu wyścigu.
Według informacji portalu dlapilota.pl, po 28 godzinach od zaginięcia nawiązano z nim połączenie. Potwierdzono, że przy lądowaniu nie odniósł żadnych obrażeń i zmierza pieszo w stronę najbliższej cywilizacji.
- Zapytałem, czy nie ma złamań. Powiedział, że nie, że nic mu nie jest, że wylądował i idzie wzdłuż strumyka w kierunku cywilizacji - przekazał paralotniarz Jacek Zakrzewski w materiale stacji TVN24.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Neymar szybko przypomniał o sobie kibicom w Brazylii
Niestety, od tamtej pory kontakt z Witoldem Gilarskim się urwał. Telefon paralotniarza milczy, a urządzenia GPS nie potrafią go zlokalizować. To wzbudza duże zaniepokojenie wśród władz oraz społeczności.
Rozpoczęły się poszukiwania 69-latka. Według kolumbijskich mediów, ekipy ratunkowe wysłały drony i śmigłowce.
Zmobilizowano także lokalnych mieszkańców - za pomoc w odnalezieniu zaginionego sportowca przewidziana jest nagroda. Nie podano jednak dokładnej kwoty.
"Jest silnie zbudowany, ma 175 cm wzrostu, brodę i w chwili zaginięcia nosił okulary powiększające. Miał na sobie również krótkie spodenki i prawdopodobnie jasną koszulę. Gilarski nie mówi po hiszpańsku, jedynie trochę po angielsku i w swoim ojczystym języku" - napisano w ogłoszeniu, cytowanym przez "Eurosport".