Barłomiej Czekański - Bez hamulców: Bigos, czyli pasażer swego motocykla i inne tam takie

Jam nie z soli, ani z roli, jeno z tego, co mnie boli. A boli okrutnie. Nie byłem ostatnio uchwytny na SportoweFakty.pl, gdyż przebywałem na urlopie. Pod namiotem. Tlenowym. W szpitalu.

Przeginam, nie pod namiotem, a pod kroplówką. Po prostu wątroba mię strzeliła. Miliony ludzi, także w Polsce, piją piwo, a tylko mnie trafiło. Znaczy się, cierpię za miliony. Mam więc dla was dwie wiadomości: dobrą i złą. Zacznę od tej drugiej: będę żył. Teraz dobre info: ale chyba już niezbyt długo.

Znacie to?

Przychodzi baba do lekarza z piłą w głowie.

- Co pani jest?

- Głowa mnie boli.

- To po co piła, hę?

Skoro mnie nie było, to tera, jak kiedyś w dobrej starej gieesowskiej "restaurancji", będzie bigos, czyli przegląd ostatnich tygodni. I odgrzewane kotlety. Inaczej: zajmę się tu i teraz tym, co w speedwayu mnie ostatnio wnerwiło, rozśmieszyło lub zachwyciło, a nie mogłem wcześniej za bardzo dać głosu spod kroplówki i tego skomentować. Uzbierało się więc przemyśleń i dziś z owego powodu będzie dłuuuuuuuugo i na kilka tematów. Coś dla wytrwałych, czyli taki czytelniczy survival.

Typowa akcja żużlowa: lewy prosty, prawy podbródkowy i mawashi na głowę

Już wiecie, o czym będzie. 600 dolców kary dla Sajfutdinowa i 500 dla Nichollsa to jakieś kpiny za to, co zrobili całemu speedwayowi. Na oczach 42 tysięcy ludzi na stadionie w Cardiff i milionów przed telewizorami. Jedynym ratunkiem dla żużla jest jego image spokojnego, rodzinnego sportu. I jak to się ma do widoku karczemnej, prostackiej bójki dwóch uczestników GP? Kiedy leżałem w szpitalu, to informacje sportowe w telewizyjnych dziennikach zaczynały się od obrazków z owej awantury. I jakoś nikt nie wspominał, że zawody w Cardiff były ciekawe. To zeszło na dalszy plan. Nicholls nie sfaulował Rosjanina na torze, ale swoje ma za uszami, bo potem już po biegu, odepchnął niesłusznie ochrzaniającego go Emila. Ten zaś zrewanżował mu się dwoma prawymi prostymi. Scott w czasie tej potyczki poślizgnął się dwa razy i już wydawało się, że się skompromituje dostając baty od młokosa, ale zanim ich rozdzielili, zdążył "honorowo" wyjść z tej wymiany z ostatnim ciosem. To takie moje głupie żarty przez łzy wstydu. Mam nadzieję, że nie głupsze niż pseudożartobliwy gest prezesa Falubazu pana Dowhana, który potem przed meczem swojej drużyny z Bydzią podarował Sajfutdinowi rękawice bokserskie. Straszny z Pana dowcipas Panie Prezesie! A tu nie ma się z czego śmiać, tu trzeba płakać.

Uważam, że Sajfutdinow za swoje zachowanie powinien zostać bezwzględnie zdyskwalifikowany na pół roku, co może trochę oziębiłoby gorącą głowę owego maładca. Nichollsowi zafundowałbym trzy miechy, ale w zawiasach na rok, a Nickiemu Pedersenowi za rzucenie rękawiczką w twarz Golloba oraz za przegraną walkę z telewizorem w parku maszyn, przyłożyłbym trzy miechy zawieszenia, może też w jakichś zawiasach. I do tego wysokie grzywny. A mechanikowi Sajfutdinowa, który w Cardiff zaatakował Nichollsa wracającego do swego boksu, zafundowałbym dożywotni zakaz wstępu do parku maszyn. Chuliganom mówimy stanowcze nie!

Tylko takie kary mogą nas uchronić przed tym, że niebawem bezpośrednie transmisje z turniejów GP będą wyglądały tak:

"Dwa prawe proste Sajfutdinowa, lewy hak Nichollsa na wątrobę, to na torze, a w parku maszyn Pedersen niskim kopnięciem (low kickiem) powala Crumpa na ziemię i zakłada mu balachę (dźwignię) na rękę. Walasek robi Adamsowi ground and pound z MMA (połóż i dołóż), zaś Lindgren kopie piękne mawashi na głowę Hancocka".

Oto Wam chodzi? Tak ma wyglądać żużel? A Wy wiecie jak trudno znaleźć sponsorów na sztuki walki? Mało kto chce się reklamować przy mordobiciu.

To już nie te czasy

Morodbicie w żużlu to żadna nowość. Za ostrą jazdę dostał od rywala po zębach Jarmuła, Gollob zarobił raz od Boyce'a (więcej tu jednak było niemęskiego teatru w wykonaniu Tomka niż realnego nokautu), we Wrocku kolanem w plecy potraktował "Gallopa" zazwyczaj niespotykanie spokojny i milusiński Knudsen. Mówiono mi też o zderzaniu się kaskami (z dynki, znaczy się) pomiędzy naszym "Gallopującym" a Crumpem. Dawno, dawno temu, mój wafel Robert Słaboń w barwach Motoru Lublin w parku maszyn oklepał jakiegoś rywala. Potem prysnął z kraju, gdyż i tak czekałaby tu na niego dyskwalifikacja. Bo u nas od czasu do czasu nasi granatowomarynarkowi karali żużlowców za mordobicie.

Co innego w Anglii. Tam w latach 70. i 80. była taka świecka tradycja, że kiedy jakiś ligowy ścigant ściął z kół swego rywala, czyli go sfaulował, to poszkodowany, bodaj do pięciu minut, miał prawo dokonać na winowajcy samosądu, czyli dać mu w japę. A ponieważ wtedy jeszcze w British League ścigali się profesjonaliści, którzy dbali o swoje kości i o kości przeciwników, przeto taki faularz dostawał oklep w parku maszyn od... obu zespołów. Od swego także. To się nazywa solidarność zawodowa! Dziś w żużlu prawdziwych profi już nie ma.

Czasy się zmieniły, ucywilizowały i burdy między "rycerzami czarnego toru" (żona mówi, że też mam coś z rycerza, czyli zakuty łeb) są obecnie karane wszędzie, bo to nie NHL, gdzie Oliwa zawsze na wierzch wypływa (to znaczy w zasadzie bezkarnie nasz Krzysztof nawala czy nawalał innych hokeistów).

I dlatego tacy wyrywni do wszelakich awantur Pedersen, Sajfutdinow, a może i kilku innych, powinni trochę dla ochłody powisieć i popracować z psychologiem. Zimny prysznic i prysiudy proponuję. Żeby nie niszczyć sielankowego image speedwaya.

Świnka Piggy we Wrocławiu, Myszka Miki w sektorze gorzowskim

Jestem z Wrocka, to widać, słychać i czuć. Ostatnio czuć wiochą. Część kiboli Sparty spod wieży na Olimpijskim przed meczem z Unią Leszno zmolestowała małą świnkę i obwiązawszy ją szalikiem klubowym Unii wypuściła na tor. Niby miało to być dowcipne. A wyszedł z tego bardzo świński i niesmaczny dowcip. Do tego na trybunie pojawił się równie świński transparent obrażający leszczyński klub i jego fanów. Na płocie sektora zapłonęły też biało-niebieskie szaliki. Na ten widok Crump zapytał ze złością: - Co to ku..a jest?

I po meczu jakoś nie wyszedł do wrocławskich kibiców, by podziękować im za doping. Może właśnie dlatego? Choć tego akurat nie wiem, bo go nie pytałem. Bulwersował się także Watt. Obaj Australijczycy bowiem takiego żużla nie znają. I pewnie nie chcą znać. Davey'a sam po spotkaniu z Unią zaprowadziłem do miejscowych kiboli pod wieżę, bo nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej. Nie wszyscy wrocławscy fani speedwaya są tacy. Na drugi dzień szefowa WTS-u Krystyna Kloc pokazała klasę i przeprosiła działaczy Unii oraz tamtejszych kibiców za te incydenty. Ja też dołączam się do owych przeprosin. Wodzowie Byków również pokazali klasę i rzekli: - Nie ma sprawy.

Tym łatwiej im to przyszło, że słyszeli przecież jak leszczyńscy kibole przez cały mecz darli się ze swego sektora: - WTS k...ą jest!

Wart więc Pac pałaca, a pałac Paca.

A co do świnki, to prokurator bada teraz, czy była ona pod wieżą molestowana, mobbingowana, tudzież męczona. O tyle bardziej jest to bulwersujące, że okazało się, iż to nie świnka Piggy, tylko młody knur Edward! Edzio został przygarnięty przez dobrych ludzi i żyje sobie na wsi. Smacznego im życzyć?

Za to Myszka Miki na derbach Lubuskiego w Gorzowie sprytnie przekradła się na sektor miejscowych, gdzie odważnie rozpostarła transparent: "Tylko Falubaz"!

To obciach dla mało czujnych ultrasów Staleczki. Wtopa. Niestety, sami zielonogórscy kibole zniszczyli żartobliwy wydźwięk tej swojej akcji, bo chwilę potem zaczęli wyrywać siedziska na gorzowskim stadionie i ponoć rzucali nimi m.in. w zawodnika leżącego na torze, bodaj w Zagara. I przestało być wesoło. To jest sprawa dla prokuratora. Teraz jest sąsiedzka kłótnia, kto ma zapłacić za zniszczone krzesełka. Działacze ZKŻ rżną głupa, że nie wiedzą kto rzucał, zamiast złapać za mordę grupkę swoich chuliganów. Bo to tylko grupka, a większość fanów Myszki Miki jest ok. Tak samo jak większość kibiców gorzowskich. Ale i wśród nich także jest dzicz, która po przegranym meczu z Unibaksem na własnym stadionie obrzuciła drużynę gości butelkami.

Najgorsze, że na te i poprzednie stadionowe burdy oraz wybryki nie ma żadnej reakcji Ekstraligi, GKSŻ i PZM. Na co czekacie granatowomarynarkowi? Aż jeden pseudokibic śmiertelnie pchnie drugiego kibica, albo zawodnika, nożem?

Pasażer swego motocykla – fajny greps

Szkoda, że nie ja ten greps wymyśliłem. Zresztą myślałem, że określenie "pasażer swego motocykla" pasuje wyłącznie do mojej jazdy na żużlu. A tu proszę, nawet sam Sajfutdinow na nie się załapał. W Szwecji. Zaraz potem, jak na meczu tamtejszej ligi wysłał w kosmos Andersena. Nawet szefowie "macierzystej" Piraterny powiedzieli Rosjaninowi, że jak tak dalej będzie piratował, to go odsuną od składu. Tylko rzutki polski menago Emila, Tomasz Suskiewicz coś wymamrotał w mediach, że jego podopieczny nie powinien być wykluczony za tę kraksę (a kupa była straszna, załapał się do niej także Jonsson), bo przecież... był już pół motocykla przed Andersenem. Racja, tyle że najpierw Rosjanin po szaleńczym ataku pod samym płotem natychmiast zajechał drogę "Bajkopisarzowi" i wtedy mógł być między nimi lekki kontakt, a potem Emil po prostu obalił się pod koła rozpędzonego Hansa. Panie Suskiewicz, Andrzej Mleczko kiedyś narysował zbliżenie nosorożca z żyrafą i ten obrazek podpisał: "Obywatelu, nie pieprz bez sensu".

Oczywiście, że kraksa w Szwecji wydarzyła się w ferworze walki, więc nie potępiam za to Emila w czambuł, choć jego wina była bezsporna. Ale ten zawodnik już wcześniej kilka razy na różnych imprach pojechał jak kamikadze, czyli Kurylenko i Klementjew w jednym (za cara i rodinu, urrrra!!!). I dlatego pytam Panie Suskiewicz, czy może Pan wie, kto temu młodemu człowiekowi, Sajfutdinowowi znaczy się, nakłada do głowy, że ma zwyciężać za wszelką cenę, nawet po trupach rywali i że ma wojować z całym światem? Do niedawna mieliśmy w żużlu jednego bad boya Nickiego Pedersena (Gollob i Crump ostatnimi czasy jakby ucywilizowali się), a teraz dołączył do niego carewicz Emil. Nie podoba mi się jego postawa na torze i poza nim. To wielki, wielki talent, ale zdaje się też, że i niezły tzw. cwaniaczek. W wywiadach prasowych i telewizyjnych to istny aniołek. Niewiniątko. Ale pod wpływem emocji coraz częściej pokazuje swoje inne, znacznie mniej sympatyczne oblicze. Pedersen przynajmniej zawsze i wszędzie jest sobą, a poza tym, co uchodzi wojewodzie, to jeszcze nie Tobie... Emilu.

Sposób na Hamleta

Jak wiemy, w Szweclandii Sajfutdinow (powtarzam: w ferworze walki) wysłał Andersena najpierw na orbitę okołoziemską, a potem do szpitala, zaś już na miejscu w Vojens, w półfinale DPŚ, pechowym Nickim Pedersenem "zaopiekował się" Łaguta. To taka rosyjska metoda na duńskiego głoda (zwycięstw)? Nie, to tylko wypadki-przypadki. Sytuacja wspomnianego Łaguty z Pedersenem była przecież sporna. Marek Wojaczek "bohatersko" wyłamał się z chóru sędziowskich wujów automatycznie w tym sezonie wykluczających Nickiego, czy winien onże, czy nie (bo go nie lubią i taka jest moda), i tą razą wyrzucił Łagutę. Tyle że tania ta odwaga naszego arbitra, gdyż przecież rzecz działa się w Danii.

Tak, czy siak, osłabiona i porozbijana ekipa "Hamletów" odpadła w leszczyńskim barażu, a przecież wszyscy wiemy, jaki mamy z nią kłopot, nawet na Smoczyku, gdy jest ona w pełnym składzie i w pełni dysponowana. Australijczycy jako drużyna, według mnie, są trochę przereklamowani (nic nie ujmując takim indywidualnościom jak Crump, starzejący się Adams czy Holder) i będą w finale mieli dziury w składzie. Szwedzi to teraz co najwyżej czwarta ekipa w hierarchii w światowego żużla. Jonsson, Lingdren (i też nie zawsze) oraz momentami, ale tylko momentami, Lindbaeck. Jeśli sensacyjni zwycięzcy z Vojens, Rosjanie, z których większość to jeźdźcy na poziomie naszej pierwszej ligi, ugrają dziś w Lesznie jakiś medal, to oznaczać będzie, iż kryzys żużla jest większy niż myśleliśmy.

Zauważyliście, że cała sborna od Putina zasuwa w jednolitych kadrowych kevlarach, tylko Sajfutdinow pozostał przy swoim czarnym, w którym startuje w GP? Rozumiem, że chce pokazać swoich sponsorów. A inni to nie chcą?

Leniwy kapitan, żużlowa Magdalenka, czyli nawet obiadu razem nie zjedli

Zostawmy problemy innych i przyznajmy uczciwie, iż mamy w tym roku takiego farta, że jeśli dziś na Smoczyku, mimo tego (farta), nie sięgniemy po złoto, to klapa będzie, panie dziejku, jak diabli. Cieszę się, że pod wodzą wielkiego motywatora Cieślaka (w Atlasie jak dotąd w tym sezonie tak mu nie idzie) w Peterborough do finału awansowała wreszcie reprezentacja Polski, a nie cwanie kombinowana ekipa polsko-norweska. I taka rdzenna Polska ma ponoć także wystąpić dziś w leszczyńskim finale. Fajowo. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że Norweg Holta to na razie lepszy i pewniejszy żużlowiec niż np. Protasiewicz czy Miedziński. Ale, ale... "Protaś" w tym sezonie, poza kilkoma wpadkami, zadziwia wysoką formą, poza tym to utytułowany zawodnik, zaś "Miedziak" jedzie życiówkę. Tylko czy będą trzymać ciśnienie jak im nad uchem ryknie 21 tysięcy fanatycznych polskich gardeł? Oby! Tego im życzę.

W Peterborough naszymi gwiazdami byli waleczny Hampel, Miedziński właśnie (zaskoczył mnie opanowaniem nerwów i dynamiką jazdy) i momentami kapitalny Kasprzak. "PePe" nie zawiódł. Gollob niby też nie... Ale to co nasz kapitan odwalił w ostatnim biegu, woła o pomstę do nieba. Owszem, w tamtym momencie nasi wygrali już ten angielski półfinał, ale ludzie którzy kupili bilety na te zawody, czy kibice w Polsce, którzy zapłacili za dekodery Cyfry + lub za piwo w pubie, ślinili się na kolejny pojedynek Tomasza z Crumpem. A co im (nam) zafundował "Gallop"? Ano żadnego galopu tym razem nie było. "Znaczy kapitan" w parku maszyn długo cieszył się z kolegami z awansu, a potem wywołany do tablicy, czyli do biegu, łaskawie wyjechał na tor i żółwim tempem, machając do widzów, podążał na motocyklu do taśmy startowej. Tak się czołgał, że nie zmieścił się w regulaminowych dwóch minutach, choć spokojnie mógł. I nie wyglądało na to, żeby się tym przejął, bo takim samym spacerowym tempem, bez protestu, zjechał z powrotem do parkingu. I wciąż machał rączką. Fani zaś mieli gdzieś tę jego rączkę, oni bowiem czekali na pojedynek z Rudym, sorry: z sir Rudym. A Gollob to olał. Pytany po zawodach na tę okoliczność szef GKSŻ Piotr Szymański ponoć szybko zrobił unik, mówiąc, że tego incydentu nie widział, bo właśnie był się udał do auta podładować komórkę.

Telefon, znaczy się. Relacjonowano mi też, że "Narodowy" Cieślak hardo odparł oburzonym żurnalistom: - No i co się stało? Tomek nie zdążył na start. To się zdarza.

Oni tak gadają, bo po pierwsze czują, że dziś zdobędą puchar i w euforii wszystko zostanie im wybaczone, i nikomu już nie będzie wypadało wracać do tego tematu, żeby nie robić zgrzytu. Po drugie, jak wszyscy w polskim żużlu, oni też pełzają przed Gollobem na czworakach. A ja nie będę, mimo całego szacunku dla sportowych osiągnięć pana Tomasza. I czy to prawda, że tylko on zaraz zapytał, ile to nasi kadrowicze dostaną siana od sponsorów polskiej reprezentacji, podczas gdy np. "Kasper" skromnie się jeno dowiadywał, czy na reprezentacyjny kevlar może naszyć logo swego sponsora? Takie plotki słyszałem, więc pytam. Bo kto nie pyta, ten błądzi. I dlaczego – jak czytam - część naszej sbornej np. Hampel, Kasprzak i rezerwowy Holta plus majstrowie spożywali razem obiad w restauracji "Magdalenka" (przy okrągłym stole?), a inni kadrowicze w tym czasie jeszcze trenowali w Ostrowie? Nie można było tego jakoś zgrać, żeby zgrać naszych chłopaków?

Nic to. Wygramy, wygramy, wygramy i będzie klawo Egon jak cholera, a ja się będę cieszył razem z wami. Ale powtarzam: w tych wszystkich wyjątkowo sprzyjających nam okolicznościach, na swoim torze, nawet drugie miejsce biało-czerwonych będzie przykrą i niespodziewaną porażką. Balon został bowiem niesamowicie nadęty. Liczy się tylko złoto! Innej opcji po prostu nie ma! Naszej katastrofy nie ma w scenariuszu.

Wiecie co, o dziwo (kryzys żużla w innych krajach) my jesteśmy potęgą: w odwodzie mamy przecież jeszcze choćby Jagusia, Ułamka, Kołodzieja i Walaska. Gdyby w DPŚ jeździły drużyny siedmioosobowe, to kto by nam podskoczył?

Postawili na mąkę, będzie chleb

Angole z braku laku, czyli z braku swoich gwiazd, postawili ostro na młodzież. Jak słyszę, organizują dla juniorów mistrzostwa do lat 16, 18 itd. Słowem, dają im pojeździć. Resztę roboty za brytyjskich menedżerów wykonują prezesi polskich klubów, którzy chuchają i dmuchają na wyspiarskie talenty, dają im miejsce w składzie swoich drużyn, często kosztem polskich juniorów, a czasem także zaopatrują w najlepszy sprzęt. O swoich wychowanków, niestety, tak już nie dbają. Tych potrafią tylko zawieszać, jeśli ci, nie daj Boże, pożalą się w mediach. Taka ichnia preziowa demokracja. A tak przy okazji: juniorzy z Gorzowa, jestem z Wami! Macie talent (widziałem jak we Wrocku ambitnie zasuwał koleżka Cyran) i nie dajcie go zniszczyć Komarnickim czy innym granatowomarynarkowym, co to cudze wychwalają, a swego nie (u)znają.

Stranieri mogą do dziennikarzy pleść co im ślina na język przyniesie, a i tak będą nietykalni. Bo taka już nasza narodowa przypadłość, że my zawsze cudzoziemcom włazimy bez wazeliny do d.... Bez wzajemności niestety. Nasi klubowi prezie działają więc w większości na pohybel przyszłości polskiego speedwaya. A Angole (przy naszej pomocy) z takiej mąki jak Bridger, King, Woffinden, Barker, Kennett itd. niebawem powinni mieć chleb.

U nas zaś ostatnio z braku chętnych odwołano egzamin na licencję Ż, który miał się odbyć w Toruniu. Tak się bowiem w Polandii szkoli rodzimą żużlową młodzież. Kilku chętnych (np. z Wrocka) było, ale za mało. GKSŻ nie poszła tu po rozum do głowy i nie połączyła tego egzaminu ze sprawdzianem dla żużlowców-amatorów. Quorum by było i koszty mniejsze, bo dwa grzyby ugotowano by w jednym barszczu. Czasem wypada pomyśleć.

I jeszcze jedno: z tego co wiem, adepci speedwaya w innych krajach nie zdają żadnego egzaminu na licencję, tylko ją sobie wykupują, a potem dopłacają za międzynarodową, na podstawie której jeżdżą następnie m.innymi w polskich ligach. Oni w przeciwieństwie do naszych nie przechodzą - wymyślonych przez nudzących się granatowomarynarkowych biurokratów z PZM i GKSŻ - badań psychotechnicznych niczym kierowcy TIR-ów, ani nie biegają do sportowego lekarza po pieczątkę co pół roku. Oni po prostu pokazują sędziemu ofoliowany kartonik, czyli licencję FIM i jadą w meczu. Nasi muszą się legitymować licencją, aktualną książeczką zdrowia, a kilka lat temu także prawem jazdy! To się nadaje do międzynarodowego trybunału, bo gdzież tu równość? I czy trener klubowy obserwując młodziaka na treningach nie wie lepiej od granatowomarynarkowych egzaminatorów i biurokratów, czy taki delikwent dorósł już do ligi? Krąży anegdotka (nie sprawdzałem jej wiarygodności), że Jerzy Szczakiel na skutek złamania obojczyka nie zdawał egzaminu na licencję, tylko ktoś mu ją "wychodził" u granatowomarynarkowych z centrali. I co? I do dziś pan Jerzy jest naszym jedynym IMŚ!

Owszem, w tarnowskim finale kadłubowych mistrzostw Europy juniorów, potrzebnych chyba tylko Bułgarom, Rumunom, Niemcom czy Rosjanom, wygrał Pawlicki przed Janowskim. Tylko czemu potem w gronie seniorów nasze talenty na ogół gdzieś giną w szarzyźnie? Tego nie wie nikt.

Falowanie i spadanie

Z dołu do góry

Z góry na dół

Z ciemności w słońce

Z ciszy w krzyk

Falowanie i spadanie

Falowanie i spadanie

Ruch, magnetyczny ruch

Falowanie i spadanie.

Czyżby zespół Maanam tak śpiewał o naszej Ekstralidze żużlowej, np. o mistrzowskim Apatorze, który niczym jakoweś upadłe Anioły, zbiera przesławne lanie w Lesznie do 28, by zaraz potem wygrać w Gorzowie? W Gorzowie, który nieco wcześniej we Wrocku robił z tamtejszym Atlasem co chciał (na fajerwerki Golloba i szarże Holty kopara mi opadała).

W Ekstralipie, jeśli ktoś nie jest WTS-em, Gdańskiem i Bydzią, to jest strasznym kozakiem na swojej parafii. Z wyjazdami jakby gorzej. Zwłaszcza, że i wymieniona trójka outsiderów też potrafi u siebie postawić się faworytom, a nawet z nimi wygrać!

Nie tylko to.

Już na tiwi zauważyłem, że: "w tym sezonie specjalistą od przegrywania wydawałoby się już wygranych meczów jest wrocławski Atlas. Teraz przebiła go Stal Gorzów, która choć bez Zagara, to przed biegami nominowanymi prowadziła u siebie z Toruniem aż siedmioma punktami, by ostatecznie przegrać jednym oczkiem! Rozmontowało ją ledwie dwóch facetów: Holder z Jagusiem. Gollob tę porażkę tłumaczył pechem, m.in. defektem swego motoru i jak czytam w internecie, ponoć zapytał nawet, czy w tej sytuacji zwycięstwo Aniołów było czyste. A jakie miałoby być? Brudne???".

Inna sprawa, że chodzi mi po plecach, iż Unibax, choć jest mocny, to nie aż tak, jak go malują w ligowej tabeli. To fajna, wyrównana drużyna z byłą gwiazdką (ostatnio złapał obniżkę formy) Sullivanem , z przyszłym superasem Holderem, z Jagusiem, który gwiazdą tylko bywa, z jadącym życiówkę "Miedziakiem", jeszcze przez jakiś czas z ogromnymi forami na swoim nowym torze, lecz to wciąż może być za mało np. na dwumecz w play offach z budzącym się dopiero Lesznem. Zwłaszcza, że torunianie mają pecha do kontuzji jak Czewa do Pedersena. Czyżby szykował się więc ligowy finał Leszno - Zielonka? Pewnie kibole Apatora, Stali i Czewy tutaj ze mną się nie zgodzą, bo ich drużyny wciąż noszą marszałkowską buławę w tornistrze. I wciąż mają nadzieję na końcowy sukces. Choć przecież mówi się, że nadzieja jest matką...

Ale spokojnie jak na wojnie, na razie to tylko takie przedwczesne wróżenie z fusów, bo każda ekipa z naszej Ekstralipy jest nieobliczalna niczym bokser Andrew Galata. Z każdym może wygrać i z każdym może dostać bęcki (zwłaszcza na wyjeździe). Ot, co. Wszystko może się więc jeszcze zdarzyć. A na dole tabeli szykuje nam się pyszny baraż o 7. miejsce pomiędzy Bydzią i Wrockiem?

Komisarz Głód na t(r)opie

A oto cytat z innego mojego felka, pomieszczonego w branżowym piśmie. Przypominam tę sprawę, bo jest śmieszna. Może nie wszyscy czytali, ja zaś po chorobie nie mam już dziś dość siły, by to opisywać na nowo, więc wybaczcie mi - facetowi spod kroplówki - że się dość wyjątkowo podeprę tu własną, dłuższą "prawie cytatą" z innego medium:

Nadkomisarz żużlowej Ekstraligi Ryszard Głód wszczął śledztwo i zażądał wyjaśnień od Falubazu w sprawie wypowiedzi trenera zielonogórzan Piotra Żyty. Tenże bowiem podejrzany Żyto, zapewne dla jaj, dał głos w mediach, że za zwycięstwo w Gdańsku jeden z prezesów obiecał drużynie Myszki Miki karton whiskey. Potem media, jak to media w okresie ogórkowym, dorobiły do tej wypowiedzi ideolo, iż to WTS w ten sposób chciał zmotywować ZKŻ do pokonania Wybrzeża, czyli rywala wrocławian w walce o pozostanie w Ekstralidze.

Falubaz odpisał komisarzowi - detektywowi Głodowi, że płaci swoim zawodnikom pieniędzmi, a nie butelkami łyskacza i że prawdopodobnie to trener Atlasa, znany jajcarz Cieślak, w luźnej rozmowie ze swym waflem z Falubazu Piotrem Żytą, zażartował, iż postawi mu karton whiskey (Jasia Wędrowniczka?), jeśli ten wygra w Gdańsku. Takie koleżeńskie wygłupy, bo zapewne nikt tu od nikogo niczego nie oczekiwał. A zresztą, kto może komuś zabronić stawiania whisky, zwłaszcza za dobrą jazdę?

Widać, sezon ogórkowy udzielił się także zacnemu komisarzowi. Podpowiadam mu nowe sprawy do wyjaśnienia: w okolicach parku maszyn w Lesznie pojawiła się paskuda (pewnie z jakiejś okolicznej agentury), w Zielonce obok vipowskiej trybuny przemknął potwór z Loch Ness (wbrew złośliwym plotkarzom z Grodu Bachusa, podpowiem, że nie był to Władysław Komarnicki), a na Olimpijskim we Wrocku grasuje Shreck. A przepraszam, to trener Cieślak. Taką ksywę kiedyś nadał mu niezawodny w takich razach Sławol Drabik. Ale "Drabol" właśnie stracił swój prymat wśród żużlowych jajcarzy. Teraz w tej rywalizacji to komisarz Głód jest na topie. A raczej "na tropie".

Tyle cytata z tata, czyli nie róbcie z tata (tj. ze mnie) wariata. Jak widać, polski żużel potrafi być mroczny, pełen napięć i agresji, ale potrafi być też przezabawny. I śmieszno i straszno w nim, jak ponoć mawiają rodacy Sajfutdinowa. Oczywiście, że to nie po polsku, tylko po rosyjsku. No to da swidania!

Między ustami, a brzegiem pucharu

I jeszcze na koniec ostatnie słowo na sobotę: dziś wieczorem przed telewizorem, gdy sięgniecie po szklankę browarka, to poczujcie się niczym bohaterowie filmu pt. "Między ustami, a brzegiem pucharu". Drużynowego Pucharu Świata na żużlu. Jest nasz? We are the champions? Pażyjom, uwidim. Już za kilka godzin.

Już za chwilę, za chwileczkę, zrobimy z rywali sieczkę.

Zrobimy? A jak nie, to co? Będziemy pisać na MO? Czy może jako kibice, rykniemy wtedy w rozpaczy i gniewie ludu to nasze odwieczne: Balcerowicz musi odejść?

Bartłomiej Czekański

PS Dobrze, że Rosjanie wygrali w Vojens i zepchnęli do barażu Szwecję oraz porozbijaną Danię. To sprawiło, że naszym i Kangurom, którzy przymierzali się do tego, by najpierw potrenować w barażu i dopiero z niego awansować do finału, zrobiło się ciepło pod kevlarami. Baraż bowiem szykował się silniejszy od finału! I różnie mogło być. Dzięki temu, w półfinale w Peterborough nie było popeliny, pseudotaktyki i kalkulacji. Nie było hamowania nogami, żeby tylko nie zająć w tych zawodach pierwszego miejsca. Przez Rosjan, z konieczności ścigano się więc w Anglii na ostro z pożytkiem dla żużla i kibiców.

Źródło artykułu: