[b]
Patryk Pankowiak, WP SportoweFakty: Jak to się stało, że po ostatnim sezonie w lidze polskiej latem trafił pan do klubu NBA?
Mike Scott, koszykarz zespołu z G-League, Salt Lake City Stars:[/b]
Utah Jazz interesowali się mną jeszcze przed tym, jak trafiłem do Polski. Pracowałem z ich zespołem przez dwa ostatnie lata z rzędu.
Tego roku, kiedy podpisałem kontrakt z klubem z Ostrowa Wielkopolskiego, dwa tygodnie wcześniej trenowałem z Jazz. Powiedzieli mi, że powinienem wrócić za rok, więc tak zrobiłem.
Miał pan podpisać z Utah Jazz kontrakt opiewający na blisko milion dolarów. Jak to faktycznie wyglądało?
Tak, podpisałem z Jazz minimalny, niegwarantowany jednoroczny kontrakt "Exhibit 10", który w przypadku debiutanta może opiewać właśnie na taką sumę. Dali mi szansę na przepracowanie z nimi obozu treningowego przed sezonem z pierwszym zespołem.
Mieliśmy w składzie dwudziestu zawodników (maksimum w okresie przygotowawczym wynosi 20, a w trakcie sezonu 15 - przyp. red.), więc trzeba było dokonać cięć. Klub postanowił mnie wysłać do drugiej drużyny.
W ten sposób trafił pan do zespołu Salt Lake City Stars. Tu warunki finansowe nie były tak atrakcyjne?
Tak, w drużynie Stars zarobię mniej, ale klub zapłacił mi za wypełniony kontrakt i czas spędzony z Jazz.
W Ostrowie Wielkopolskim w pewnym momencie kibice dość krytycznie oceniali pana grę. Te głosy wpływały negatywnie i bolały?
[color=#222222]Nie powiedziałbym, że mnie bolały. Miałem świadomość, że robię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc drużynie w odnoszeniu zwycięstw. W życiu ludzie dostrzegają tylko te złe rzeczy. Tak naprawdę początek sezonu mieliśmy bardzo dobry, wtedy nikt nic nie mówił.
[/color]Kibice chwalili i poklepywali po plecach. Później przydarzyła mi się kontuzja i miałem kiepski miesiąc. Ludzie nie zdawali sobie nawet z tego sprawy, że powrót po urazie może być trudny. Krytykowali mnie i chcieli odesłać do domu, ale nie przejmowałem się tymi rzeczami.
Później udowodnił pan niedowiarkom podczas Pucharu Polski, że jest pan jednak wiodącą postacią drużyny BM Slam Stali, która wygrała całą imprezę.
Kiedy wygraliśmy puchar, było miło. Ale nie był to moment, w którym chciałem powiedzieć - "a nie mówiłem?". To nie w moim stylu. Miałem świadomość tego, co potrafię i co mogę zrobić na parkiecie. Może dla kibiców byłem "nowym Mikiem”, ale tak naprawdę nic się nie zmieniło.
Wygranie tego pucharu uratowało kilka miejsc pracy, w tym moje (śmiech). Byłem po prostu wdzięczny i szczęśliwy, że zdobyliśmy medal i mogłem dzielić tę radość z zespołem.
Czy to prawda, że do Utah Jazz trafił pan z polecenia gwiazdora Chicago Bulls, Zacha LaVine'a?
Nie, nie jest prawdą, że Zach LaVine polecił mnie do zespołu Utah Jazz. Zach ma swoje prywatne życie i swoje sprawy na głowie.
Ale utrzymujecie kontakt, bo to pana dobry znajomy.
Zgadza się, Zach jest mi bliski. Mieszka około piętnastu minut drogi spacerem ode mnie. Cała nasza grupa znajomych urządza sobie w sobotnie wieczory wspólne granie na konsoli (śmiech), odkąd nie możemy wyjść na zewnątrz i się spotykać.
Jak wygląda gra w G-League, czyli na zapleczu NBA?
Liga G-League jest pełna świetnych i utalentowanych zawodników. Wiem, że jest postrzegana jako kiepska z uwagi na zarobki, które są relatywnie niskie. Ale w tej lidze są talenty na miarę NBA. Dla niektórych jest okresem przejściowym. Pierwsze sukcesy w karierze odnosił w niej chociażby Pascal Siakam (teraz gwiazda Toronto Raptors przyp. red).
Zabawne jest dla mnie, że ludzie uważają tę ligę za słabą, a przecież występują w niej też czołowi zawodnicy, którzy niedawno byli bardzo dobrzy w pierwszej dywizji uczelnianych rozgrywek NCAA. Większość z nich po prostu nie chce wyjeżdżać za granicę i być daleko od domu, dlatego zostają w Stanach i tu próbują rozwijać swoje umiejętności.
Pana zespół ma bilans 30-12 i do momentu zawieszenia rozgrywek był liderem swojej konferencji oraz drugim najlepszym zespołem rozgrywek. Były mistrzowskie aspiracje? Ostatni tytuł drużyna z Salt Lake City zdobyła w 2008 roku.
Myślę, że moglibyśmy wygrać ligę. Zwyciężyliśmy w turnieju, który odbywał się w połowie sezonu. Przypominał on Puchar Polski, który wygrałem z drużyną z Ostrowa.
Nie twierdzę, że na pewno wygralibyśmy ligę, ale z pewnością na ten czas byliśmy dobrym zespołem.
Gra pan na co dzień przeciwko wielu utalentowanym zawodnikom, którzy czekają na swoją szansę w NBA. Widziałem starcie pana drużyny z rezerwami Boston Celtics, gdzie gra na przykład gigant z Senegalu, Tacko Fall.
Dokładnie, to tylko obrazuje, jak dobra jest ta liga. Jest mnóstwo graczy, którzy mają papiery na grę w NBA i prawdopodobnie w pewnym momencie dostaną tam szansę.
Jest taka możliwość, by pan został powołany do pierwszego zespołu Utah Jazz?
Trudno powiedzieć. Wiem, że podobam się klubowi Utah Jazz, jako zawodnik i lubią mnie, jako człowieka. Ale nigdy nie wiesz, co się dzieje w głównym biurze organizacji i jakie ruchy przewidują.
Jak zawodnicy Jazz odnoszą się do graczy G-League swojego klubu?
Każdy klub jest inny. Organizacja Jazz jest, jak rodzina. Gracze z drugiego zespołu są tam dobrze traktowani.
Pandemia choroby COVID-19 sparaliżowała cały światowy sport. Jak to się tyczy rozgrywek D-League?
Nie wiemy zbyt dużo na ten temat, ale sądzę, że G-League będzie się kierowała działaniami NBA. Z pewnością scenariusz będzie taki sam, na jaki zdecyduje się liga NBA.
Jest pan wciąż młodym koszykarzem z perspektywami. Jak widzi swoją przyszłość Mike Scott?
Po podpisaniu kontraktu z klubem NBA i występach w G-League już wiem, na czym polega zawodowa koszykówka w Stanach Zjednoczonych. Tu gra się zupełnie inaczej, niż w Europie. Patrząc na to wszystko, wierzysz, że czeka cię gra o najwyższe cele, na najwyższym poziomie. Zdecydowanie o tym marzę.
Czytaj także: "45 to nie 23". Michael Jordan w trakcie fazy play-off wrócił do numeru 23
Michael Jordan numerem jeden na liście LeBrona Jamesa. Kto drugi? Zaskakujący wybór gwiazdy NBA
ZOBACZ WIDEO: Bundesliga. Bayern przygotowuje się do powrotu. "Wszyscy piłkarze są odizolowani"