Po prostu wykorzystałem klauzulę - wywiad z Łukaszem Wiśniewskim, graczem Śląska Wrocław

- Na pewno jest to bardzo miłe uczucie, gdy telefon dzwoni i można wybrać najlepszą ofertę z kilku - mówi Łukasz Wiśniewski w pierwszym wywiadzie po transferze do Śląska Wrocław.

Michał Fałkowski: Jakie to uczucie, gdy odbiera się telefon za telefonem i jest się najbardziej łakomym kąskiem na rynku transferowym?

Łukasz Wiśniewski: Czy byłem najbardziej łakomym kąskiem? Nie sądzę. Trzeba by zapytać w klubach.

Niech pan nie będzie taki skromny. Większość ligi przecież dzwoniła...

- Na pewno jest to bardzo miłe uczucie, gdy telefon dzwoni i można wybrać najlepszą ofertę z kilku.
[ad=rectangle]
Kilku to dokładnie ile?

- A czy jest sens o tym teraz rozmawiać? Mam kontrakt ze Śląskiem Wrocław. Sprawa jest zamknięta.

Z dziennikarskiego, a także czytelniczego punktu widzenia - tak, jest to ciekawe. Przecież nie jest tajemnicą, że zabiegał o pana np. klub ze Szczecina, a także klub z pana rodzinnego miasta, Torunia.

- Dobrze, niech będzie. Wybierałem spośród czterech-pięciu ofert z Polski.

A z zagranicy?

- Były dwie. Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo jedna nie była konkretna, klub potrzebował jeszcze trochę czasu, a druga pojawiła się i... zniknęła. I uprzedzam od razu kolejne pytanie: jestem graczem Śląska bo zależało mi na grze w klubie, który jest w stanie coś wywalczyć, jest w stanie zakończyć sezon sukcesem i nie, niczego nie żałuję. Także tego, że nie gram obecnie zagranicą.

Długo pan czekał zanim PGE Turów Zgorzelec wydał list czystości.

- Trochę to trwało. Kilka dni, ale też ja potrzebowałem kilka dni na to, by podjąć decyzję. Podpisanie kontraktu to był proces, pewne rzeczy musiały się wyjaśnić, rozważałem też wyjazd zagranicę. Kilka spraw jednocześnie, a finał jest taki, że stałem się graczem Śląska.

Problem z PGE Turowem był w dogadaniu się co do szczegółów rozwiązania kontraktu. Z mojej strony wszystko było jasne i klarowne, klub trochę przeciągał, ale ostatecznie wszystko się ułożyło. Ja, podpisując kontrakt z PGE Turowem w lecie 2013 roku, związałem się z klubem i miastem na dwa lata. Niestety, nie udało się wypełnić umowy do końca, ale ja nie miałem takiego zamiaru, gdy podpisywałem umowę. Nie ma jednak czego żałować.

Gdy kiedyś przyjdzie panu wrócić do Zgorzelca, czy to na mecz, czy może prywatnie w jakichś okolicznościach, to poda pan sobie ręce ze wszystkimi?

- Ja się z nikim nie kłóciłem w taki sposób, bym teraz nie mógł się z kimś przywitać. Jak będę w Zgorzelcu, na pewno porozmawiam z tymi ludźmi, z którymi się znam, czy z kolegami z zespołu.

Odniesie się pan do niepotwierdzonych informacji, że jednym z powodów odejścia z PGE Turowa była kłótnia z trenerem Miodragiem Rajkoviciem?

- Zarówno ja, jak i trener Rajković, jesteśmy bardzo ambitnymi ludźmi, którzy do koszykówki podchodzą z taką samą pasją. To zawsze wywołuje jakieś tam emocje, taki jest sport i nie ma co przywiązywać do tego większej wagi.
[b]

Łukasz Wiśniewski zadebiutował w zespole Śląska Wrocław: miał 10 punktów i 8 asyst
Łukasz Wiśniewski zadebiutował w zespole Śląska Wrocław: miał 10 punktów i 8 asyst

Rozmawiałem z trenerem Rajkoviciem po rozwiązaniu kontraktu przez pana. Powiedział mi, że szanuje pana decyzję, bo jest pan jednym z lepszych Polaków, których miał okazję trenować w swojej karierze. To chyba największy komplement, jeśli zawodnik może usłyszeć takie słowa od byłego trenera?[/b]

- Mogę tylko powielić pana słowa.

Prawdą jest, że rozwiązał pan kontrakt z PGE Turowem ze względu na trudności finansowe klubu i niepłacenie pensji na czas?

- Kontrakt rozwiązałem korzystając z klauzuli, którą miałem zawartą w kontrakcie ze względu na pewne okoliczności, i którą wykorzystałem.

Nic pan nie mówi, ale jednocześnie jest w tym treść między wierszami...

- ...

Debiut w Śląsku udał się panu bardzo.

- Nie było jakoś super gładko i przyjemnie, tak jak to słyszałem po meczu. Śląsk ma w tym sezonie problemy z grą na wyjazdach, a do tego liga jest bardzo ciasna i inne zespoły depczą nam po piętach. Stąd presja staje się coraz większa i ze względu na to ten mecz nie był łatwy. Poza tym w Szczecinie zmienił się trener, więc nie do końca wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać.

Ten rzut tuż przed zakończeniem pierwszej połowy. Skopiował pan trafienie z trzeciego meczu finału poprzedniego sezonu. Jeszcze trochę i o takich trójkach będą mówić "rzucił jak Wiśniewski".

- Powiedziałem to zaraz po meczu. Takie rzutu, paradoksalnie, są najłatwiejsze. Nie ma żadnej presji, zegar tyka, nie ma czasu na zastanowienie się, po prostu trzeba rzucić. I rzuca się na luzie. Myślę, że gdyby zapytał pan innych graczy o takie próby, odpowiedzieliby podobnie - że to stosunkowo łatwa sprawa.

Wygraliście różnicą 18 punktów, pan rzucił 10 oczek i miał osiem asyst. Poprzeczka zawieszona wysoko.

- Presja jest nieodłącznym elementem sportu. Trzeba umieć z nią grać i żyć.

Ile treningów odbył pan ze Śląskiem przed meczem?

- Powiedzmy, że ze dwa.

Za dużo więc nie wiedział pan o strategii gry nowego zespołu.

- Coś tam wiedziałem, a przede wszystkim - znałem właściwie wszystkich polskich graczy zespołu i to pomagało mi przy choć minimalnym wdrożeniu się w drużynę. Dodatkowo, bardzo pomogli mi trenerzy.

Kiedyś słyszałem o takiej sytuacji, że przed debiutem nowego zawodnika trener powiedział mu: "Ile minut dostaniesz, zależy od meczu. Ale jak wchodzisz na parkiet, to pamiętaj, że to, co dasz pozytywnego, to twoja zasługa, a to co zrobisz źle, to moja wina".

- Mogę powiedzieć, że właśnie pierwszą część tego zdania od trenera Emila Rajkovicia usłyszałem przed meczem.

Inteligentny koszykarz poradzi sobie w każdych warunkach, nawet po dwóch treningach z zespołem?

- Muszę odnieść do tej kwestii (śmiech)? Chyba nie chcę... Na pewno staram się być pewny siebie i to mi ułatwia wszystko, ale szczęścia też trochę potrzeba.

Źródło artykułu: