Poza kiepską skutecznością swoich podopiecznych, opiekun radomian największe pretensje ma o brak realizacji założeń taktycznych. Narzeka, iż przez cały tydzień wszyscy zawodnicy ciężko pracują, przygotowując się pod konkretnego rywala, a gdy już dojdzie do rywalizacji na parkiecie, wszystkie ustalenia "biorą w łeb". Tak było właśnie w Pruszkowie.
Wydawać by się mogło, że porażka w Pucharze PZKosz ze Śląskiem Wrocław była najgorszym występem radomskiej ekipy pod wodzą Mariusza Karola. Jednak nie - nawet przeprowadzane w dużej ilości zmiany nie poprawiły gry Rosy w podwarszawskiej miejscowości.
- Doping był gorący i bardzo specyficzny, jak zawsze w Pruszkowie - mówił tuż po zakończeniu sobotniego spotkania rzecznik prasowy gości, Michał Wolczyk. Kibice starali się jak najbardziej zdeprymować graczy radomskiego zespołu. Udało im się to, gdyż wyprowadzeni z równowagi zawodnicy, jak określa to szkoleniowiec, "zapomnieli jak się nazywają". Od razu dodaje, iż od tej pory prowadzone przez niego zajęcia powinny odbywać się przy zapełnionych, głośnych trybunach. Być może wtedy zawodnicy Rosy nauczyliby się grać w dużym hałasie.
Koszykarze nie moga liczyć na "taryfę ulgową". Trener Karol, mocno zdenerwowany postawą podopiecznych w spotkaniu ze Zniczem, nadal "serwuje" im dwie jednostki treningowe dziennie. Wszystko po to, aby jak najlepiej przygotować się do fazy play-off, o udział w której radomianie będą musieli walczyć do końca sezonu zasadniczego.