Michał Kołodziejczyk: Tak przechodzi się do historii

PAP / Bartłomiej Zborowski
PAP / Bartłomiej Zborowski

W czwartek o 21:00 w Marsylii najważniejszy mecz Polaków w XXI wieku. Zwycięstwo z Portugalią da nam miejsce w najlepszej czwórce Europy.

Janusz Wójcik w takich momentach mówił coś o biało-czerwonej na maszcie, Mazurku Dąbrowskiego i kiełbasach. Paweł Janas zwracał się do swojego asystenta Macieja Skorży: "Maciek, jedziesz", bo sam nie wiedział, jak przekazać piłkarzom, że czas pokazać męstwo. Leo Beenhakker tłumaczył, że rywale to też tylko ludzie, wiedział, że dotrze ze swoim przekazem, bo przecież prowadził kiedyś Real Madryt. Byli też tacy trenerzy, którzy w takich momentach na drugie imię mieli "strach". Niby krzyczeli "Do boju!", ale ich drżący głos sprawiał, że piłkarze słyszeli: "Boże, może nie będzie wstydu. Nie skompromitujcie się, błagam".

W czwartek w Marsylii nie będzie ani wstydu, ani kompromitacji. Polacy mieli wyjść z grupy, to był plan minimum. Pokonaniem Szwajcarii po rzutach karnych w 1/8 finału pokazali, że chcą czegoś więcej. Wszyscy ci, którzy zarabiają miliony euro w zachodnich klubach, powtarzają, że pieniądze i kontrakty dostają za zwycięstwa w Lidze Mistrzów, ale bohaterami mogą zostać tylko dzięki sukcesom w reprezentacji.

To mecze kadry sprawiają, że ulice polskich miast stają się puste, bo wszyscy siedzą przed telewizorami. Siedzą matki i ojcowie, babcie, sąsiedzi, koledzy z podstawówki, z podwórka, albo obozów harcerskich. To mecz dla nich. Może kiedyś byłem chudym Bobkiem, może się jąkałem, rodzice kupili mi śmieszne spodnie, bo tylko na takie było ich stać, albo może byłem obiektem drwin z powodu krzywych zębów. Ale dzisiaj to ja walczę za was, żebyście chodzili z podniesioną głową.

Wszyscy piłkarze, którzy przeciwko Szwajcarom wykonywali rzuty karne, później w prywatnych rozmowach powtarzali to samo, jakby się umówili: "Nie czułem nerwów, miałem plan, strzelić tu i tu, wiedziałem, jak to zrobić". Nasi zawodnicy nauczyli się zwyciężać, wyhodowali w sobie gen sukcesu, zamiast się modlić - pracują. I w końcu uwierzyli, że to się opłaca.

ZOBACZ WIDEO Euro 2016: Lewandowski vs Ronaldo: spełnieni w klubie, głodni w kadrze (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Pierwszy raz od kilku dekad przed meczem z piłkarską potęgą nie prosimy pokornie o jak najniższy wymiar kary. Internet niby drwi, ale tak naprawdę wierzy w to, że Michał Pazdan zatrzyma Cristiano Ronaldo. Pazdan stał się symbolem naszej kadry. Kiedy osiem lat temu Beenhakker zabrał go na Euro mówiąc, że to zawodnik "international level", ruszyła fala szyderstw, która płynęła nawet w rundzie wiosennej ostatniego sezonu ekstraklasy.

Obrońca Legii rozdawał ciosy w stylu kung-fu, dostawał czerwone kartki, gwarantował emocje, niestety nie zawsze dobre. Przed Euro traktowany był jako piłkarz "elektryczny", który może sprawić równie wiele kłopotów rywalom, co własnej drużynie. We Francji Pazdan zamienił się w Pana Pazdana, który w jednej akcji potrafi interweniować dwa razy, bo zdąży się podnieść z boiska, zanim rywal pomyśli, jak go minąć. Pan Pazdan jest jak Polska, przy której osiem lat temu stwierdzenie "international level" wywoływało śmiech, a teraz nikogo nie razi. Dlatego tak łatwo się z nim identyfikować. No i nie ma włosów, czyli nie ma też żelu na włosach. Czyli nie gwiazdorzy, a lud to kocha. To taki nasz swojski Pazdan.

Nasza drużyna zapracowała sobie na zaufanie. Adam Nawałka po ostatnich meczach dawał piłkarzom po dwa dni wolnego. Robili, co chcieli, w podgrupach. Skoro głupie zakazy są po to, by je łamać, to może po prostu lepiej niczego nie zakazywać. Dać wolną rękę dorosłym facetom i powiedzieć: "To wy walczycie o sławę i chwałę, przygotujcie się do tego, jak chcecie", to jak wysłać nastoletniego syna pierwszy raz w życiu na obóz i uwierzyć, że nie zrobi niczego głupiego. Usłyszeć od piłkarza - "Tak, reprezentuję tu Polskę, ale przede wszystkim siebie" - bezcenne.

Kiedy w środę spotkałem się z Jakubem Błaszczykowskim na kawie, myślałem, że pomarudzimy razem o tym, ile to już dni jesteśmy poza domem. Zostałem poczęstowany szczegółową analizą gry Portugalczyków. - W środku grają albo piątką, albo trójką. Nie są przygotowani na atak naszych bocznych obrońców. Mogą nie zdążyć - mówił, a w oku miał szelmowski błysk. Tak, Błaszczykowski rozgrywał już ten mecz w wyobraźni, wiedział, że na boisku ma za sobą swojego przyjaciela Łukasza Piszczka, że doskonale im się współpracuje i że to może być broń masowego rażenia na Portugalię. Kuba jest jedynym piłkarzem z obecnej kadry, który w 2006 roku grał w wygranym 2:1 meczu z naszym czwartkowym rywalem na Stadionie Śląskim. Skład wymienił z pamięci. Widać, że nie zapomniał, jak smakował poranek po tamtym triumfie.

Nasi piłkarze to nie są gwiazdy, z którymi nie ma kontaktu. To zwyczajni ludzie jak my wszyscy, ze swoimi emocjami, lękami, słabościami. Oni też stają przed wielką próbą charakteru, próbą której większość z nas by nie podołała, nawet jeśli potrafilibyśmy grać w piłkę. Po latach upokorzeń możemy wejść do najlepszej czwórki Europy, wszystko jest w głowach tych chłopaków. - Jesteśmy już razem półtora miesiąca, jesteśmy sobą znudzeni i każdy chętnie wróciłby już do domu - mówi Kamil Glik. Szybko dodaje: - Ale te dwa tygodnie się jeszcze przemęczymy.

Jeśli w Marsylii przegramy z Portugalią, nic się nie stanie. Pierwszy raz od dawna będzie można o tym zaśpiewać bez ironii. Chociaż tym razem chciałoby się zaśpiewać z ironią. Po awansie. I czekać na jeszcze więcej. Tak przechodzi się do historii.

Michał Kołodziejczyk z Marsylii

-> Zobacz więcej tekstów tego autora

ZOBACZ WIDEO Majdan: Portugalia nie pokazała jeszcze swojej siły (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: