28-latek zagrał z Niemcami na poziomie, jakiego przed meczem nikt od niego nie oczekiwał. Przekroczył normę o kilkaset procent. Razem z Kamilem Glikiem postawił Niemcom w obronie mur nie do przejścia.
Michał Pazdanavarro
Pazdan był zawsze tam, gdzie trzeba. Wyprzedzał rywali, wygrywał pojedynki w powietrzu i na ziemi. A nerwy trzymał na wodzy. Nie przesadzał z agresją, żółtej kartki nie był nawet blisko. Faulował 2 razy - raz pod polem karnym rywali, raz na wysokości środka boiska, przy linii bocznej. Kiedy ścierał się z rywalem bliżej własnej "szesnastki", był bezbłędny.
Grał ofiarnie. 2 razy blokował strzały. Miał 7 przechwytów - żaden obrońca w trakcie trwających mistrzostw Europy nie wykręcił lepszego wyniku. Solidnie wyprowadzał piłkę. Podawał z 80-procentową skutecznością (16/20, 17 krótkich i 3 długie). W czwartek po polskiej stronie celniej zagrywał tylko Glik.
3 lata temu z Pazdana kpiła cała Polska. Po brutalnym faulu z meczu Polska - Irlandia zaczęto o nim mówić "Kung-Fu Pazdan". Dorobił się prześmiewczej strony na Facebooku. Teraz zerwał łatkę. Pokazał, że bliżej prawdy jest pseudonim starszy: "Pirania Beenhakkera". Dostał też wiele nowych. "Adam Conte". "Pazdanauer". "Pazdanavarro". Był jak bullterrier. Jak Tommy Lee Jones w ściganym.
Tak, jak nie można zawodnika po jednym meczu skreślać, tak po jednym występie nie należy robić z niego gwiazdy. Pazdan spotkaniem z Niemcami udowodnił jednak, że Adam Nawałka wie lepiej. Dopisał kolejne strony w książce, gdzie swoje rozdziały mają już Sebastian Mila czy Krzysztof Mączyński.
Odkrycie Beenhakkera
A przecież Pazdan czekał w kadrze na swój wielki mecz długo jak nikt inny. Starcie z Niemcami było dla niego 19. występem w drużynie narodowej. Kadrowiczem został już za kadencji Leo Beenhakkera, był w drużynie na Euro 2008. Tam pojechał się uczyć i zbierać doświadczenie. Bo Holender widział w nim więcej niż inni.
Podobno, gdy przyjechał na pierwsze zgrupowanie, ochroniarz wyrzucił go z hotelu. Nie wierzył, że ten łysy gość w kapturze to reprezentant Polski. Wychował się w Nowej Hucie. Blokowiska go nie wchłonęły, choć osiedla nauczyły życia. Zobaczył, że w nikt niczego nie poda mu na srebrnej tacy.
Karierę zaczynał w Hutniku Kraków. Trener Robert Kasperczyk już wówczas widział w nim zawodnika podobnego do Kazimierza Węgrzyna. Takiego, który wkłada głowę tam, gdzie inni baliby się włożyć nogę. Wołali na niego "Paździoch".
Na treningi i mecze do kolejnego klubu, Górnika Zabrze, dojeżdżał z Nowej Huty samochodem. Później była Jagiellonia Białystok. Tam nabrał ogłady, wskoczył na wyższy piłkarski poziom. Rok temu doceniła to Legia. Dziś jest mistrzem kraju i reprezentantem Polski. A za chwilę przejdzie do historii jako jeden z tych, którzy po raz pierwszy w dziejach naszej piłki awansowali do fazy pucharowej mistrzostw Europy.
Kamil Kołsut
ZOBACZ WIDEO: Michał Pazdan zachwycił Majdana. "Zagrał fenomenalnie!"
http://vod.gazetapolska.pl/13526-nie-wytrzy Czytaj całość