Ambitna, złożona z zawodników młodego pokolenia drużyna Charlotte Hornets nie wystraszyła się występu w jaskini lwa, rzadko zdobywanej przez przyjezdnych hali Quicken Loans Arena. Szerszenie zagrali bez respektu dla obrońców tytułu. Słusznie, bo tylko w ten sposób podchodząc do tego meczu mogli przeciwstawić się rywalom.
Pierwsza kwarta zobrazowała jednak, ile Hornets brakuje jeszcze do poziomu Cavaliers. Kevin Love zdobył wówczas 15 ze swoich 17 punktów, a gospodarze prowadzili 32:22. Nic nie zwiastowało nadchodzących kłopotów mistrzów i tego, jakoby obraz gry na boisku miał się zmienić. Trener gości, Steve Clifford musiał pozytywnie nastroić swoich podopiecznych, bo ci otworzyli następny fragment od serii 10-2, szybko odrabiając straty. W pewnym momencie zrobiło się nawet 44:41 dla Szerszeni, więc to Kawalerzyści byli zmuszeni gonić wynik.
Obie drużyny wymieniały się ciosami przez większość spotkania. Kiedy Michael Kidd-Gilchrist zdobył dwa punkty na otwarcie decydującej kwarty, goście prowadzili 74:71. Ku niezadowoleniu fanów drużyny z Północnej Karoliny, dla Hornets okazał się to ostatni pozytyw tego dnia. Iman Shumpert trafił za trzy, skuteczną próbę tego samego typu dołożył świetnie dysponowany Channing Frye i wszystko zaczęło układać się tak, jakby chcieli tego mistrzowie.
LeBron James wziął sprawy w swoje ręce, kreował wolną przestrzeń dla kolegów, a ci mu się odwdzięczali, trafiając rzuty. Ostatecznie 31-latek zapisał na swoim koncie 19 punktów, osiem zbiórek oraz osiem asyst. Frye miał 20 oczek (6/12 za 3), a Kyrie Irving także 19 punktów. Ten ostatni spędził na parkiecie tylko 27 minut, Love o minutę mniej. To efekt odpoczynku, który Tyronn Lue dał swoim kluczowych zawodnikom.
Dla Cleveland Cavaliers to ósme zwycięstwo w sezonie 2016/2017. Hornets przegrali dopiero trzecie spotkanie. Na nic im się zdało 21 oczek Kemby Walkera.
Cleveland Cavaliers - Charlotte Hornets 100:93 (33:22, 20:32, 19:18, 29:21)
(Frye 20, James 19, Irving 19, Love 17 - Walker 21, Williams 16, Batum 15)
ZOBACZ WIDEO Trener Kowalkiewicz: nikt się tego nie spodziewał