Jeszcze jako nastolatek zachwycał na torach. Chociaż zaczął od motocrossu, to szybko stało się jasne, że ma ogromny talent do żużla. Tai Woffinden, choć urodził się w Wielkiej Brytanii, to dorastał i trenował w australijskim Perth. To tam nauczył się luzu i innego stylu życia, którym zaskakuje wiele osób w środowisku żużlowym.
Dziś Woffinden to trzykrotny mistrz świata, który z jednej strony szokuje liczbą tatuaży na swoim ciele i licznymi żartami, ale też odpowiedzialny mąż i ojciec dwójki dzieci. Aby spędzać jak najwięcej czasu z rodziną, kupił dom w podwrocławskiej Długołęce i ani myśli wracać na Wyspy.
31-latek właśnie podpisał nowy, trzyletni kontrakt z Betard Spartą Wrocław. W tym klubie spędzi co najmniej 13 sezonów. To niemal rekord w dobie zagranicznych żużlowców, którzy co chwilę zmieniają pracodawców w poszukiwaniu większych pieniędzy. Te jednak Woffindena nigdy nie interesowały. Ma on bowiem doskonale w pamięci to, że właśnie działacze z Dolnego Śląska postawili go na nogi po śmierci ojca Roba, że bez nich nie zostałby mistrzem świata.
Kariera naznaczona śmiercią ojca
Rob Woffinden w przeszłości sam był żużlowcem, choć jego syn nie był tego świadomy. Tematu speedwaya nie poruszano w domu, próżno było też szukać w nim żużlowych pamiątek. - Dopiero w Scunthorpe usłyszałem, że jeżdżę niczym ojciec, a ja pytałem "o co wam chodzi?" - powiedział w jednym z wywiadów Brytyjczyk.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Subiektywny ranking PGE Ekstraligi. TOPlista 16. kolejki
Woffinden senior przez kilka lat zmagał się z chorobą nowotworową. Dopóki mógł, pomagał synowi z całych sił. Był praktycznie na każdych zawodach, opiekował się jego sprzętem. Nawet jeśli początkowo nie wierzył, że Tai może stać się materiałem na przyszłego mistrza świata. - Ojciec powiedział nawet gdzieś w mediach, że będzie szczęśliwy, jeśli z każdego meczu będę wracać z trzema punktami - zdradził po latach jego syn.
Ojciec Taia zmarł na początku 2010 roku. Akurat w momencie, gdy jego syn szykował się do debiutanckiego sezonu w mistrzostwach świata SGP. W życiu młodego Brytyjczyka posypało się niemal wszystko. - Nie miałem jego wsparcia, brakowało mi frajdy. Nie byłem gotowy psychicznie, fizycznie i sprzętowo na mistrzostwa świata. To był dla mnie trudny rok. Wróciłem do Australii pozbawiony sensu i imprezowałem przez trzy miesiące - powiedział Tai.
W polskiej lidze Woffinden stawiał pierwsze kroki w częstochowskim Włókniarzu. Po jego wynikach widać, jaki wpływ miała na niego rodzinna tragedia. Jeszcze w sezonie 2009 jego średnia biegowa wyniosła 1,640. W kolejnym spadła do 1,200. Na sezon 2011 wypożyczono go do I-ligowego Gniezna, gdzie miał się odbudować, a nie było widać poprawy.
W środowisku coraz głośniej było o pozatorowych występach Woffindena, o oddaniu się ciągłym imprezom. Wielu postawiło na nim krzyżyk, włożyło do koszyczka z napisem "zmarnowany talent". Aż pojawiła się Krystyna Kloc z Betard Sparty Wrocław, której klub sam znajdował się wtedy w trudnym położeniu. Obie strony mogły sobie pomóc nawzajem i tak też się stało.
Od imprezowicza do trzykrotnego mistrza świata
Woffinden po transferze do Wrocławia zaczął się zmieniać. Został otoczony odpowiednią opieką, rozpoczął współpracę z psychologiem, odbudował zaplecze sprzętowe. Nie od razu przełożyło się to na fenomenalne wyniki. Gdy zaczynał się rok 2013, nikt nie widział w nim przyszłego mistrza świata. Tymczasem on pojechał sezon życia, zdobył w cuglach tytuł.
Zaczęły do niego spływać oferty z innych klubów, które on zaczął konsekwentnie odrzucać ze względu na słabość do Wrocławia i świadomość, że ma za co dziękować Betard Sparcie.
- Miło jest mieć swoje miejsce we Wrocławiu. To miasto jest jak mój drugi dom. Mam tutaj tak wielu kibiców, otrzymuję też mnóstwo wsparcia. To przyjemność być w Polsce - powiedział ostatnio żużlowiec w podcaście "Talking Dirt".
Jego życie zostało naznaczone osobistą tragedią. Sam przyznał w jednym z wywiadów, że na początku kariery miał problemy z czytaniem i pisaniem, bo nauka odeszła na dalszy plan ze względu na żużel. Śmierć ojca sprawiła, że musiał dojrzeć. - Robię wszystko sam. Tak naprawdę stałem się przedsiębiorcą. Uczyłem się sam, oglądałem filmy na YouTube, czytałem artykuły. W ten sposób zyskałem wiedzę na temat prowadzenia firmy - wyjawił Brytyjczyk.
W ustatkowaniu bez wątpienia pomogła mu życiowa partnerka - Faye. Para wzięła bajkowy ślub w Australii pod koniec 2016 roku. Wkrótce małżeństwo Woffindenów będzie świętować 5. rocznicę zawarcia związku. "Szefowa" - tak zwykł nazywać swoją wybrankę Tai, który po wybuchu pandemii koronawirusa ściągnął ją do stolicy Dolnego Śląska.
Obecnie rodzina Woffindenów ma tutaj dom, w wolnych chwilach pływa na łódce po Odrze, chodzi na zakupy po wrocławskich galeriach handlowych, można ich spotkać na lodach na mieście. Tak Brytyjczyk zapracował na miano legendy Betard Sparty. Kto wie, może nawet pewnego dnia otrzyma polskie obywatelstwo.
- Z perspektywy sportowej, mieszkanie we Wrocławiu to najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć jako rodzina. Z perspektywy bliskich, jest tak samo. Najtrudniejsza jest bariera językowa, choć może dla mnie niekoniecznie, bo rozumiem już większość słów po polsku. Jednak życie we Wrocławiu ułatwia kwestię rozgrywania spotkań, treningów czy obozów - powiedział Woffinden.
Czytaj także:
Marcin Gortat znowu oddał się nowej pasji
Koniec procesu Rafała Szombierskiego