Austriacy usłyszeli od Małysza, jak trenuje w Polsce młodzież. "Powariowaliście?"

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Adam Małysz
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Adam Małysz

- Spotykamy się z dużym oporem, bo w narciarstwie alpejskim każdy chciałby robić wszystko sam. Zawodnicy i rodzice nie chcą grup, tylko chcą trenować indywidualnie. W innych krajach nie ma tego problemu - mówi nam Adam Małysz, prezes PZN.

W tym artykule dowiesz się o:

Narciarstwo alpejskie to najpopularniejszy ze sportów zimowych na świecie. W Pucharze Świata, poza nielicznymi startami Maryny Gąsienicy-Daniel i Magdaleny Łuczak, trudno jednak znaleźć polskie nazwiska wśród najlepszych.

Co zatem robi Polski Związek Narciarski, by stworzyć mocną kadrę w tej dyscyplinie sportu, na kim się wzoruje i jakie są rokowania na przyszłość dla polskiego narciarstwa alpejskiego? O tym rozmawialiśmy z prezesem związku Adamem Małyszem.

ZOBACZ WIDEO: Nowy format Ligi Mistrzów pomógł Polakom. "Koło ratunkowe"


Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty: W mistrzostwach świata w narciarstwie alpejskim w Austrii liczyliśmy przede wszystkim na Marynę Gąsienicę-Daniel. Jej 15. miejsce w slalomie gigancie to sukces czy porażka?

Adam Małysz, prezes PZN: Nie ukrywam, że mieliśmy oczekiwania względem Maryny właśnie w tym starcie. Na pewno nie można powiedzieć, że to zły wynik. To rezultat zadowalający, ale oczywiście niedosyt pozostaje. Mogło być jeszcze lepiej.

Wciąż przyzwoite starty Gąsienicy-Daniel w MŚ czy PŚ przekładają się na wzrost zainteresowania narciarstwem alpejskim w Polsce?

Samo zainteresowanie tym sportem w Polsce jest duże. Mamy jednak inny problem. Jest u nas dużo prywatnych klubów i bogatych rodziców, którzy sami finansowo wspierają kariery młodych zawodniczek i zawodników.

Dlaczego to problem?

Przy wielu prywatnych klubach ciężko nam, jako PZN, stworzyć kadry narodowe. Staramy się tworzyć kadry według rankingów, ale też w taki sposób, by zapewnić przyszłość dyscyplinie, stawiając na młodych.

I tutaj spotykamy się z dużym oporem, bo w narciarstwie alpejskim każdy chciałby robić wszystko sam. Zawodnicy i rodzice nie chcą grup, tylko chcą trenować indywidualnie. W innych krajach nie ma tego problemu. O przygotowaniu indywidualnym rozmawia się dopiero w kontekście startów w Pucharze Świata, a nie już na początku kariery.

Czy wygląda to jak w piłce nożnej, że często wymagania rodziców są większe od ich dzieci, które dopiero zaczynają przygodę ze sportem?

Tak. Dzieci mają zbyt dużo startów. Rywalizacja zaczyna się już od młodego wieku i to nie przynosi nic dobrego. W takich zawodach dzieci, ich rodzice, trenerzy klubowi stresują się, przychodzi napięcie, a wtedy trudno kształtować technikę.

Jak Austriacy usłyszeli, że u nas dzieci mają po 40 startów, to zapytali tylko z przerażeniem: powariowaliście?! Od razu dodali, że u nich najmłodsi mają tylko po pięć czy sześć zawodów, a i tak w nich nie rywalizuje się o jak najlepszy czas, tylko bardziej pod względem technicznym: zmagania z torami przeszkód. W Austrii to zabawa i ogólny rozwój dla dzieci, a my od razu chcemy kreować mistrzów. To błąd.

Najlepszych trzeba jednak jakoś wyselekcjonować. Robicie to tak jak w skokach, gdzie funkcjonuje program Orlen Cup?

Tak, w alpejskim program nosi nazwę "Szukamy polskiego mistrza". Jego założenie i schemat działania jest podobny jak w skokach. Zastanawiamy się jednak, czy go nie zmienić, by - jak wspomniałem wcześniej - było w nim dla najmłodszych mniej bezpośredniej rywalizacji, a więcej zabawy i ćwiczeń ogólnorozwojowych. Rywalizacja powinna być tylko raz na jakiś czas, a takie zawody powinny dzieciom sprawiać przede wszystkim frajdę.

W Polsce mamy w ogóle warunki, by wyszkolić zawodników i zawodniczki na wysokim poziomie?

Stoków jest coraz więcej. Teoretycznie od kilku lat jest taka moda, że trzeba wyjeżdżać na lodowce i tam szlifować swoją technikę. Tutaj znowu posłużę się słowami Austriaków, że lodowce nie są dla dzieci. Warunki, które są u nas, nie różnią się od tych w innych krajach europejskich. Wszędzie jest problem z naturalnym śniegiem. Stoki są sztucznie naśnieżane i pod względem infrastruktury nie odbiegamy mocno od najsilniejszych nacji.

Mówi pan o Austriakach, ale czy my - kraj, który nie ma sukcesów w narciarstwie alpejskim - nie powinniśmy się bardziej wzorować na naszych sąsiadach: Czechach i Słowakach, czyli nacjach o podobnym potencjale do nas w tej dyscyplinie?

Słowacy nie dawno jeszcze mieli duże problemy, bowiem były u nich dwa związki, których nie akceptował FIS. Nie są zatem dla nas najlepszym przykładem. Chcemy uczyć się od najlepszych, dlatego o szkoleniu rozmawiamy z potęgami: Austriakami i Norwegami.

Na przykładzie skoczków wiemy jednak, że u nas nie da się 1:1 odwzorować tego, co jest w innych krajach. Na kimś musimy się jednak wzorować i przynajmniej spróbować wprowadzić kilka zasad, które dobrze funkcjonują u innych.

Dlaczego to, co działa w Austrii czy Norwegii, nie może dziś działać u nas?

Mamy tutaj efekt tzw. polskiej ściany. Tłumaczyłem to już Thurnbichlerowi, trenerowi skoczków, w poprzednim sezonie: Polacy są bardziej skryci, nie mówią wprost tego, co myślą. Nie rozmawiają szczerze o problemach, bo boją się konsekwencji. Thomas nie był w stanie tego zrozumieć.

Jak przekonujecie sponsorów do wspierania narciarstwa alpejskiego, gdy nie ma wyników?

Mamy sponsorów, którzy wspierają cały PZN, więc nie tylko skoki narciarskie. Głównym naszym partnerem jest Orlen, więc nie ma problemów, żeby zapewnić finansowe wsparcie dla głównej polskiej kadry w narciarstwie alpejskim.

Kłopot jest niżej - ze wsparciem dla najmłodszych. Podobnie wygląda sytuacja w skokach. W czasach boomu sponsorzy chcieli nawet wspierać kluby skoczków, ale teraz - gdy przyszły gorsze wyniki - tego już nie ma. Jest coraz mniej firm, które chcą wspierać młodszych sportowców, gdy ci nie mają jeszcze wyników. Narciarstwo alpejskie nie różni się tutaj od skoków czy innych dyscyplin w naszym kraju.

Często pada zarzut, że PZN troszczy się tylko o skoki narciarskie, zapominając o narciarstwie alpejskim czy biegach. Jakby się pan odniósł do takich opinii?

W żadnym wypadku. Narciarstwo alpejskie, biegi czy snowboard są dla nas tak samo ważne jak skoki narciarskie. W biegach stworzyliśmy system od Szkół Mistrzostwa Sportowego. Bardzo dobrze rozwija się w naszym kraju snowboard. Największy problem rzeczywiście mamy z narciarstwem alpejskim, ale staramy się to zmienić. Holendrzy czy Belgowie potrafią mieć zawodników, którzy skutecznie są w stanie rywalizować w PŚ, więc dlaczego nie możemy my? Jesteśmy w stanie tę dyscyplinę rozwinąć w naszym kraju.

Rozmawiał Szymon Łożyński, WP SportoweFakty

Komentarze (15)
avatar
Adam Hulok
7.03.2025
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Moje dzieci trenowaly narciarstwo alpejskie przez kilkanascie lat bedac w pierwszej 10 w Polsce wiec wypowiem sie.
40 startów to bzdura.Jako junior max to 15 (ligi regionalne MPP).Tych dzieci
Czytaj całość
avatar
lewian
7.03.2025
Zgłoś do moderacji
5
0
Odpowiedz
Co on wygaduje ! Nie ma szkolenia grupowego, bo nie ma na to pieniędzy ze związku ! Indywidualnie, bo bogaty , który ma kasę szkoli na swój koszt dzieciaka i na obcego nie będzie łożył. 
avatar
MiroSlaw 1000
7.03.2025
Zgłoś do moderacji
7
1
Odpowiedz
Oto autorytet od wszystkiego który o niczym nie ma pojęcia. Już rozwalił polskie narciarstwo! Małysz won że związku 
avatar
Tomasz Mroński
7.03.2025
Zgłoś do moderacji
17
5
Odpowiedz
nigdy nie rozumiałem jak można było zrobić go Prezesem Związku. Tam jest potrzebny człowiek wykształcony, o szerokich horyzontach, ze znajomością języków rzutki, dynamiczny, z kontaktami....Ma Czytaj całość
avatar
Krasnal Kras
7.03.2025
Zgłoś do moderacji
20
2
Odpowiedz
Skoczkiem był dobrym prezesem i człowiekiem marnym do te go bezczelnym 
Zgłoś nielegalne treści