Wielkie zwycięstwo Golden State Warriors! Podopieczni Steve'a Kerra znów nie pozostawili Cleveland Cavaliers żadnych złudzeń, pokonując ich tym razem aż 33. punktami. Obrońcy tytułu triumfowali ostatecznie 110:77. Draymond Green był świetny, zaaplikował rywalom pięć skutecznych rzutów zza linii 7 metrów i 24 centymetrów, duet Stephen Curry - Klay Thompson dorzucił w sumie osiem celnych prób zza łuku, a Andrew Bogut zanotował pięć bloków. Dużo wsparcia dali także zmiennicy. - Jestem szczęśliwy, że wygraliśmy tę bitwę. Każdy dał coś od siebie, każdy uczestniczył w tym sukcesie - podsumował Thompson.
Goście w pewnym momencie prowadzili 28:22. Nie przypuszczali wówczas, że będzie to dla nich ostatni pozytyw tego wieczoru. Kalifornijczycy doprowadzili do stanu 42:30, notując serię 20-2. Następnie systematycznie powiększali dzielący dystans. Trzecia kwarta była popisem w ich wykonaniu, zakończyła się wynikiem 30:18 i okazała gwoździem do trumny winno-złotych. - Mieliśmy dobrą pierwszą kwartę, ale później było już tylko gorzej. Byli bardziej wytrzymali, mocniejsi od nas - komentował trener Kawalerzystów, Tyronn Lue.
Najbardziej okazałe zwycięstwo w finałach NBA odnieśli Chicago Bulls. Był to 1998 rok, pokonali wtedy Utah Jazz 42 punktami. Warriors dołączyli do pięciu drużyn, które triumfowały 33 oczkami. Odnieśli siódmy najwyższy sukces w historii.
ZOBACZ WIDEO Polacy gonią świat... w tunelu aerodynamicznym (Źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Trudno uwierzyć, iż Kalifornijczycy byli o krok od odpadnięcia. Oklahoma City Thunder utrzymywała stan 3-1 w finale Zachodu. Drużyna Kerra mimo wszystko się nie poddała, pokonała oponentów 4-3, a w niedzielę zanotowała 87. zwycięstwo w całym sezonie. Teraz brak im dwóch, by obronić tytuł. - Tamta seria uczyniła nas silniejszymi. Nie było zabawy, ledwo uciekliśmy spod topora - wspomina szkoleniowiec.
Draymond Green miał w tych play-offach lepsze i gorsze momenty. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, iż w ostatnim czasie więcej było tych słabszych. Tym razem pokazał cały swój kunszt i udowodnił o swojej wartości, zdobywając 28 punktów, siedem zbiórek oraz pięć asyst. Trafił także 5 na 8 rzutów za trzy, tyle samo co cała drużyna Cavaliers (5/23). Stephen Curry dodał 18 oczek i zebrał dziewięć piłek, a Klay Thompson zaaplikował winno-złotym 17 punktów. - Każdy odgrywa swoją rolę. Szalone jest to, że wszyscy możemy grać jeszcze lepiej - twierdzi Curry, dwukrotny MVP (2015, 2016).
Gospodarze umieścili w koszu 44 na 81 oddanych rzutów z gry, rywale tylko 28 na 79. Bez znaczenia okazał się nawet fakt, iż Warriors popełnili aż 20 strat. Cavaliers mieli ich 17. LeBron James zgubił siedem piłek, reszta drużyny dziesięć.
W trzeciej kwarcie przez uraz parkiet zmuszony był opuścić Kevin Love. Ten w 21 minut wywalczył tylko pięć oczek. James miał 19 punktów, osiem zbiórek i dziewięć asyst. - Nie zawiodłem się na naszych chłopakach. Nie jestem też sfrustrowany. Musimy tylko zrobić to wszystko lepiej. Nic na razie nie wygraliśmy - komentował LeBron. - Nie można popełniać tylu strat i oczekiwać, że wygra się przeciwko tak wybitnej drużynie.
Co na to wszystko Cavaliers? Przed nimi dwa mecze u siebie w Quicken Loans Arena. - Jest 2-0. Wszystko się zmienia, jedziemy do Cleveland. Wiemy o tym, że musimy uważać. Mamy duży szacunek dla tego zespołu - zaznacza Steve Kerr.
Golden State Warriors - Cleveland Cavaliers 110:77 (19:21, 33:23, 30:18, 28:15)
Warriors: Green 28, Curry 18, Klay Thompson 17, Barbosa 10, Clark 7, Iguodala 7, Livingston 7, Ezeli 6, Barnes 5, Speights 3, Bogut 2, Rush 0.
Cavaliers: James 19, Jefferson 12, Irving 10, Tristan Thompson 8, Dellavedova 7, Love 5, Mozgov 5, Smith 5, Dahntay Jones 3, Shumpert 3, James Jones 0, Frye 0, Williams 0.
Stan rywalizacji: 2-0 dla Warriors