Mirosław Jabłoński: Jechałem na tym "ośle" do samego końca

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Zespół Startu Gniezno wygrał z Marmą Hadykówką Rzeszów w dosyć wysokim stosunku 55:35. Niestety te spotkanie nie było szczęśliwe dla reprezentanta gospodarzy - Mirosława Jabłońskiego.

Mirosław Jabłoński w tym sezonie z pewnością może mówić o dużych kłopotach sprzętowych. Już podczas inauguracji tego sezonu miał bardzo duże problemy ze swoim sprzętem. Przypomnijmy, że w spotkaniu z RKM Rybnik zawodnik "czerwono-czarnych" zanotował 2 defekty na punktowanych pozycjach. W późniejszych wyścigach startował na sprzęcie swojego starszego brata - Krzysztofa. Podobna rzecz miała miejsce w meczu z Rzeszowem.

Tym razem w swoim pierwszym biegu "Miras" z okrążenia na okrążenie tracił do swoich rywali coraz więcej metrów. Kibice zgromadzeni na stadionie oglądali sfrustrowanego zawodnika, który nerwowo operuje manetką gazu i bezsilnie zerka na odmawiającą posłuszeństwa maszynę. - To co się dzieję w tym sezonie, to jakieś fatum. Na treningach wszystko jest w porządku, przed samym meczem wspólnie z mechanikiem dokładnie wszystko sprawdzamy. Wyjeżdżam do pierwszego biegu i motocykl "jedzie do tyłu" - relacjonuję załamany zawodnik Startu. I tym razem w dalszej części zawodów był on zmuszony startować na sprzęcie swojego brata. - W swoim pierwszym biegu chciałem zjechać z toru, ale nie pozwoliła mi na to sportowa ambicja. Jechałem na tym "ośle" do samego końca. Gdy przesiadam się na motocykl mojego brata, wszystko zaczyna mi pasować - mówi Mirosław Jabłoński.

Od biegu 7. gnieźnianin przesiadł się na motocykl lidera Startowców - Krzysztofa Jabłońskiego. Efektem była podwójna wygrana w parze z Peterem Ljungiem. W kolejnym jego występie można było zauważyć bardzo dużą determinacje żużlowca. W 9. wyścigu cała czwórka zawodników równo wyszła spod taśmy. Młodszy z braci ani przez moment nie ujął manetki gazu. Na wejściu w pierwszy łuk zabrakło dla niego miejsca i był zmuszony upaść na tor. W powtórce udało mu się obronić trzecią pozycje przed Maciejem Kuciapą i przywiózł jakże cenny, jeden punkt.

Sympatyczny zawodnik nie zamierza się jednak poddawać i zapowiada dalsze próby dogadania się ze swoimi motorami. - Nie wiem jak się uporać ze swoimi silnikami. To nie tkwi we mnie samym, tylko w sprzęcie. Będę próbował i mam nadzieję, że niedługo te kłopoty się skończą. Całe szczęście na spotkanie w Rzeszowie mam przygotowane zupełnie inne silniki. Są one specjalnie dopasowane do tamtej nawierzchni - komentuje M. Jabłoński.

Sam zawodnik zdaję sobie sprawę z tego, że sympatycy żużla w Gnieźnie oczekują od niego lepszych zdobyczy punktowych. Każdy z nich chciałby zobaczyć skutecznego Jabłońskiego z 2008 roku, w którym był jednym z autorów awansu do I ligi. - Chciałem przeprosić kibiców. Wiem, że nie upewniam ich swoją postawą w tym, że następuje poprawa. Muszę jak najszybciej coś zrobić ze swoim sprzętem, ponieważ na tych silnikach nie jestem w stanie nawiązać równej walki z moimi przeciwnikami. O tym czy pojadę w Rzeszowie zadecyduje trener. Na pewno jeśli będzie mi to dane, to dołożę wszelkich starań, aby nie zawieść kibiców i kolegów z drużyny - kończy młodszy z braci Jabłońskich.

Źródło artykułu: