Wydawać by się mogło, że już pierwsze spotkanie ćwierćfinałowe między Anwilem Włocławek a Rosą Radom było emocjonujące, ale to, co zafundowały obie drużyny kibicom zgromadzonym w Hali Mistrzów w drugim starciu, przeszło najśmielsze oczekiwania. Po dwóch dogrywkach Rottweilery pokonały rywali 89:85 i prowadzą w serii 2:0.
[ad=rectangle]
- Gratuluję przeciwnikom prowadzenia w serii, ale od razu chcę zaznaczyć, że nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa i po dwóch spotkaniach w Radomiu będziemy chcieli wrócić do Włocławka na starcie numer pięć - mówił trener Wojciech Kamiński.
Koszykarze Rosy Radom prowadzili przez 31 minut w tym spotkaniu, zaś na 75 sekund przed końcem pojedynku wygrywali jeszcze 65:63. Gospodarze jednak doprowadzili do dogrywki po punktach Seida Hajricia.
- Wydawało się, że kontrolujemy to spotkanie w pierwszej połowie. Oczywiście mieliśmy problem z tym, by uciec graczom włocławskiego klubu na bezpieczną przewagę i to zemściło się w końcówce. Gospodarze trafili kilka trójek, a my, zamiast grać spokojnie, w to kluczowej akcji meczu oddaliśmy piłkę w ręce przeciwników przy prowadzeniu dwoma punktami - komentował Kamiński.
Oba zespoły zanotowały w tym meczu po 17 strat, lecz według trenera Rosy to jego koszykarze popełniali błędy w najważniejszych momentach. - Zdecydowanie zabrakło nam cierpliwości w kluczowych chwilach tego meczu, popełnialiśmy straty. Tymczasem trzeba było przetrzymać trochę piłkę, poszanować ją, pograć cierpliwie... Nie ma jednak teraz co płakać. Jedziemy do Radomia i gramy dalej - podsumował szkoleniowiec Rosy.