"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Za rok o tej porze będziemy dopiero, jak można przypuszczać, przed najważniejszym rozstrzygnięciem sezonu 2022. Otóż na 5 listopada zaplanowano kończącą cykl globalnych mistrzostw Grand Prix Oceanii. Z dość charakterystyczną dla tego typu przedsięwzięć adnotacją - "miejsce do ustalenia". Zatem w najbliższym czasie będziemy wypatrywać, kto i gdzie buduje w Australii jakiś stadion, zdatny do organizacji rundy IMŚ. Z torem, który można by zaadaptować na potrzeby speedwaya.
No i będziemy też obserwować, jak tam w Oceanii z sytuacją pandemiczną - czy wpuszczają Europejczyków i czy nie każą im po przylocie spędzić dwóch tygodni w hotelu. To by bowiem oznaczało konieczność rozegrania imprezy w wersji e-sportowej.
A więc niewiele różnią się te plany od produktu, który do minionego sezonu serwowała nam spółka BSI. Czy jestem zawiedziony? Nie, absolutnie. W przeciwieństwie do większej części publiczności nie twierdzę, że próby ekspansji speedwaya na rynek arabski, azjatycki czy też południowo-amerykański to remedium na wszelkie kłopoty dyscypliny. To po prostu tak nie działa, że jeśli sprowadzimy Zmarzlika gdzieś na pustynię, to miejscowi przesiądą się w euforii z wielbłądów na motocykle, najlepiej z silnikiem GM-a.
Zresztą, czysto hipotetycznie, ile razy w ciągu sezonu można zaserwować uczestnikom cyklu taką egzotykę? No góra dwa, bo przecież na wąskim żużlowym rynku te same gwiazdy obskakują najważniejsze ligowe rozgrywki, z polską ligą na czele. A nie można jej życia torpedować. Przecież sam sprzęt trzeba nadać i zaplombować ze dwa, trzy tygodnie wcześniej, a później drugie tyle czekać na jego powrót. Licząc, że obędzie się bez przygód. A więc takie operacje można wykonywać najlepiej wczesną wiosną, przed startem regularnych rozgrywek, lub późną jesienią, po sezonie.
ZOBACZ WIDEO Jakub Miśkowiak: Wejdziemy do czwórki i pokażemy jacy jesteśmy silni
Mnie żużel na wioskach nie przeszkadza. Bo w skali dyscypliny te wioski potrafią być kultowe. Jak choćby Vojens, gdzie odbyła się jedna z tegorocznych rund. I trzeba przyznać, że w obrazku, w telewizorze, prezentowała się godnie. Z wysoką, tymczasową i szczelnie wypełnioną trybuną na prostej przeciwległej do startowej. Zwłaszcza w pandemicznych czasach był to obrazek budujący, bo nawiązywał nieco do czasów minionych. Przecież w Vojens odbyły się dwa światowe finały IMŚ. W 1988 roku całe pudło zajęli miejscowi wirtuozi: Erik Gundersen, Hans Nielsen i Jan O. Pedersen, a nasze Orły jeździły głównie z napisem koniec wyścigu: czternasty był Zenon Kasprzak - 3 (0,0,2,1,0), a ostatni Roman Jankowski - 2 (0,1,1,0,0).
Vojens przeszło też do historii jako organizator ostatniego jednodniowego finału z 1994 roku. Że były to jeszcze czasy starego, dobrego i romantycznego speedwaya, świadczy sumaryczny dorobek Polaków. Mianowicie był taki - 1 (0,0,0,0,1,0,0,u,-,-,0,0). Na co złożył się dorobek piętnastego Piotra Śwista - 1 (0,0,0,0,1), ostatniego Tomasza Golloba - 0 (0,0,u,-,-,-), wobec którego mieliśmy już wtedy rozbuchane nadzieje i rezerwowego Jankowskiego - 0 (0,0).
Tomasz wtedy paskudnie wyrżnął w deski, zdaje się, że doznał wstrząsu mózgu, lecz nazajutrz - po koszmarnym dzwonie i wykańczającej podróży - stanął na starcie domowego meczu Polonii-Jutrzenki Bydgoszcz z Unią Leszno. Otóż gdyby tego nie zrobił, to bydgoszczanie spędziliby tę jutrzenkę w II lidze. Spotkanie z Bykami było dla obu ekip o zachowanie bytu w elicie. Na zasadzie - albo my, albo oni. Gospodarze zwyciężyli 47:42, a gdy pieczątka na sukcesie była już przybita, Tomasz - 9 (3,d/1,3,3,-) mógł się wycofać z ostatniej gonitwy. I zacząć... rehabilitację.
To był sezon symboliczny, bo I ligę opuściły wówczas dwie wielkie marki - wspomniana Unia Leszno i Morawski Zielona Góra. A I liga rzeczywiście była wtedy pierwsza i najwyższa. Żaden marketing jeszcze nie szalał, który dziś ten najgłówniejszy produkt każe nazywać super czy też ekstra.
Z perspektywy polskiego kibica wypada tylko żałować, że w latach 1994-95 nie udało się zorganizować światowego finału IMŚ w Bydgoszczy. Kto wie, może Gollob nie musiałby czekać na swoje wymarzone złoto przez kolejnych piętnaście lat. A my wraz z nim.
Tak, wolę zawody na wsi w Vojens niż na nowoczesnym stadionie w Horsens. Sam obiekt jest bardzo efektowny i przytulny, niemniej wpisanie w jego środek toru żużlowego to karkołomne zadanie. Jest zbyt krótko i zbyt wąsko. Wystarczy, że w pierwszym łuku odprostuje ci motocykl na ułamek sekundy i banda zaczyna mieć wielkie oczy. Lepiej się od razu położyć.
Za to nie przepadam za inną wioską w kalendarzu Grand Prix 2022. Stadion w Teterowie położony jest jak u Mickiewicza - pośród pagórków leśnych, łąk zielonych. I pośród pól. Drogi dojazdowe nie są asfaltowe, lecz szutrowe, zatem tumany kurzu unoszą się nie tylko nad torem. Licznie zgromadzeni kibice przykryją jednak każdą bidę, więc w tym problemu nie widzę. Za to nie przekonuje mnie sam tor - nie sprzyja walce, trudno tam wyprzedzać. By było efektownie - musi być szybko i szeroko, a Teterow tego nie gwarantuje.
Zatem nie jestem w grupie ludzi, która poczuje spełnienie, gdy zobaczy zawody żużlowe w Tokio, Nowym Jorku, Pekinie, Dubaju, Rio, Moskwie czy New Delhi. Po prostu niespecjalnie wierzę, by miało to cokolwiek zmienić. Jest jednak coś, na co patrzę z optymizmem. Przyklejenie do głównego cyklu IMŚ formatów nazwanych SGP2 i SGP3 to pomysł godny pochwały. To mistrzostwa do lat 21 (dotychczasowe IMŚJ) oraz do lat 16. Bywało, że wspomniane IMŚJ odbywały się do tej pory z dala od żużlowego epicentrum. A teraz, kto wie, może nabiorą te rozgrywki nieco nobilitacji. O niebo lepsza w przeddzień głównego święta jest walka juniorów o coś, niż trening elity o nic. Młodzi chłopcy znajdą się bliżej wielkiego świata, poczują atmosferę. I również te dzieciaki do lat 16. A jeśli oni, to także rodzice, opiekunowie, koledzy itd.
Będziemy zerkać i oceniać - o, przyszły mistrz świata. Bo przecież lubimy wyłapywać talenty i dostrzegać potencjał. Dawno, dawno temu każdy żużlowy ośrodek miał takiego swojego niedoszłego championa, o czym wspominał żartobliwie Marek Cieślak. Że byli, dla przykładu, mistrzowie na dwa kółka, a lokalni fani kręcili głowami tyleż z uznaniem, co z rezygnacją:
- Nooo, gdyby nie pił, byłby mistrzem świata!
Bardziej liczę na to, że więcej gwiazd wystrzeli za rok z życiową formą, bo jednak w minionym roku wielu borykało się z problemami - Madsen, Sajfutdinow, Lindgren, Vaculik... Co zresztą oddają statystyki. Otóż Łaguta zakończył cykl ze średnią 2,395, natomiast Zmarzlik - z 2,378. A dalej mamy przepaść, wyniki słabsze o niespełna 0,6 pkt i więcej. Emil - 1,806, Janowski - 1,746, Woffinden - 1,731, Lindgren - 1,618, Madsen - 1,615.
Skoro jesteśmy przy cyferkach. Mistrz Łaguta przebywa obecnie we Włoszech, by być blisko swego idola. To motocrossowiec Antonio Cairoli, dziewięciokrotny mistrz świata, który w tym tygodniu odjeżdża swoje ostatnie wyścigi w karierze. To on stworzył markę 222, z takim właśnie numerem przez lata rywalizując. Na 222 procent. I stąd właśnie zaczerpnął swój numer zafascynowany postacią Sycylijczyka Artiom. Kiedy Rosjanin wywalczył mistrzostwo świata, Cairoli wysłał mu krótkie gratulacje. I były to najcenniejsze gratulacje, jakie mógł sobie wymarzyć, nie do przebicia przez samego Putina.
No i jestem ciekaw, co z tą Grand Prix Oceanii. Co się stanie z adnotacją - "miejsce do ustalenia". Discovery znaczy odkrycie, więc może coś znajdą. Powiedzmy, że to taki pierwszy test skuteczności dla nowego operatora.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Tworzył najsłynniejszy braterski duet. Znał miejsce w szeregu, ale sam też zdobył na torze wiele
- Żyje od zbiórki do zbiórki. "Zasypiam z bólem i budzę się z nim"