- Pod koniec pierwszej połowy straciliśmy gola, ale nikt nie zwiesił głów. Cały czas wierzyliśmy, że możemy osiągnąć korzystny wynik i właśnie dlatego udało nam się wyrównać. Możemy być zadowoleni zwłaszcza z drugiej połowy - nie tylko dlatego, że właśnie wtedy strzeliliśmy bramkę - stwierdził Sebastian Boenisch.
Co sprawiło, że po przerwie biało-czerwoni wypadli korzystniej? - Trener nie musiał zbyt wiele mówić. Po prostu wszyscy się zmobilizowaliśmy i daliśmy z siebie wszystko. Nikt nie miał wątpliwości, że możemy odrobić straty. Nie robiliśmy tragedii z tego, że jest 0:1. Każdy wiedział, że do końca meczu pozostało 45 minut i to jest czas, w którym możemy odwrócić losy rywalizacji. Tak też się stało - dodał.
Sam Boenisch też mógł się wpisać na listę strzelców. W 7. minucie doszedł do dośrodkowania Ludovika Obraniaka z rzutu wolnego, ale uderzył nieczysto i Wiaczesław Małafiejew obronił nogami. - Nie analizowałem tej akcji zbyt dokładnie, ale koledzy przekazali mi, że bramkarz miał mnóstwo szczęścia. Cóż... Może w kolejnych spotkaniach uda mi się dopiąć swego.
Żurnaliści zapytali 25-letniego obrońcę, czy czuje konkurencję ze strony Jakuba Wawrzyniaka. Odpowiedź była jednak krótka i konkretna. - W tej kwestii nie będzie komentarza - uciął.
Rosjanie objęli prowadzenie po dobrze rozegranym rzucie wolnym. Czy przecięcie centry Andrieja Arszawina albo zablokowanie strzelającego Ałana Dzagojewa było możliwe? - To była trudna sytuacja. Akurat ja nie byłem odpowiedzialny za krycie Dzagojewa. Nie będziemy jednak rozpamiętywać tego zdarzenia. Najważniejsze, że udało się odrobić straty i uniknęliśmy porażki - powiedział Boenisch.
Jak defensor Werderu Brema ocenił postawę całej formacji? - Uważam, że wypadliśmy bardzo solidnie. Rosjanie pokonali nas tylko raz i to po stałym fragmencie. Gdyby zanalizować całe 90 minut, to okazałoby się, że przeciwnik stworzył mało sytuacji. Z gry nam praktycznie nie zagroził.
Z Warszawy dla portalu SportoweFakty.pl, Szymon Mierzyński